Olbrzym z opuszczonej kopalni/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Olbrzym z opuszczonej kopalni |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 9.3.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Jeniec Buffalo Billa był traktowany bardzo łagodnie i pieczołowicie. Wywiadowcy nie mogli uwolnić go z więzów, gdyż olbrzym był tak potężny i silny, że mógłby z łatwością pokonać pięciu przeciwników i uciec. Cody chciał wydobyć z tego niesamowitego człowieka jakieś wyznania gdyż był pewny, że jest on właśnie zaginionym przed wielu laty Anglikiem, sekretarzem ambasady z Waszyngtonu.
Jack Nolan, który pełnił obowiązki komisarza policji w Phoenix, został oficjalnie obarczony zadaniem wyjaśnienia sprawy Clayton - Piercea i łamał sobie głowę nad tym, co wspólnego ma półnagi dzikus z zaginionym Anglikiem.
Mimo, że Buffalo Bill twierdził w dalszym ciągu, iż tajemniczy olbrzym i Clayton-Pierce to jedna i ta sama osoba, Nolan i przyjaciele Codyego uważali fen pogląd za absurdalny. Opierali się oni na zeznaniach Starego Jima, który w swoim czasie dobrze znał Anglika i utrzymywał, że nie widzi żadnego podobieństwa między Clayton - Piercem a dzikusem, sprowadzonym do Phoenix przez Buffalo Billa.
Olbrzym był pilnie strzeżony dzień i noc. W dzień pilnowali go Mały Lampart i baron a w nocy czuwali przy nim Dziki Bill i Nick Wharton. Pilnowanie jaskiniowca nie było sprawą błahą, gdyż miotał się ciągle i usiłował rwać więzy, a uspakajał się tylko wtedy, gdy zbliżał się do niego Buffalo Bill.
Gdy Cody opuścił hotel i udał się do chemika, przy dzikusie został stary Nick Wharton. Stary wywiadowca usiadł spokojnie przy łóżku, zapalił fajkę i oddał się rozmyślaniom. Był wieczór i wszystko dokoła tchnęło spokojem. Z ulicy dochodziły ciche dźwięki gitary, na której wygrywał jakiś Meksykanin.
Nick przypomniał sobie wyprawę do opuszczonej kopalni turkusów w poszukiwaniu Buffalo Billa, straszliwe sceny w podziemiach, walkę z meksykańskimi bandytami i wreszcie nagłe pojawienie się Buffalo Billa.
Nagle olbrzym mruknął coś niewyraźnie i poruszył się na posłaniu.
— Spokojnie, spokojnie... — rzekł dobrotliwie Nick. — Nie bądź zły, mój maleńki... Buffalo Bill zaraz przyjdzie...
„Maleńki“ spojrzał nabiegłymi krwią oczyma na Nicka i zastygł w bezruchu. Nick znów odwrócił się ku posłania i oddał się rozmyślaniom, wyciągnięty w głębokim fotelu. Nagle poczuł na swoim karku czyjś oddech. Chciał zerwać się z miejsca, aby sprawdzić, kto zakradł się tak niespodziewanie do pokoju, gdy nagle potężna pięść wpadła jak młot na głowę Nicka, któremu wydało się, że wszystkie światła zapaliły się, a potem zgasły...
Gdy Nick Wharton otworzył oczy, poczuł, że jest formalnie wciśnięty w ramę okienną i że górna połowa jego ciała wychyla się niebezpiecznie przez okno. Z trudem udało mu się odzyskać równowagę i wydostać się z niewygodnego położenia.
Nie mógł jeszcze dobrze zebrać myśli, gdy z ulicy dobiegł go hałas i odgłos przyśpieszonych kroków. Nick Wharton czuł wielkie osłabienie. W głowie szumiało mu okropnie więc gdy tylko wydostał się z uścisku ramy okiennej, opadł bez sił na swój fotel.
Po chwili powstał i rzucił okiem na łóżku, na którym przedtem spoczywał olbrzym. Stary wywiadowca zmartwiał z przerażenia. Łóżko było puste!...
Nick nie wierzył własnym oczom, ale gdy zbliżył się do łóżka i dotknął go własnymi rękami, zrozumiał, że wzrok go nie myli. Tak — łóżko było puste, a tajemniczy olbrzym zniknął bez śladu.
Stary wywiadowca rzucił się do drzwi, które były wyłamane i potrzaskane w kawałki. Olbrzym musiał je wyważyć i strzaskać całą siłą swych potężnych rąk. Nick zrozumiał teraz wszystko i w ciągu jednej sekundy odtworzył sobie przebieg wydarzeń.
