Pamiętnik chłopca/Na poddaszu
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik chłopca |
Podtytuł | Książka dla dzieci |
Wydawca | Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Obrąpalska |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały październik Cały tekst |
Indeks stron |
Wczoraj wieczorem z moją matką i z siostrą Sylwią poszliśmy do ubogiej kobiety, polecanéj przez dziennik, aby jej zanieść nieco bielizny; ja niosłem paczkę, Sylwia miała dziennik, w którym był numer domu i mieszkania oraz pierwsze litery imienia i nazwiska owéj biedaczki.
Po schodach wązkich, niewygodnych, weszliśmy aż pod sam dach wysokiego domu, na korytarz, na którym było wiele drzwi po obu stronach. Moja matka zapukała do ostatnich w głębi; otworzyła nam kobieta jeszcze młoda, jasnowłosa, schorowana, i zaraz mi się zdało, żem ją już kiedyś widywał, tak samo ubraną, z tą samą niebieską chusteczką na szyi.
— Czyście to wy, moja dobra kobieto, ta sama, którą dziennik polecał? — spytała matka.
— Tak, pani, to ja jestem.
— Przynieśliśmy tu wam nieco bielizny. Kobieta zaczęła dziękować i błogosławić, a ja tymczasem, rozglądając się dokoła, spostrzegłem w jednym kącie pustego i ciemnego pokoju chłopca, klęczącego przed krzesłem, plecami odwróconego od nas, który zdawał się pisać i pisał naprawdę, mając papier przed sobą na krześle, a kałamarz na podłodze. Jak mógł tak pisać pociemku? Zastanawiałem się właśnie nad tém, aż tu naraz poznaję rude włosy i barchanową kurtkę Krossiego, syna przekupki warzyw, tego, co ma uschniętą rękę. Powiedziałem to zaraz mojej matce, podczas gdy chora kobiecina odeszła w głąb pokoju, aby gdzieś położyć przyniesione jéj rzeczy.
— Cicho — rzekła matka; — możeby się wstydził, widząc tu ciebie, jak jego matce dajesz jałmużnę; nie odzywaj się, nie wołaj go.
Ale w tej chwili Krossi się obejrzał, ja się zaczerwieniłem, on się uśmiechnął i wówczas moja matka trąciła mnie zlekka, dając znak, abym pobiegł go uścisnąć. Ucałowałem go, on wstał i wziął mnie za rękę.
— Ot moje życie, szanowna pani — mówiła tymczasem jego matka do mojéj: — sama jedna z tym chłopcem, mąż od lat sześciu w Ameryce; trzebaż mi było jeszcze się rozchorować. Nie mogę nawet z koszem wyjść na miasto, nie mogę i paru groszy zarobić. Nie mam już nawet stolika, przy którymby biedny Ludwiś mógł się uczyć. Kiedy miałam swój stragan na dole, w bramie, tam się chłopak przysiadał i pisał; teraz stragan zabrali. Niéma nawet ani kawałka świecy, ani nafty, żeby mógł się uczyć, nie psując wzroku. Jeszcze to szczęście, że go mogę posyłać do szkoły, bo zarząd miasta daje mu książki i kajety. Biedny mój Ludwiś, on ma taką chęć do nauki! Oj, biedna ja, biedna kobieta!
Moja matka oddała jéj wszystko, co miała w sakiewce, uściskała chłopczyka i niemal płakała, wychodząc. Oj, świętą prawdę powiedziała mi matka w drodze do domu:
— Patrz, Henryku — mówiła, — patrz, jak ten chłopak musi pracować, w jak ciężkich warunkach! A ty masz wszelką wygodę, a pomimo to wydaje ci się trudną rzeczą nauka! Ach! mój synu, więcej wart jego jeden dzień nauki, niż twojej rok cały. Takim powinniby dawać pierwsze nagrody!