<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Dygasiński
Tytuł On i Psyche
Pochodzenie Wywczasy Młynowskie
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



IV.
W opuszczeniu.

Rozłączeni, byli teraz zdala od siebie. Czyż jedno o drugiem zapomniało?
Ona, jak Magdalena, żyła naprzód w samotności, sądziła, że jej już urocza gwiazda szczęścia nigdy nie zaświeci, że smutek złamie, zniszczy resztę życia zgoryczonego zawodem. Ta niedawna przeszłość, gdy się tęczowemi barwami wspomnień wdzierała do ciężko strapionej duszy, tylko mocy dodawała cierpieniu. W jasnem oświetleniu grób serca stawał się jeszcze bardziej ponury. Zmięty, sponiewierany wonny kwiat szczerej miłości budził ogromną żałość, krwawił i jątrzył bolesną ranę. Łez jej brakło, ażeby ten widok opłakać.
Dziwiła się, iż są na świecie ludzie szczęśliwi, i ztąd również czerpała gorycz. Każdy w tym niezmiernym tłumie, co się dokoła niej snuł codziennie, kochać musi, i miłość mu daje do życia zachętę. Przez myśl jej nie przeszło, że każdy jest ofiarą uczucia lub ofiarę tworzy. I nikt nie chce wiedzieć, iż szczęście kończy się nudą lub męczarnią, przemija, a resztę życia nieraz jadem goryczy zatruwa.
Rzecz dziwna, chociaż ją przeszłość tak raniła, ona tonęła jednak we wspomnieniach, nieustannie karmiła się niemi i obrazy niepowrotnego szczęścia nie schodziły jej z oczu. Dusza ludzka marami i cieniami tylko żyje, bez względu na to, czy się wpatruje w przyszłość, czy przeszłość przegląda. „Ileż uroku miały te nasze tajemnicze schadzki! Uśmiechy, pocałunki, wyznania, przysięgi... Nawet łzy z tamtych czasów były inne“.
Przechowywała jego listy, odczytywała je często z zajęciem. Jeden z tych listów bardzo jej się podobał, a brzmiał w te słowa: — „Szaleję, ginę, przepadam za Tobą i już mię nic od Ciebie oderwać nie zdoła, o moja droga, nigdy niezapomniana Psyche! Kocham Cię tak, jak gdyby już nic godniejszego miłosci nie było na świecie, kocham Cię bardziej nawet. A chociaż to wielkie uwielbienie ciągle noszę ze sobą, chociaż cudownego wizerunku twego mam pełną duszę, pragnę Ciebie przecież rzeczywistej i żyję tylko myślą, nadzieją ujrzenia swego bóstwa.“
„Jedno z dwojga — albo mię kochał wtedy gdy to pisał, albo kłamał uczucie... Nie, w tych słowach nie zmieściłoby się kłamstwo! Poezja czysta wionie...“
Teraz znowu wydobyła inny list, jeden z najpierwszych, o ile można wnosić z wyblakłego pisma. Jeszcze się wtedy mało znali; on ją kochał jak marzenie, jak ideał. Gwiazdom się kazał do niej uśmiechać, a pogodne niebo, słońce, tęczę i najwspanialsze kwiaty miał w słowach swoich dla uwielbianej kochanki. Psyche prawie na pamięć umiała treść tego listu. „Na gwiazdach z Tobą przebywam, skoro na ziemi nie mogę. Wszystkie myśli Ci poświęcam, a pragnę oddać życie. Hymny miłości w duszy śpiewam, które w snach swoich słyszeć musisz. Ty mi promienie natchnienia zsyłasz z nieba swych oczu. Mam Cię zawsze przy sobie w snach swoich, a potem sny szczęścia na jawie trwają. I przeto rwie się dusza ma do Ciebie i tęskni bezustanku. Ach, bo ty jedna zastępujesz mi wszystko brakujące na ziemi! Ubóstwiona bogini, spojrzyj na swego czciciela, który w hołdzie miłości duszę u stóp twoich składa! Błagam Cię, obdarz mię szczęściem, jakiego nikt nie posiadł. Szczęściem przez Ciebie danem bogaty, wzmożniony, będę Cię bardziej jeszcze wielbił. Tem większą sama się staniesz, im wyżej mnie wzniesiesz. Zbliż się więc do mnie uczuciem, uczyń mię wielkim, dając mi szczęście! Oby błaganie moje sprawiło, iż odczujesz, czem jesteś w moich pragnieniach!“
„Kochał mię, pragnął, wzywał — potem opuścił! Wołał: — „zbliż się do mnie uczuciem!“ — Uśmiechnęła się gorzko. — „Ja go widać nie uczyniłam szczęśliwym, a sama...“
Wspominała, jak nieraz przychodziło jej zwalczać liczne przeszkody, aby go zobaczyć. Trzeba było zmylić czujność tych, którzy jej strzegli. Przychodziło jej to z łatwością, ponieważ szczerze kochała. Miłość darzyła ją męstwem, zręcznością, doradzała mądrą przezorność i przebiegłość. Przecież ta miłość była dla niej wszystkiem, bojem życia. Któż w boju gani podstępy, gdy chodzi o zwycięstwo, o ocalenie? Czyż mogła uczynić więcej? Odczuła jego pragnienia i właśnie kiedy go pokochała prawdziwie, kiedy mniemała, że mu daje szczęście, zaczęła być nieszczęśliwą.
