Pamiętnik chłopca/Więzień

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały luty
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WIĘZIEŃ.
17, piątek.

Ach! oto zapewne najbardziej dziwny wypadek z całego roku! Ojciec mój zabrał mnie z sobą wczorajszego rana w okolice Moncalieri, aby obejrzeć pewną willę do wynajęcia na przyszłe lato, gdy w tym roku nie pojedziemy już do Chieri — i zdarzyło się, że ten, co miał klucze od owéj willi, był to pewien nauczyciel, który jednocześnie pełni tu obowiązek rządcy domu. Ten pan oprowadził nas po całéj willi, następnie poprosił do swego pokoju, abyśmy wypoczęli i ugasili pragnienie. W pokoju, na stoliku, pomiędzy szklankami stał kałamarz drewniany, kształtu ostrokręgu, w dziwny sposób rzeźbiony. Widząc, iż mój ojciec jemu się przygląda, nauczyciel powiedział:
— Ten kałamarz jest dla mnie drogą pamiątką... gdybyś pan znał jego dzieje!
I opowiedział je nam.
Przed kilku laty był on nauczycielem w Turynie i przez całą jednę zimę dawał lekcye więźniom w więzieniu sądowém. Odbywał lekcye w kościele więzienia, który jest całkiem okrągły i w którego wysokich i nagich murach dokoła znajdują się czworoboczne okienka, opatrzone kratą żelazną; każde zaś z takich okienek ma za sobą malutką celkę. Odbywał lekcye, przechadzając się po zimnym i ciemnym kościele, a jego uczniowie stali przy owych okienkach, z kajetami opartemi na kracie, ukazując jedynie swoje twarze w półcieniu, twarze wychudzone, ponure, brody długie, siwe i rozczochrane, oczy nieruchome złodziei i zbójów. Był tam jeden, pomiędzy innymi, pod numerem 78, który był uważniejszy od innych, uczył się pilnie i patrzył na nauczyciela wzrokiem pełnym uszanowania i wdzięczności. Był to młody człowiek, z czarnym zarostem, bardziéj nieszczęśliwy niż niegodziwy, jakiś stolarz, hebanista, który, będąc czeladnikiem, w przystępie gniewu, niepomny na to, co czyni, cisnął heblem w swego majstra, który go od niejakiegoś czasu ciągle prześladował, i zadał mu śmiertelną ranę w głowę; za to skazany został na kilka lat więzienia. W ciągu trzech miesięcy wyuczył on się czytać i pisać, i czytał bez przerwy, a im więcéj się uczył, tém większy żal zdawał się okazywać za popełniony występek, tém lepszym się stawał. Pewnego dnia, przy końcu lekcyi, ruchem dał znak nauczycielowi, iż pragnie, aby się tenże przybliżył, a gdy nauczyciel się zbliżył, powiedział mu ze smutkiem, iż nazajutrz ma być wysłanym z Turynu do więzienia w Wenecyi, aby tam odsiadywać dalsze lata swéj kary, i pożegnawszy go, poprosił jeszcze głosem pełnym pokory i wzruszenia, aby mu pozwolił dotknąć się jego ręki. Nauczyciel rękę mu podał, on ją ucałował; potém powiedział:
— Dziękuję! Dziękuję! — i zniknął za kratą.
Ręka nauczyciela była mokra od łez biednego przestępcy. Nazajutrz, gdy przybył na lekcyę, już owa celka była przez innego zajęta.
„Minęło lat sześć. „Myślałem wcale o czém inném, ni o owym biedaku-mówił daléj nauczyciel, gdy oto przedwczoraj rano widzę wchodzącego tu do mnie jakiegoś nieznajomego człowieka, z dużą, czarną brodą, już nieco przyprószoną siwizną, dość nędznie ubranego; człowiek ten mnie pyta:
— To pan, szanowny panie, jesteś tym a tym nauczycielem?
— Tak; a któż pan jesteś? — pytam ja z kolei.
— Jestem więzień z pod N. 78-go — odpowiada; — pan mnie nauczył czytać i pisać przed laty sześciu; i, jeżeli jeszcze pan sobie to przypomina, pan mi podał rękę na pożegnanie, na ostatniéj lekcyi; teraz odpokutowałem ju moją winę i przyszedłem... prosić pana, abyś mi tę wielką łaskę uczynił i zechciał przyjąć ode mnie drobnostkę, rzecz bez żadnéj wprawdzie wartości, ale którą zrobiłem moją własną ręką w więzieniu. Czy pan się zgodzi wziąć ją na pamiątkę ode mnie, panie nauczycielu?
