Olbrzym z opuszczonej kopalni/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Olbrzym z opuszczonej kopalni |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 9.3.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Wywiadowcy ruszyli szybko przez ulicę, pozostawiając Ridgmana w jego mieszkaniu. Po drodze Buffalo Bill opowiedział o wydarzeniach z ostatnich chwil Hickockowi.
— To niezwykła historia! — zawołał Dziki Bill. — Szukałem tego draba wszędzie, po całym mieście, a on najspokojniej w świecie dokonał włamania i rabunku o dwa kroki od hotelu...
— Teraz masz okazję do rewanżu, — uśmiechnął się Cody.
— Nie wiem — rzekł Dziki Bill. — Wyobraź sobie, że gdy ten dzikus rzucił się na mnie w hotelu, nie miałem nawet czasu westchnąć... Wymierzył mi taki cios, że zobaczyłem wszystkie gwiazdy i kilkadziesiąt tysięcy lamp elektrycznych ma dodatek. Gdy wreszcie wstałem, nie było już po nim śladu.
— A podczas poszukiwań czy nie natrafiłeś na żaden trop?
— Do chwili spotkania z baronem nie natrafiłem na żaden ślad olbrzyma — odparł Hickock. — Wilhelm ucieszył się na mój widok, gdyż nie mógł opuścić posterunku, aby nie stracić bandytów z oczu, a tym bardziej nie mógł cię zawiadomić o swym odkryciu. Gdy powiedział mi o tym co ujrzał, natychmiast udałem się do ciebie,
— Dobrze — mruknął wywiadowca. — Od razu pomyślałem, że ta buda musi być miejscem spotkań tych psów... Dziwię się tylko, w jaki sposób vaqueros dali sobie radę z naszym dzikusem który z łatwością mógłby pokonać nawet dwudziestu przeciwników...
— Rzucili się na niego z zasadzki, — rzekł Nick. — Nie wiem tylko, po co go w ogóle schwytali.
— Widocznie byli dobrze poinformowani o wszystkim, co się stało w hotelu, — rzekł Cody. — Chcą odebrać od olbrzyma odcyfrowane kawałki pergaminu i przy ich pomocy znaleźć drogę do skarbu.
— Zobaczymy, czy im się to uda... — mruknął Hickock. — Ale oto i baron!
Wilhelm zbliżył się ostrożnie, prześlizgując się obok murów.
— Spieszcie się, — szepnął. — Zdaje mi się, ze vaqueros mają złe zamiary wobec tego człowieka...
— Czy jesteś pewny, że to są vaqueros? — zapytał szeptem Buffalo Bill.
— Tak. Zajrzałem przez szparę...
— Ilu ich jest?...
— Sześciu...
— Dobrze, — rzekł zdecydowanym tonem Buffalo Bill. — Ty, baronie, będziesz strzec wyjścia. Dziki Bill stanie na czatach obok tylnych drzwi, a Nick i Mały Lampart staną przy oknach. Ja wejdę do wnętrza domu. Vaqueros będą chcieli uciekać i wtedy natkną się na was...
— A jeśli rzucą się na ciebie? — zaniepokoił się Nick.
— Dam wam sygnał...
Buffalo Bill zbliżył się do drzwi i zapukał energicznie kolbą swego rewolweru. Nikt nie odpowiadał.
— Udają, że śpią... — mruknął baron. — Uważaj na nich, Buffalo...
Buffalo Bill nacisnął klamkę, która ustąpiła, jak za pierwszym razem, i drzwi otworzyły się bez szelestu. Pierwszy pokój był zupełnie ciemny i cichy. Cody nie wahał się jednak ani chwili i śmiało wszedł do wnętrza.
Z palcem na cynglu i wzrokiem utkwionym w ciemność Buffalo Bill uczynił kilka kroków i zatrzymał się na środku pokoju.
Dokoła panowała grobowa cisza. Cody zrozumiał, że jeśli vaqueros i ich jeniec znajdują się w domu, zachowują się niesamowicie cicho, gdyż nie słychać było nawet odgłosów oddechu.
Buffalo Bill nabrał przekonania, że Meksykanie ukryli się w przyległej izbie. Zawahał się nieco, gdyż wiedział, że gdy stanie w drzwiach, bandyci zasypią go kulami. Ale po chwili zdecydował się i zbliżył się do drzwi, prowadzących do kuchni.
Ku swemu wielkiemu zdumieniu Cody wyczuł ręką, że drzwi te są otwarte. Buffalo Bill postanowił działać ostrożnie. Bezszelestnie osunął się na czworaki i począł posuwać się naprzód. Gdyby teraz bandyci otworzyli ogień, kule musiałyby przefrunąć nad głową wywiadowcy.
Wywiadowca znajdował się już na środku kuchni, ale dokoła panowała w dalszym ciągu grobowa cisza. Nagle wzrok Buffalo Billa padł na jakiś mocno świecący, czerwony punkt, który szybko posuwał się naprzód.
Co to miało oznaczać?
Czerwony punkcik posuwał się żwawo naprzód, ale Buffalo Bill nie umiał sobie wyjaśnić tego zjawiska. Cody podpełznął ostrożnie w kierunku poruszającego się punktu. Dokoła panowały nieprzeniknione ciemności, wśród których wywiadowca natrafił ręka na jakąś baryłkę.
Z baryłki tej wysuwał się jakiś sznur. Buffalo Bill w dalszym ciągu nie mógł niczego zrozumieć.
Nagle szyba w oknie została przez kogoś strzaskana w kawałki. Buffalo Bill zerwał się na równe nogi z palcem na cynglu rewolweru. W tej samej chwili z okna rozległ się pełen niebywałego napięcia głos Dzikiego Billa:
— Buffalo!
Wywiadowca odetchnął i rzekł zdumiony:
— Co się stało?
— Zgaś to!... Zgaś to natychmiast!... W głosie Hickocka brzmiała nuta przerażenia. — Czy nie widzisz, że to jest lont?!...
Lont! Buffalo Bill rzadko doznawał uczucia strachu, ale w tej chwili nogi ugięły się pod nim z wrażenia. W ciągu ułamka sekundy zrozumiał wszystko. Ten płonący punkt, to był koniec lontu, a baryłka, której dotykał ręką, pełna była prochu. Jeszcze chwila, a cały dom wraz z Buffalo Billem wyleci w powietrze...
Ale Buffalo Bill nie stracił głowy. Chwycił palcami złowróżbny koniec lontu, zgniótł go, a potem rzucił na ziemię i stratował nogami.
— Był już najwyższy czas... — westchnął z ulgą.
Ostrożnie ze względu na obecność baryłki prochu Buffalo Bill zapalił zapałkę i to, co ujrzał w jej świetle, zmusiło go do wydania okrzyku zdumienia.
— Co się tam znów stało? — zaniepokoił się Hickock, stojący przy oknie.
— Tu jest jakiś człowiek — odparł Buffalo Bill. — Leży na ziemi związany...
— Clayton - Pierce?
— Właśnie, że nie...
— Któż więc, do pioruna?!...
— Jack Nolan, komisarz policji!