[341]
Pamiętam... Noc. Jasna, szeroka droga. Księżyc świecił.
Spotkałem chłopów gromadę — wracali z miasta,
Gdzie się sądzili o zagony...
Począłem mówić. Apostoł we mnie się zbudził.
Jam stał w świetle księżyca — oni w cieniu. 5
Mówiłem im o Chrystusowym przebaczeniu,
O gminach Jego sprawiedliwych, o spólnocie,
O wszystkim, co duch narzucał,
O miastach nieprawości,
O gwiazdach i o światach dalekich, nieznanych. 10
....................
Ducha ogniłem, że jak meteor iskrzył się, rozpryskał,
Spadając, ulewą słów błyskał —
Serce cisnąłem im pod stopy
Na tym gościńcu od księżyca jasnym.
....................
Pozbliżali się. Widziałem w oczach ich wzruszenie. 15
Milczeli — serca mówiły —
Ręce się wyciągały same —
[342]
Wypowiadali się prze[z] dłonie — mocnym uściskiem.
Zdało mi się, że ich mam, podbitych sercem,
Ogniem — ofiarą, że ich mam wszystkich. 20
....................
Wtem dojrzałem stojącego opodal chłopinę,
Ten się nie zbliżył — ten jeden.
Spojrzałem w jego twarz... była zimną
I lekki śmiech po wargach jego błądził...
....................
Twarzy tej nie zapomnę. 25
Oddałbym był za niego wszystkich, za tę duszę.
Była mi nienawistna, obca! Wstrętna jak gad
I nędzna jak kaleka...
....................
Dziś dopiero poznałem duszę tego człeka
I bolesną jej drogę... 30
Żal mi, że dzisiaj mówić z nim nie mogę.