Olbrzym Morgant (Pulci, 1896)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Luigi Pulci
Tytuł Olbrzym Morgant
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej, tom II
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1896
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Porębowicz
Tytuł orygin. Il Morgante Maggiore
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Olbrzym Morgant (Il Morgante Maggiore).
Roland (Orland), obrażony na Karlomana (Karola Wielkiego), że dał posłuch oszczerstwom zdrajcy Ganona, porzuca dwór i wyrusza na przygody.

Odjeżdża Roland, rozgniewany srodze,
W pogańskie kraje prosto kroki niesie.
Zafrasowany duma i po drodze
Zdrajcę Ganona wspomina w tym czesie.
Błądzi, koniowi opuściwszy wodze,
Nagle klasztoru dojrzy w gęstym lesie.
W ponurej puszczy stał, w poszytej dziczy,
Gdzie chrześcijaństwo z pogaństwem graniczy.
Chiaramont brzmiało nazwisko przeora,
Między wnukami był Agrantowymi.
Ponad klasztorem wznosiła się góra,
Gdzie trzej nieludzcy mieszkali olbrzymi.
Passamont jedna zwała się potwora,
Druga Alabastr, Morgant trzeci z nimi.
Ci duże głazy wyrzucając z procy,
Szkodzili klasztor i we dnie i w nocy.
Nie śmieli wynijść mnisi niebożęta
Do lasu po drwa ani do cysterny.
Roland do bramy kołace, — zamknięta.
Opat sam otwarł, bo bał się odźwierny.
Wszedłszy, pozdrawia Boga, co go święta
Rodzi Maryja; że jest prawowierny
Człowiek — przysięga — i chrztem świętym chrzczony,
Zaczem tłómaczy, jak zaszedł w to strony.
Powiada przeor: „Gościu, witaj zdrowy,
Z całego serca dajem ci gościnę,
Skoroś chowany w wierze Chrystusowej.
Żeśmy cię u wrót trzymali, za winę

Nam nie poczytuj, ani bądź surowy,
Bowiem sam uznasz, gdyć powiem przyczynę,
Iż miał brat furtyan czego bać się gości:
My tu strzedz musim ciągle swoich kości.
Gdyśmy osiedli pośród tych bezdroży,
To choć są, jako widzisz, bezsłoneczne,
Jeszcze mieszkało się — powiem — niezgorzéj,
Bo nieruszane były i bezpieczne.
Bywało, jedno dziki zwierz nas trwoży
I często w strachy wprawia niestateczne.
Lecz dzisiaj cala chcąc li unieść głowę,
Musim odpierać zwierzęta domowe.
Pod grozą żywot wiedziem nieszczęśliwy:
Zjawili się tu trzej srodzy olbrzymi,
Nie wiem, z pod jakich słońc i z jakiej niwy,
Ale z siłami na schwał ogromnymi.
Ci przemoc mają i dowcip złośliwy;
Trudno się bronić, nie zrównamy z nimi.
Przerywają nam codzienne pacierze,
Nie wiem, co czynić, gdy Bóg nie ustrzeże.
Święci ojcowie, co na puszczach siedli,
Kiedy ich życie było cne i prawe,
To z łaski bożej byt rozkoszny wiedli
I nie z szarańczy samej mieli strawę;
Lecz wiedz, zsyłaną z nieba mannę jedli.
A my tu widzim obiady plugawe:
Co dnia kamienie, rzucane gdzieś z kąta
Od Alabastra i od Passamonta.
Lecz nadewszystko Morganta się strzeżem.
Ten buki, sosny wyrywa i strzela;
Często padają aż tu pod alkierzem.
Nie zbrzydnież człeku i klasztor i cela?“ —
Gdy na cmentarzu tak stoi z rycerzem,
Leci głaz: mało nie zdusił Rondela [1]),
Ręką olbrzyma posłany po dachu.
Koń przerażony rzucił się ze strachu.
— „Bóg, kawalerze, niech cię ma w swej pieczy!
Zawoła opat — patrz, już manna pada“. —
— „Przykre, mój ojcze, dzieją się tu rzeczy;
Temu coś nie w smak, że mój Rondel śniada.
Może to konia z narowu wyleczy...
Ba, ba! lecz siłacz musi być nielada“. —
Odpowie przeor: — „Kiedyś, pewnie tuszę,
Górę tu zwalą te pogańskie dusze". —

Roland z błogosławieństwem przeora udaje się na poskromienie olbrzymów; zabija Passamonta i Alabastra, następnie szuka Morganta.