„Dlaczego mię tak nielitościwie porzucił?... Ten poeta stawał się później zimnym szydercą i wydrwiwał nieraz to, com ja szanowała, zabijał we mnie wiarę. Zdawało mi się, że mam otwarte na świat oczy i stopniowo przejmowałam od niego uczucia, przekonania, stawałam się zupełnie inną — podobną do swego mistrza... Ach Boże, przecież ja go kocham jeszcze! Gdyby w tej chwili już nie błagał, nie prosił, lecz rozkazał, poszłabym za nim jak niewolnica i byłabym szczęśliwa. Ja nie mam rozumu, nie mam przekonań, woli, mam serce tylko! Nie, on nie powróci! Jestem teraz istną nędzą, do której się już nic w życiu nie uśmiecha, straszliwą igraszką losu. Uczucie okuło mię w pęta i uczyniło tak słabą, że się gnę oto pod brzemieniem swej niedoli. Czy zdołam wytrwać? Ta szalona tęsknota, ten ból okrutny muszą mię zabić. Dawniej w modlitwie szukałam pociechy, a teraz nie umiem się modlić: Bóg jak gdyby się odwrócił ode mnie.
Część jakaś winy i na mnie samej cięży... Ach, dlaczegom ja płakała, widząc jego obojętność? Jeżeli już każdej miłości takie są dzieje, że uczucie stygnie, to powinnam była przenieść jego zmianę. Istotnie, mogłam się od łez powstrzymać, a byłam podobna do rozpieszczonego dziecka. Mój płacz nie mógł być dla niego przyjemny. A te przykre wyrzuty, które mu czyniłam? Pamiętam jakby dziś, spotykamy się, patrzę — on jakiś roztargniony: w oczach obojętność, na ustach uśmiech przymuszony. Wyglądał tak, jakby mię lekceważył, nie dbał o mnie wcale. Powitał, jak pierwszą lepszą, i wręcz powiada: — „Tak dziś wypadło, że tylko pół godziny czasu mam dla ciebie.“ Zapłakałam wtedy; bo jak nie odczuć takiej zmiany? Dawniej bywało — dzień dla nas za krótki, i dzień i noc z dniem połączona.
Widząc mnie teraz płaczącą, rzekł z naciskiem: — „Psyche, czy tylko łzy masz dziś dla mnie? Nie wiele one są warte, gdyż kobiety zwykły płakać z powodu małych smutków, a zawsze bardzo obficie. Wierzaj mi, że ta łzawa hojność nie przynosi twojej płci zaszczytu!“ O mało mi serce nie pękło od słów tych twardych i kurcze płaczu krtań mi ścisnęły. Zwyciężyłam się, nie wybuchnęłam łkaniem, całą gorycz zaparłam w sobie. Chciałam się nawet przymusić do uśmiechu i odpowiedzieć mu wesoło: — „Niewdzięczny, przecież słabość płci naszej stanowi tryumf płci twojej!“ — On tymczasem niedbale podał mi rękę na pożegnanie i odszedł. O straszna chwilo! Doznałam takiego wrażenia, jakby mię podeptał, obelgami obsypał, ciężko znieważył. Postawił mię tak wysoko, aby potem strącić. Kocha widać inną. Jak szalona pobiegłam do domu i długo, długo płakałam.
