Pamiętnik chłopca/Rozdawanie nagród robotnikom
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik chłopca |
Podtytuł | Książka dla dzieci |
Wydawca | Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Obrąpalska |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały czerwiec Cały tekst |
Indeks stron |
Jakeśmy się byli umówili, poszliśmy wszyscy razem do teatru Wiktora Emanuela, aby widziéć rozdawanie nagród robotnikom. Teatr był przystrojony, ale napełniały go niemal wyłącznie rodziny rzemieślników, a parter zajmowali uczniowie i uczennice szkół śpiewu chóralnego, którzy zaśpiewali najprzód hymn na cześć żołnierzy w Krymie poległych, hymn tak piękny, iż gdy go skończyli, wszyscy, z miejsc powstawszy, zaczęli bić w dłonie i śpiewacy zmuszeni byli jeszcze raz go powtórzyć. I zaraz potém zaczęli przeciągać przed syndykiem, prefektem i wielu innymi panami, nagrodzeni, którym rozdawano książki, książeczki kas oszczędności, dyplomy i medale. W jednym kątku parteru zobaczyłem naszego murarczuka, siedzącego obok swój matki; w inném miejscu spostrzegłem dyrektora, a poza nim rudą głowę mego nauczyciela z drugiéj klasy. Najprzód przesunęli się przez scenę, odbierając nagrody, uczniowie wieczornych szkół rysunkowych, złotnicy, rytownicy, litografowie, a także stolarze i murarze; potém uczniowie szkoły handlowéj, za nimi uczniowie liceum muzycznego, wśród których kilka dziewcząt, robotnic, postrojonych odświętnie, które gdy powitano z niezmiernym zapałem, one się śmiały. Na ostatku ukazali się uczniowie wieczornych szkół elementarnych i wówczas to najpiękniejszy był widok. Przesuwali się ludzie rozmaitego wieku, najrozmaitsze uprawiający rzemiosła i ubrani na przeróżne sposoby; mężczyźni o siwych włosach, chłopcy z warsztatów, robotnicy z wielkiemi czarnemi brodami. Mali byli zwinni i śmiali, dorośli jakby zakłopotani; widzowie przyklaskiwali hucznie najstarszym i najmłodszym. Ale nikt się nie śmiał wśród tłumów, jak to było wówczas, 14 marca, gdy nam, dzieciom, rozdawano nagrody: na wszystkich twarzach malowała się uwaga i jakieś uroczyste skupienie. Wielu z nagrodzonych miało żonę i dzieci na parterze, a były i takie małe dzieciny, że gdy spostrzegły ojca, przechodzącego przez scenę, wołały go po imieniu i pokazywały go rączką, śmiejąc się na głos. Przeszli wieśniacy, tragarze — ci byli ze szkoły Buoncompagni. Ze szkoły Cytadeli przeszedł pewien pucybut, którego ojciec mój zna i któremu prefekt wręczył dyplom. Po nim zjawia się człowiek wielki jak olbrzym, którego, jak mi się zaraz zdało, widywałem już nieraz... Był to ojciec murarczuka — odbierał drugą nagrodę! Przypomniałem sobie, jak to go widziałem na poddaszu wówczas, przy łóżku chorego syna, i oczami zaczęłem zaraz szukać syna na parterze, Biedny murarczuk! Patrzył na swego ojca błyszczącemi od łez oczami i, aby ukryć wzruszenie, robił swój „pyszczek zajęczy.” W téj chwili usłyszałem wybuch oklasków — spojrzałem na scenę: przed syndykiem stał mały kominiarczyk, z twarzą umytą, ale w swój odzieży, którą zawsze nosi przy pracy, i syndyk rozmawiał z nim, trzymając go za rękę. Po kominiarczyku zjawił się kucharz. Potem przyszedł po swój medal zamiatacz ulic z zarządu służby miejskiéj, ze szkoły Reineri. Ja doznawałem jakiegoś dziwnego, niedającego się opisać wrażenia; czułem coś, jakby wielką miłość i wielkie uszanowanie, które mnie jakoś za serce chwytało, gdym sobie pomyślał, ile to kosztowały te nagrody wszystkich tych ludzi tak ciężkiéj pracy, ojców rodzin, pełnych trosk, kłopotów w zdobywaniu powszedniego chleba! ile to oni trudów dodali do swych trudów dziennych, ile godzin wypoczynku nocnego sobie odjęli, choć im ten odpoczynek, ten sen krzepiący, tak bardzo był potrzebny, i jaką to być musiała ta ich wola iście żelazna, że zmusiła do nauki nieprzyzwyczajony do niéj umysł i ręce zesztywniałe, zgrubiałe wskutek ciężkiéj pracy! Ukazał się na scenie, pomiędzy innymi, chłopak jakiś z warsztatów, któremu, jak to łatwo było poznać, ojciec musiał pożyczyć swego surduta na tę uroczystość, bo rękawy były takie długie, iż, aby wziąć nagrodę, musiał je odwinąć; wiele osób się zaśmiało, ale śmiech został zaraz zagłuszony przez oklaski. Potém ukazał się starzec z łysą głową i białą brodą. Przeszli żołnierze artylerzyści — z tych, co uczęszczają do szkoły wieczornéj naszego wydziału; po nich żołnierze ze straży celnéj, ze straży miejskiéj — z tych, co to wartę mają przy naszéj szkole. Nareszcie uczniowie szkół muzyki chóralnéj zaśpiewali jeszcze raz pieśń na cześć w Krymie poległych, ale z takim zapałem tym razem, z taką siłą uczucia, które tak szczerze płynęło im z serca, iż tłum już niemal przestał bić im oklaski i wszyscy wyszli wzruszeni, powoli, nie potrącając się i bez hałasu. Przed bramą teatru stał mały kominiarz, z książką w czerwonéj oprawie ze złoconemi brzegami, którą dostał jako nagrodę, a dokoła niego stali jacyś panowie, rozmawiając z nim z wielkiém zajęciem. Wiele ludzi witało się, przesyłając sobie pozdrowienia z jednéj strony ulicy na drugą: robotnicy, chłopcy, żołnierze, nauczyciele. Mój nauczyciel z drugiej klasy wyszedł w towarzystwie dwóch żołnierzy artylerzystów. I dużo téż było żon robotników, z dziećmi na rękach; a dzieciny te trzymały w swych rączynach nagrody i dyplomy swoich ojców i pokazywały je z dumą przechodniom.