Morgant miał pałac pewien pośród lasu:
Z chróstu i gliny była chata dzika;
Tam po zwyczaju swym zażywa wczasu
I tam spać idąc, na noc się zamyka.
Roland się do drzwi tłucze; od hałasu
Ze snu ciężkiego olbrzym się ocyka,
Idzie otworzyć, jak człowiek pół-żywy;
Tej nocy sen śnił dziwny i straszliwy.
Miał to widzenie, że wąż jadowity
Skoczył nań, a on do Mahomy biada,
Ale Mahoma był mu nieużyty;
Zatem do Chrysta korne ręce składa.
Jego to świętą opieką okryty,
Wychodzi cało; więc wstał i powiada
Bełkotem: „Kto tam do drzwi tak łomota?“
„Dowiesz się — rzecze Roland — otwórz wrota!
Ten ja ci koniec, co twej braci, zrobię;
Uderz się w piersi i żałuj za złości;
Mnisi mię tutaj posyłają k’ tobie,
Tak się podoba bożej Opatrzności.
Że im wyrządzasz krzywdy w każdej dobie,
Taki wydano wyrok na twe kości.
Tamtym już żaden nie pomoże plaster:
Martwy Passamont, martwy Alabaster.“
Powiada Morgant: — „Zacny kawalerze,
Przez twego Boga, nie krzywdź mię tą mową,
Lecz imię swoje, proszę, wyznaj szczerze,
Czyś chrześcijanin, powiedz jedno słowo.“
— „Wszystko — rzekł Roland — wyznam ci w tej mierze
I nie zataję. Tak jest, Chrystusową
Wyznaję wiarę; On jest Bóg prawdziwy,
I ty weń uwierz, jeśli chcesz być żywy.“ —
Rzecze Saracen pokorny i zgięty:
— „Dziwno ja miałem widzenie tej nocy:
Oto od srogiej żmii opadnięty
Próżno wzywałem mego boga mocy,
Aż mi twój Chrystus, na krzyżu rozpięty,
Pomógł, kiedym go błagał w mej niemocy,
I wydobył mię bezpiecznym i zdrowym,
Przeto natychmiast ochrzcić się gotowem.“
Odpowie Roland: — „Pobożny baronie,
Jeżeli dłużej zechcesz wytrwać przy tem,
Dusza twa spocznie u Boga na łonie,
Który ją wiecznym obdarzy zaszczytem.
Skoro już w naszym chcesz zostać zakonie,
Przyjacielem ci będę prawowitym.
Bożkowie wasi są kłamliwe mary,
Jeden jest isty Bóg, Bóg naszej wiary.“

Roland prowadzi Morganta do klasztoru; mnisi, zrazu przerażeni, przyjmują go mile, dowiedziawszy się o nawróceniu. Morgant ochrzczony, zostaje klasztornym pachołkiem.

