Pamiętnik dr S. Skopińskiej/Kiła

<<< Dane tekstu >>>
Autor Sabina Skopińska
Tytuł Pamiętnik
Pochodzenie Pamiętniki lekarzy
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Kiła.

Zaczęło się od razu od małej awantury. Pan, bardzo przystojny, wysoki brunet, okazał mi brązową legitymację Ubezpieczalni, z której wynikało, że mieszkał on w zupełnie innym rejonie, niż mój.
— Dlaczego pan nie zgłosił się do swego lekarza domowego? — zapytałam.
— Bo pani jest moim lekarzem domowym.
— Ależ ja na ulicy Myśliwieckiej nie ordynuję.
— Bo ja przed tym tam mieszkałem, obecnie zaś mieszkam w pani rejonie — odpowiada.
— Dobrze — mówię. — Udzielę panu tak zwanej porady jednorazowej. Tym nie mniej jednak proszę o przyniesienie następnym razem odcinka zameldowania.
Pacjent był bardzo niezadowolony.
— To dziwne. Przychodzę się leczyć, a tu jakieś formalności.
— Cóż panu na to poradzę. Nie mogę przecież leczyć każdego, kto się zgłosi z legitymacją, a nie mieszka w moim rejonie. I tak mam znaczną ilość chorych, którzy często się zgłaszają. Sam pan czekał godzinę. Zresztą — przystąpmy do badania. Co pana boli?
Popatrzyłam na bladą twarz pacjenta, jego pożółkłe ręce i dostrzegłam na twarzy wyraz zmęczenia i niechęci w oczach.
— Nie wiem, co mi jest. Jestem osłabiony.
— Czy przechodził pan jakieś choroby? — pytam.
— Nic specjalnego — odpowiada.
Od razu z pierwszego badania wynikało, że pacjent ma zapalenie aorty. Przyjrzałam się choremu uważnie.
— Kiedy pan zachorował na kiłę? — zapytałam zdecydowanym głosem.
Chory był bardzo zaskoczony.
— Pan jest chory, musi się pan wyleczyć. Proszę więc powiedzieć, czy się pan już leczył i czy były robione analizy krwi?
Pacjent, zaskoczony tym wszystkim, rozpoczął opowiadanie, które ułatwiło mi rozpoznanie i leczenie. Przed 10-ciu laty zaraził się kiłą i przez 6 lat nie leczył się. Po tym przeszedł sześć kuracji przeciwkiłowych. Badanie krwi na reakcję Wasermana dało wynik ujemny, natomiast badanie płynu mózgowo-rdzeniowego podobno dodatni.
— Czego pan o tym od razu nie mówił? Przecież mogłabym przeoczyć szmer nad tętnicą główną, mogłabym uwierzyć, że pan jest tylko osłabiony, że mięsień sercowy jest przemęczony jakąś inną chorobą.
Dałam mu lekarstwo na serce i skierowałam do wenerologa.
Następnym razem chory przyszedł już z odcinkiem zameldowania, nie miałam więc wątpliwości, że mieszka w moim rejonie. Był usposobiony łagodnie i tłumaczył się:
— W porządku. Taki jest przepis, że pani musi sprawdzić moją legitymację, gdzie mieszkam i czy pracuję.
Przeczułam, że pacjent chodził się na mnie skarżyć i otrzymał jakieś pouczenie.
— Jak pańskie zdrowie? Czy lepiej? — zapytałam.
— Tak, sypiam lepiej. Tylko proszę mi zapisać takie krople, które mógłbym nosić stale przy sobie.
— Dlaczego?
— Bo zdaje mi się ciągle, że w każdej chwili mogę przewrócić się i upaść. Z tego powodu nigdzie nie chodzę i z nikim sę nie zadaję. Boję się okropnie, że w czyjejś obecności zasłabnę i upadnę.
— Nie rozumiem zupełnie pańskiego niepokoju — odpowiedziałam. Serca, oczywiście, nie ma pan zdrowego. Szkoda, że się pan w ciągu sześciu lat nie leczył. Ale teraz, po przeprowadzeniu racjonalnej kuracji, to i serce jakoś podleczymy. Poza tym, czemu pan tak się boi z ludźmi zadawać? