Pamiętnik chłopca/Raniony przy pracy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały luty
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
RANIONY PRZY PRACY.
13, poniedziałek.

Nobis i Franti — to para dobrana; ani jeden, ani drugi nie wzruszył się dzisiejszego rana na ów straszny obraz, który się przed naszemi oczami przesunął. Wyszedłszy ze szkoły, stałem z ojcem, przyglądając się kilku łobuzom z drugiej klasy, którzy, rzucając się na kolana, połami paltotów i czapkami zmiatali śnieg z lodu na rynsztokach, aby ślizgawkę lepszą uczynić, kiedy ujrzeliśmy nadciągający z głębi ulicy tłum ludzi, idących śpiesznym krokiem, ponurych, jakby przerażonych, mówiących pocichu. W środku szło trzech żołnierzy straży miejskiéj, za nimi dwóch mężczyzn, dźwigających nosze. Chłopcy nadbiegli zewsząd, Tłum zbliżał się ku nam. Na noszach leżał człowiek, blady jak trup, z głową przechyloną na jedno ramię, z włosami potarganemi, zakrwawionemi, z którego ust i uszu krew płynęła; a obok noszów postępowała kobieta z dzieckiem na ręku, która zdawała się być obłąkaną i od czasu do czasu wołała:
— Nie żyje! Nie żyje! Nie żyje!
Za kobietą szedł chłopiec z teką uczniowską pod pachą i łkał rozpaczliwie.
— Co się to stało? — spytał mój ojciec.
Ktoś odpowiedział, i to jakiś murarz, który spadł z czwartego piętra domu, podczas roboty. Niosący rannego przystanęli na chwilę. Wielu odwróciło twarz z przerażeniem od strasznego widoku. Spostrzegłem nauczycielkę o czerwonem piórku, która podtrzymywała moją nauczycielkę z pierwszéj klasy, blizką omdlenia. W téj saméj chwili ktoś mnie trącił w łokieć: był to murarczuk, blady, drżący na całém ciele. Musiał niechybnie myśléć o swoim ojcu. I ja również o nim myślałem. Ja przynajmniéj mogę być spokojny, znajdując się w szkole, bo wiem, że mój ojciec jest w domu, że siedzi przy stoliku, zdala od wszelkiego niebezpieczeństwa; lecz ilu to moich towarzyszy myślą sobie, że ich ojcowie pracują na rusztowaniach wysokich, lub w pobliżu kół od maszyn parowych, i że jeden ruch, jeden krok niebaczny może im śmierć sprowadzić! Są oni z tego względu podobni do synów żołnierzy, których ojcowie znajdują się na wojnie. Murarczuk patrzył, patrzył, i drżał coraz silniej, aż mój ojciec to spostrzegł i powiedział mu:
— Idź, idź, chłopcze, do domu, idź zaraz do twego ojca, a znajdziesz go spokojnym i zdrowym, idź!
Murarczuk poszedł, oglądając się za każdym krokiem poza siebie. Tymczasem tłum ruszył dalej, a kobieta wołała ciągle rozdzierającym duszę głosem:
— Nie żyje! Nie żyje! Nie żyje!
— Żyje, żyje, nie umarł — mówili jéj wszyscy. Lecz ona nie słyszała tego i włosy sobie rwała na głowie. Wtém usłyszałem, jak jakiś głos pełen oburzenia zawołał:
— Ty się śmiejesz!?
I spostrzegłem jednocześnie człowieka z dużą, czarną brodą, który utkwił pałające oczy we Frantim, co się jeszcze uśmiechał.
Wówczas ów człowiek, wymierzywszy mu silny policzek, czapkę jego rzucił na ziemię i rzekł:
— Głowę odkryj, łotrze, kiedy przeciąga orszak z ranionym przy pracy!
Tłum już się był oddalił, a na bruku długie pasmo krwi pozostało.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.