Wielki brak wody czuli zakonnicy,
Dobry brat Roland zaraz o tem radzi:
— „Morgancie, — mówi — bieżaj do krynicy!“
— „Dobrze — ten rzecze — każ, jak twej czeladzi,
Wiedz, że nie każesz nigdy po próżnicy.“
Zaraz wybiera co największej kadzi
I co najprędzej bieży do potoku,
Który miał źródło swoję u gór stoku.
Ledwie u źródła stanął, z gęstwy mroku
Trzepot się srogi i łomot podniesie;
Morgant wnet strzały dobywa z sajdaku,
Na łuk nałoży i patrzy po lesie.
Stado się dzików zjawiło na szlaku,
Które pędziły w okropnym obcesie,
I dobiegali zwierzowie paskudni,
Właśnie gdy Morgant przystanął u studni.
Wystrzelił Morgant, ledwie dojrzał sierci,
Ugodził dzika prawie podle ucha;
Przepadł grot ostry, na wylot go wierci,
Upadł zwierz martwy, z rany płynie jucha.
Drugi, bracinej chcący pomścić śmierci,
Wprost na olbrzyma godzi, parą bucha
I tak nań bije, prędki i zuchwały,
Że nie mógł Morgant użyć drugiej strzały.
Widząc ten obces dzika jegomości,
Straszną go pięścią uderzył po głowie,
Tak, że mu w czaszce pogruchotał kości.
I tak trup drugi położył w dąbrowie.
Reszta gromady w strachu i żałości,
Umknie czemprędzej i zniknie w parowie.
Morgant wtem wody nabiera do kadzi
I ciężkie brzemię na kark sobie ładzi.
Obładowany wodą i mięsiwem,
Ogromny Morgant stąpa po dolinie,
Daleką drogę mierząc krokiem żywym,
A z kadzi jedna kropla mu nie spłynie.
Ujrzawszy Roland z ogromnym podziwem
Zabite dziki i pełne naczynie,
Wita go mile, radość taką samę
Ukażą mnisi, otwierając bramę.
Cieszą się mnisi na napoje świeże,
Więcej się śmieją owej dzików parze,
Jako się jadłu każde śmieje zwierzę.
Zaczem po kątach rzucają brewiarze;

Każdy się krząta i za złe nie bierze,
Że przeor udźców zasolić nie każe.
Ten, co miał pościć, zgadza się na mięso,
Kto suszył, ten się ratuje dyspensą. (E. Porębowicz).


Roland wyrusza na dalsze przygody; Morgant z przywiązania towarzyszy mu pieszo, uzbrojony w serce ogromnego dzwonu, którem się odtąd posługuje, jak maczugą, we wszystkich rozprawach. Przybywają do Hiszpanii i pomagają królowi saraceńskiemu Manfredonio do odniesienia zwycięstwa nad wrogiem. Tu odnajdują ich paladynowie: Rynald, Dodo i Olivier, i namawiają Rolanda do powrotu. Wprzód jednak wszyscy pomagają królowi Manfredonio w walce z królem syryjskim. Przed odjazdem Olivier poznaje Meridianę, córkę Caradora, króla saraceńskiego, pozyskuje jej miłość, namawia do przyjęcia chrztu i, pojąwszy za żonę, zabiera z sobą do Francyi. Tu paladynowie pomagają Karlomanowi do odparcia Saracenów z Danii. Caradoro śle do Francyi olbrzyma Vegurto z żądaniem zwrotu córki. Butny Vegurto oburza na siebie wszystkich i krewki Morgant zabija go w pojedynku. Intrygi zdradnego Ganona sprawiają, że Roland znowu opuszcza dwór, zapędza się aż do Persyi, i tu dostaje się do niewoli, potem razem z Rynaldem oblega Babilon. W pomoc im podąża Morgant, w towarzystwie innego olbrzyma, Margutta, poziomego prostaka, obżartucha i opoja; ale Margutte w drodze umiera ze śmiechu na widok małpy, która przywdziała sobie na nogi jego żółte buty. Morgant, przybywszy pod Babilon, dopomaga dzielnie do zdobycia tego miasta, wywalając w murze ogromną wieżę. Roland zostaje królem babilońskim. Wkrótce potem pośpieszają wszyscy do Francyi, żeby z rąk starej czarownicy uwolnić Ganona. W drodze, na okręt, którym płyną, napada wieloryb; Morgant skacze na jego grzbiet i swoją maczugą gruchocze mu łeb. Gdy już są niedaleko portu, niecierpliwy Morgant postanawia wbród dostać się czemprędzej do brzegu; w tej przeprawie ukąszony w nogę od raka morskiego, umiera wkrótce po wydostaniu się na ląd. Resztę poematu (pieśń XXI — XXVIII) wypełnia opiewanie przygód Rolanda i innych paladynów Karlomana aż do ich zgonu w wąwozie Roncevalskim.






  1. Koń Rolanda.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Luigi Pulci i tłumacza: Edward Porębowicz.