Pamiętnik chłopca/Rozdawanie nagród robotnikom

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały czerwiec
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDAWANIE NAGRÓD ROBOTNIKOM.
25, niedziela.

Jakeśmy się byli umówili, poszliśmy wszyscy razem do teatru Wiktora Emanuela, aby widziéć rozdawanie nagród robotnikom. Teatr był przystrojony, ale napełniały go niemal wyłącznie rodziny rzemieślników, a parter zajmowali uczniowie i uczennice szkół śpiewu chóralnego, którzy zaśpiewali najprzód hymn na cześć żołnierzy w Krymie poległych, hymn tak piękny, iż gdy go skończyli, wszyscy, z miejsc powstawszy, zaczęli bić w dłonie i śpiewacy zmuszeni byli jeszcze raz go powtórzyć. I zaraz potém zaczęli przeciągać przed syndykiem, prefektem i wielu innymi panami, nagrodzeni, którym rozdawano książki, książeczki kas oszczędności, dyplomy i medale. W jednym kątku parteru zobaczyłem naszego murarczuka, siedzącego obok swój matki; w inném miejscu spostrzegłem dyrektora, a poza nim rudą głowę mego nauczyciela z drugiéj klasy. Najprzód przesunęli się przez scenę, odbierając nagrody, uczniowie wieczornych szkół rysunkowych, złotnicy, rytownicy, litografowie, a także stolarze i murarze; potém uczniowie szkoły handlowéj, za nimi uczniowie liceum muzycznego, wśród których kilka dziewcząt, robotnic, postrojonych odświętnie, które gdy powitano z niezmiernym zapałem, one się śmiały. Na ostatku ukazali się uczniowie wieczornych szkół elementarnych i wówczas to najpiękniejszy był widok. Przesuwali się ludzie rozmaitego wieku, najrozmaitsze uprawiający rzemiosła i ubrani na przeróżne sposoby; mężczyźni o siwych włosach, chłopcy z warsztatów, robotnicy z wielkiemi czarnemi brodami. Mali byli zwinni i śmiali, dorośli jakby zakłopotani; widzowie przyklaskiwali hucznie najstarszym i najmłodszym. Ale nikt się nie śmiał wśród tłumów, jak to było wówczas, 14 marca, gdy nam, dzieciom, rozdawano nagrody: na wszystkich twarzach malowała się uwaga i jakieś uroczyste skupienie. Wielu z nagrodzonych miało żonę i dzieci na parterze, a były i takie małe dzieciny, że gdy spostrzegły ojca, przechodzącego przez scenę, wołały go po imieniu i pokazywały go rączką, śmiejąc się na głos. Przeszli wieśniacy, tragarze — ci byli ze szkoły Buoncompagni. Ze szkoły Cytadeli przeszedł pewien pucybut, którego ojciec mój zna i któremu prefekt wręczył dyplom. Po nim zjawia się człowiek wielki jak olbrzym, którego, jak mi się zaraz zdało, widywałem już nieraz... Był to ojciec murarczuka — odbierał drugą nagrodę! Przypomniałem sobie, jak to go widziałem na poddaszu wówczas, przy łóżku chorego syna, i oczami zaczęłem zaraz szukać syna na parterze, Biedny murarczuk! Patrzył na swego ojca błyszczącemi od łez oczami i, aby ukryć wzruszenie, robił swój „pyszczek zajęczy.” W téj chwili usłyszałem wybuch oklasków — spojrzałem na scenę: przed syndykiem stał mały kominiarczyk, z twarzą umytą, ale w swój odzieży, którą zawsze nosi przy pracy, i syndyk rozmawiał z nim, trzymając go za rękę. Po kominiarczyku zjawił się kucharz. Potem przyszedł po swój medal zamiatacz ulic z zarządu służby miejskiéj, ze szkoły Reineri. Ja doznawałem jakiegoś dziwnego, niedającego się opisać wrażenia; czułem coś, jakby wielką miłość i wielkie uszanowanie, które mnie jakoś za serce chwytało, gdym sobie pomyślał, ile to kosztowały te nagrody wszystkich tych ludzi tak ciężkiéj pracy, ojców rodzin, pełnych trosk, kłopotów w zdobywaniu powszedniego chleba! ile to oni trudów dodali do swych trudów dziennych, ile godzin wypoczynku nocnego sobie odjęli, choć im ten odpoczynek, ten sen krzepiący, tak bardzo był potrzebny, i jaką to być musiała ta ich wola iście żelazna, że zmusiła do nauki nieprzyzwyczajony do niéj umysł i ręce zesztywniałe, zgrubiałe wskutek ciężkiéj pracy! Ukazał się na scenie, pomiędzy innymi, chłopak jakiś z warsztatów, któremu, jak to łatwo było poznać, ojciec musiał pożyczyć swego surduta na tę uroczystość, bo rękawy były takie długie, iż, aby wziąć nagrodę, musiał je odwinąć; wiele osób się zaśmiało, ale śmiech został zaraz zagłuszony przez oklaski. Potém ukazał się starzec z łysą głową i białą brodą. Przeszli żołnierze artylerzyści — z tych, co uczęszczają do szkoły wieczornéj naszego wydziału; po nich żołnierze ze straży celnéj, ze straży miejskiéj — z tych, co to wartę mają przy naszéj szkole. Nareszcie uczniowie szkół muzyki chóralnéj zaśpiewali jeszcze raz pieśń na cześć w Krymie poległych, ale z takim zapałem tym razem, z taką siłą uczucia, które tak szczerze płynęło im z serca, iż tłum już niemal przestał bić im oklaski i wszyscy wyszli wzruszeni, powoli, nie potrącając się i bez hałasu. Przed bramą teatru stał mały kominiarz, z książką w czerwonéj oprawie ze złoconemi brzegami, którą dostał jako nagrodę, a dokoła niego stali jacyś panowie, rozmawiając z nim z wielkiém zajęciem. Wiele ludzi witało się, przesyłając sobie pozdrowienia z jednéj strony ulicy na drugą: robotnicy, chłopcy, żołnierze, nauczyciele. Mój nauczyciel z drugiej klasy wyszedł w towarzystwie dwóch żołnierzy artylerzystów. I dużo téż było żon robotników, z dziećmi na rękach; a dzieciny te trzymały w swych rączynach nagrody i dyplomy swoich ojców i pokazywały je z dumą przechodniom.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.