Takem się zdziwił, żem na razie nic nie mógł odpowiedzieć. On wziął widocznie moje milczenie za odmowę daru, bo popatrzył na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: Sześć lat męczarni nie wystarczyły więc, aby winę z rąk moich zmazać! — lecz w jego spojrzeniu było tyle boleści, i natychmiast wyciągnąłem rękę, aby wziąć ów przedmiot. Oto on.“
Przyjrzeliśmy się uważnie kałamarzowi; zdawało się, iż został zrobiony końcem ostrego gwoździa; robota taka musiała trwać długo, niezmiernie długo, a cierpliwość przy jéj wykonaniu niesłychana; u dołu było wyrzeźbione pióro, leżące wpoprzek kajetu, a dokoła napis: Memu nauczycielowi. Pamiątka od 78-go numeru. Sześć lat! A pod spodem, drobniejszem pismem: Nauka i nadzieja...
Nauczyciel nic więcéj nie powiedział, pożegnaliśmy go niebawem. Ale przez całą drogę z Moncalieri do Turynu nie mogłem już wybić sobie z głowy tego więźnia, ukazującego twarz z poza kraty okienka, jego pożegnania z nauczycielem, owego biednego kałamarza, zrobionego w więzieniu, który tyle rzeczy mówił — i śniłem o nim w nocy i dzisiejszego rana ciągle jeszcze o nim myślałem... daleki od przeczuwania téj niespodzianki, jaka mnie czekała w szkole! Skorom tylko wszedł do mojéj nowéj ławki, obok Derossiego, i napisał zadanie rachunkowe na egzamin miesięczny, zaraz opowiedziałem memu sąsiadowi całą historyę o więźniu i kałamarzu i o tém, jak kałamarz wyglądał z tém piórem wpoprzek kajetu i z tym napisem dokoła: Sześć lat! Derossi drgnął na te słowa i zaczął patrzyć na przemiany to na mnie, to na Krossiego, który siedział w ławce przed nami, plecami obrócony do nas, cały zagłębiony w swojem zadaniu.
— Cicho! — szepnął potem, chwytając mnie za ramię. — Nie wiesz? Krossi powiedział mi onegdaj, iż widział przez chwilę kałamarz drewniany w ręku swego ojca, który z Ameryki powrócił: kałamarz w kształcie ostrokręgu, ręcznéj roboty, z wyrzeźbioném piórem i kajetem... to ten sam... sześć lat... On mówi, iż jego ojciec był w Ameryce, a on natomiast siedział w więzieniu... Krossi był malutki, gdy jego ojciec ową zbrodnię popełnił, nie pamięta tego, matka nie powiedziała mu prawdy, nie wie o niczém; niechże ci się o tém i słówko nie wymknie!
Oniemiały, siedziałem z utkwionemi w Krossim oczami. Wówczas Derossi rozwiązał zadanie i pod ławką przesunął je Krossiemu; dał mu ćwiartkę papieru; wyjął mu z ręki: „Posługacza przy chorym tatce,“ opowiadanie miesięczne, które nauczyciel dał mu do przepisania, aby je zamiast niego przepisać; podarował mu kilka piór, pogłaskał go po plecach, kazał mi dać słowo, że nic nikomu nie powiem; a kiedyśmy wychodzili ze szkoły, powiedział mi z pośpiechem:
— Wczoraj przyszedł ojciec po niego, pewnie i dziś będzie: rób tak, jak ja będę robił.
Wyszliśmy na ulicę; ojciec Krossiego stał ju tam nieco na uboczu: mężczyzna z czarną brodą, już siwiejącą, nędznie ubrany, z wychudzoną, bladą, lecz myślącą twarzą. Derossi uścisnął rękę Krossiemu, tak, aby ojciec to widział, i rzekł głośno:
— Do widzenia, Krossi! — i dłonią pieszczotliwie pogłaskał go pod brodę; ja uczyniłem to samo.
Lecz robiąc to, Derossi zczerwieniał jak wiśnia; ja również. Ojciec Krossiego spojrzał na nas uważnie, z wyrazem serdecznym, ale w jego wzroku odbiło się również coś jakby niepokój, jakby podejrzenie, od którego zimno się nam jakoś zrobiło.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.