Olbrzym zerwał więzy, podszedł cicho od tyłu do wywiadowcy i zadał mu potężny cios w głowę, a następnie wepchnął go w ramę okienną. Potem wyłamał drzwi i uciekł. Uciekł, ale mógł być jeszcze w hotelu, gdzie musiał spotkać się z Dzikim Billem, baronem i Małym Lampartem.
Zanim Nick zdołał zorientować się i ruszyć w kierunku korytarza, z hallu hotelowego, do pokoju wpadł baron, gestykulując jak opętany i wrzeszcząc wniebogłosy:
— Naprzód, stary! Cóż to? Jeszcze się nie obudziłeś?... Przecież nasz jeniec umknął! Dziki Bill i Lampart zostali sromotnie pobici, a ten łajdak uciekł, gdzie pieprz rośnie... Dlaczego pozwoliłeś mu uciec?...
— Czy ja wiem?... — rzekł wreszcie Nick. — Nie pytał mnie o pozwolenie i o mały włos wyrzuciłby mnie przez okno. Dał mi tak po głowie, że straciłem przytomność... Czy uprzedziłeś Buffalo Billa?
— Jeszcze nie...
— Na co więc czekasz, do stu tysięcy grzechotników!...
Baron pomknął jak rączy jeleń w kierunku domu chemika, gdzie znajdował się Buffalo Bill, a za nim ruszył Nick. który tym razem nie mógł dotrzymać baronowi kroku, gdyż nogi uginały się pod nim.
Gdy Wharton znalazł się w hallu, zastał niebywałe zamieszanie. Jakiś przerażony portier stał na środku hallu, między połamanymi krzesłami i stołami. Okno również było wybite, a cała podłoga usłana była odłamkami szkła.
— Odrazu mówiłem, że nie należy takich dzikusów sprowadzać do porządnego hotelu... — burczał portier. — Tacy powinni siedzieć w klatkach... Niech pan spojrzy na okno i na te sprzęty. Rozszalały bawół nie uczyniłby większych spustoszeń...
— Czy nikt nie mógł go zatrzymać? — zapytał słabym głosem Nick.
— Zatrzymać?!... — wrzasnął portier, tracąc panowanie nad sobą. — Czy widział pan, żeby ktoś mógł zatrzymać pędzący pociąg pośpieszny. Niech pan spyta Hickocka i tego małego Indianina. Dziki Bill pofrunął w tamten kąt, a Mały Lampart został złożony we dwoje jak scyzoryk i wciśnięty pod kontuar... Jeśli pan ma odwagę, może pan ścigać tego dzikusa, ale jestem pewny, że nie będzie z panem grzecznie rozmawiał.
Tymczasem nadbiegł Buffalo Bill. Za nim pędził łysy chemik, a zdyszany baron zamykał pochód.
— Nick!... — zawołał Cody. — Jak to się wszystko stało?...
— Nie mam pojęcia, Buffalo... — rzekł Nick z goryczą. — Jestem szczęśliwy, że wyszedłem cało z tej przygody. Gdyby ten drab mnie chwycił trochę mocniej, ród Whartonów straciłby jednego ze swych najbardziej poważanych członków... Ten olbrzym to wcale nie szaleniec. To bestia sprytna jak lis i... silna jak cztery lwy!
— Gdzie Hickock?
— Hickock i Mały Lampart ścigają olbrzyma... — wtrącił portier.
— l ja mam zamiar tak uczynić, — rzekł Buffalo Bill. — Uciekinier powinien znajdować się jeszcze w mieście, więc może nam się uda...
— Tak... — mruknął baron — ale żeby złapać tego draba, trzeba zmobilizować cała armię...
Buffalo Bill wypadł na ulicę, a za nim pośpieszyli Nick i baron. Ridgman zatrzymał się przez chwilę w hallu, obejrzał spustoszenie, dokonane przez olbrzyma, a potem wrócił do swej pracowni.
Chemik wszedł powoli po schodach do swej pracowni. Drzwi były otwarte, gdyż w pośpiechu nie zamknięto ich przed opuszczeniem pracowni. Ridgman wszedł w zamyśleniu do ciemnego pokoju gdy nagle dwoje silnych dłoni chwyciło go za gardło tak mocno, że biedny chemik nie mógł z siebie nawet wydobyć okrzyku.
Potężne ramiona uniosły Ridgmana w górę jak piórko i po chwili poczciwiec poczuł, że ktoś wiąże mu ręce i nogi i knebluje usta.