Pamiętnik chłopca/Nagroda dobrze zasłużona

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały luty
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
NAGRODA DOBRZE ZASŁUŻONA.
4, sobota.

Dzisiejszego rana przybył dla rozdania medali sam nadzorca szkół, pan z siwą brodą, czarno ubrany. Wszedł razem z dyrektorem, na krótko przed ukończeniem lekcyi, i usiadł obok nauczyciela. Kilku wyzywał, potem dał pierwszy medal Derossiemu, a nim wręczył drugi, słuchał przez chwilę dyrektora i nauczyciela, którzy mu coś mówili pocichu. Wszyscy się pytali:
— Komu dadzą drugi medal?
Nadzorca szkół powiedział głosem donośnym:
— Drugi medal zasłużył sobie w tym tygodniu uczeń Piotr Prekossi, w nagrodę za wypracowanie w domu, za lekcye, za pisanie, za sprawowanie się, za wszystko.
Wszyscy zwrócili oczy na Prekossiego — znać było, iż wszyscy z tego radzi. Prekossi wstał, zmieszany, zawstydzony, że sam już nie wiedział, co się z nim dzieje.
— Chodź tu — rzekł nadzorca szkół.
Prekossi zeskoczył z ławki i zbliżył się do stołu nauczyciela. Pan nadzorca popatrzył uważnie na tę twarzyczkę jakby z wosku, na to małe ciałko, ubrane w odzienie z dorosłego człowieka, stare, wytarte, podarte, na te smutne i dobre oczęta, które unikały jego spojrzenia, lecz w których, pomimo to, można było wyczytać całą historyę cierpień tajonych; potem powiedział głosem pełnym uczucia, przypinając mu medal do ramienia:
— Prekossi, daję ci medal. Nikt bardziéj nad ciebie nie jest godzien go nosić. Nietylko ci go daję za pilność i postępy w naukach, lecz nadto za twoje wielkie serce, za twoje męztwo, za twój szlachetny i piękny charakter. Czyż nieprawda — dodał, zwracając się do klasy, — że i za to również nań zasłużył?
— O, tak! tak! — odpowiedzieli wszyscy razem.
Prekossi taki ruch głową i szyją uczynił, jakby chciał coś połknąć, i powiódł po ławkach spojrzeniem pełnem słodyczy, które wyrażało wdzięczność bez granic.
— Idź więc — powiedział doń nadzorca, — idź, drogi chłopcze. I niech cię Pan Bóg błogosławi!
Była to chwila wyjścia ze szkoły. Nasza klasa wyszła przed innemi. Zaledwieśmy wybiegli... i kogóż widzimy tam w sieni przy samych drzwiach? Oto Prekossiego ojca, kowala, bladego jak zwykle, z twarzą ponurą, z włosami na oczach, z czapką nabakier, chwiejącego się na nogach. Nauczyciel zaraz go spostrzegł i powiedział coś na ucho nadzorcy szkolnemu; ten ostatni wynalazł wśród tłumu małego Prekossiego, i wziąwszy go za rękę, podprowadził do ojca. Chłopiec drżał. I nauczyciel i dyrektor zbliżyli się również; wielu chłopców skupiło się dokoła.
— Pan jesteś ojcem tego chłopczyka, wszak prawda? — spytał nadzorca kowala wesoło, tak, jakby się już znali oddawna. I, nie czekając odpowiedzi, dodał: — Winszuję panu takiego syna i radość pana podzielam. Patrz pan: z pomiędzy pięćdziesięciu czterech chłopców on dostał drugi medal; zasłużył nań za wypracowania piśmienne, za rachunki, za wszystko. Jest to dziecko pełne zdolności i dobrych chęci, które zajdzie daleko; chłopiec zacny i dobry, który pozyskał miłość i szacunek całéj klasy; może pan z niego być dumnym, ręczę panu.
Kowal, który słuchał z otwartemi usty, popatrzył uważnie na nadzorcę i dyrektora, a potem zwrócił oczy na syna, który stał przed nim drżący, ze spuszczoną głową; i jakby po raz pierwszy w téj chwili dopiero przypomniał i zrozumiał wszystkie te udręczenia, które zadawał malcowi, i całą ową słodycz, całe to bohaterskie męztwo, z którém syn cierpiał, — na twarzy jego odbiło się naraz jakieś głupie zdziwienie, potém boleść ponura, wreszcie rozczulenie gwałtowne i smutne — i, ruchem szybkim uchwyciwszy chłopczynę za głowę, przycisnął go do piersi.
Wszyscy przeszliśmy obok niego; ja go zaprosiłem do nas do domu, na czwartek, wraz z Garronem i Krossim; inni go witali; ci go całowali, tamci dotykali się do jego medalu, każdy mu coś powiedział. A ojciec patrzył na nas zdumiony, tuląc ciągle do siebie syna, który łkał zcicha.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.