Ale ostatnie nasze spotkanie było dla mnie jeszcze przykrzejsze. Zrobiłam mu scenę zazdrości, gdyż sądziłam, że to go upokorzy, zmieni. — „Co znowu, zazdrość?“ — spytał zdziwiony i urażony. — „Szukasz tego, czego nie chcesz znaleść? Dowiedz się, że jeśli sułtanka chce utrzymać serce tego, kogo kocha, to już nie płaczem, nie wybuchami gniewu i zazdrości.“
Czyniłam mu następnie wyrzuty cierpkie, powiedziałam, że „jego postępowanie mię oburza, że ja nie mogę, nie chcę być przedmiotem jego zachceń, fraszką, którą w błoto rzuca, że w szale nazwał mię swoim aniołem, boginią, a ja pragnę mieć tylko prawa człowieka.“ Na to mi odpowiedział z przekąsem: „Łatwiej jest zrobić z kobiety anioła, niż jej dać prawa.“
Zachowałam się wtedy cierpko i z ust mi niebacznie wypadły słowa: „Poziomy charakter!...“ Niestety, to go musiało zaboleć, obrazić śmiertelnie! Bez pożegnania odszedł i już nie wrócił. Gdyby nie ten mój płacz, nie owe wyrzuty, miałabym go jeszcze przy sobie. Może nie byłabym tak szczęśliwą, jak niegdyś; ale w opuszczeniu oto nie znałabym tej szalonej tęsknoty... Boże zlituj się nad nieszczęśliwą!“
W tej chwili uczucie jej wezbrało gwałtownie, uczuła w sobie ból, żałość, załamała ręce, padła na kolana i, wzniósłszy w górę łzawe oczy, poczęła się gorąco modlić:
„Litości, opieki, wsparcia błagam! Czyż biedna i nieszczęśliwa kobieta nie zasługuje, abyś jej, Boże, wysłuchał? Dałeś mi uczucie, które mię rozbiło, zdruzgotało, i słaba wiję się w łzach, w cierpieniach. Zniszcz resztki tego uczucia, wyzwól mię z okropnej niewoli życia!...“
Tak się modliła, biedna, a przez otwarte okno dolatywały krzyki wielkiego miasta: jakieś wesołe gwary, zmieszane z dźwiękami katarynki, turkot kół, okrzyki przekupniów na podwórzach, to znowu nabożne pieśni żebraków, płacz dzieci.
Skończyła modlitwę, otarła łzy i mniej już teraz żalu czuła w sobie.
„Jestem nieszczęśliwą — rzekła — boleść jak ostry nóż nawskróś mię przeszyła; ale wiem, za co cierpię! Człowiek nie wylewa łez darmo: zawsze opłaca niemi jakieś dawniejsze szczęście. A ja przecież byłam bardzo szczęśliwa i dzisiaj nie żal mi ceny, którą płacę za swoje szczęście. Ono należało do mnie tak samo, jak i te łzy gorzkie. Ile jest goryczy w łzach moich, tyle było lubej słodyczy w czarze, którą wychylam. Tem droższe będzie zawsze dla mnie to uczucie tak hojnie opłacone.“
Dnie szybko biegły, a większe i mniejsze cierpienia ludzkie na skrzydłach ulatywały z ziemi w ów ocean zapomnienia, którego upusty, gdyby się rozwarły, zalałyby cały świat łez potopem. Ale i kwiaty rozkoszy stamtąd wydobyte zamieniłyby ziemię w świątynię szczęścia.
Psyche odzyskała nareszcie spokój duszy. Nim jesień i zima przeszły od czasu ich rozłąki, ona się stała znowu piękną, strojną, pełną uroku. To już nie dziewczę naiwne, pierwszy mdły kwiatek wiosny, co go lada mróz zwarzy; ale — pełny, piękny kwiat, który się w jasnych i ciepłych promieniach letniego słońca rozwijał i śmiało swą przecudną koronę ku niebu wznosił. Wszyscy ludzie, widząc ją teraz, z podziwieniem powtarzali: „Jakaż ona zachwycająca!“
Bo była piękna, a pięknej kobiecie nigdy i nigdzie nie zbywa na wielbicielach.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Dygasiński.