Pamiętnik chłopca/Mały chłopiec z Padwy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały październik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MAŁY CHŁOPIEC Z PADWY.
(Opowiadanie miesięczne).

Nie będę opieszałym uczniem, o, nie! Ale jeszczebym chętniéj szedł do szkoły, gdyby nauczyciel codzień opowiadał nam taką prześliczną powiastkę, jak dzisiejszego rana. Oświadczył, że co miesiąc nam jednę taką opowie, a treścią jéj będzie zawsze jakiś czyn prawdziwy i piękny, spełniony przez jakiego chłopca. Tytuł tego pierwszego opowiadania jest: „Mały chłopiec z Padwy.”
Treść jego taka:
Pewien parostatek francuzki odpłynął z Barcelony, miasta w Hiszpanii, do Genui, a na jego pokładzie byli: Francuzi, Włosi, Hiszpanie, Szwajcarowie. Znajdował się tam pomiędzy innymi chłopiec lat jedenastu, w nędznej odzieży, sam jeden, który zawsze się trzymał na uboczu, jakby zwierz dziki, patrząc na wszystkich ponuro, z ukosa. I miał też swoje powody do patrzenia tak ponuro i krzywo na ludzi. Przed dwoma laty, jego matka i ojciec, wieśniacy z okolicy Padwy, sprzedali go naczelnikowi jakiegoś towarzystwa kuglarzy, który, wyuczywszy go różnych sztuk łamanych zapomocą pięści, kija i głodu, zabrał go z sobą najprzód do Francyi, potém do Hiszpanii, bijąc go ciągle, kopiąc nogami i morząc głodem w dodatku.
Po przybyciu do Barcelony, nie mogąc już dłużej znieść bicia i głodu, przywiedziony do opłakanego stanu, uciekł od swego oprawcy i udał się do konsula włoskiego, który, zdjęty litością dla malca, wsadził go na okręt i dał mu list do prefekta policyi w Genui, aby go tenże odesłał do jego rodziców, którzy go sprzedali jak bydlę.
Biedny chłopiec był obdarty i chorowity. Dano mu kątek w drugiéj klasie; wszyscy spoglądali ciekawie na niego, niektórzy zwracali się do niego z zapytaniem; ale on nie odpowiadał i zdawało się, iż nienawidzi wszystkich, że gardzi wszystkimi, tak go rozjątrzyły i popsuły nędza i bicie.
Pomimo to wszakże trzem podróżnym udało się przez ciągłe natarczywe pytania rozwiązać chłopczykowi język, tak, iż w krótkich, urywanych, pełnych goryczy słowach, mięszając hiszpańskie i francuzkie wyrazy, opowiedział im swoje dzieje. Owi trzej podróżni nie byli Włochami, ale zrozumieli mowę chłopca i trochę przez litość, trochę wskutek podniecenia przez wino, które właśnie podczas jego opowiadania popijali, dali mu każdy po parę groszy, żartując i podbudzając go do dalszéj rozmowy; a kiedy do sali weszło w tej chwili kilka pań, wszyscy trzej, chcąc się przed niemi popisać, dali mu jeszcze pieniędzy, wołając:
— Masz, chłopcze! I to dla ciebie! Bierz! bierz! — i rzucali na stół monety tak, aby dźwięczały.
Chłopiec schował wszystko do kieszeni, dziękując półgłosem, z twarzą posępną, ale po raz pierwszy z wejrzeniem wesołém i dobrém. Potem wlazł do swej alkówki, zasunął firankę i leżał cichutko, rozmyślając o swoich sprawach. Za te pieniądze mógł spożyć niejeden smaczny kąsek na okręcie, on, co od dwóch lat nic oprócz chleba, i to w niedostatecznej ilości, nie jadał; mógł sobie kupić, wysiadłszy w Genui, ładne ubranko — on, co od dwóch lat chodził w łachmanach; i mógł również, oddając owe pieniądze rodzicom, zapewnić sobie nieco lepsze przyjęcie, niż to, któreby go czekało, gdyby się zjawił z pustemi kieszeniami. Te pieniądze były dlań wielkiem szczęściem. I myślał wciąż o nich, pocieszony, spokojny, ukryty za zasłoną alkowy, podczas gdy trzej podróżni rozmawiali, siedząc za stołem obiadowym, pośrodku sali drugiej klasy. Pili i mówili o swoich podróżach i o krajach, które zwiedzali, aż wreszcie rozmowa ich zeszła na Italię. Jeden zaczął wyrzekać na hotele, inny na koleje żelazne, w ostatku wszyscy trzej razem zaczęli ganić wszystko. Jeden powiedział, że wolałby po Laponii podróżować, niż po Italii; drugi — że w Italii znalazł samych oszustów i zbojów; trzeci — że urzędnicy tam nie umieją czytać.
— Naród głupi — rzekł pierwszy.
— Brudny — dodał drugi.
— Zło... — zawołał trzeci.
I chciał powiedziéć „złodziejski,“ ale nie mógł dokończyć, bo cały grad miedziaków i srebrnych półfrankówek spadł na ich głowy i plecy, rozsypując się następnie z brzękiem po podłodze i stole. Wszyscy trzej zerwali się gniewni, patrząc w górę; wtém nowa garść miedziaków, wyrzucona z siłą, ugodziła ich w same twarze.
— Bierzcie sobie wasze pieniądze! — rzekł z pogardą chłopiec, klęczący wśród rozchylonych zasłonek alkowy. — Ja nie przyjmuję jałmużny od tych, którzy znieważają, mój kraj!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.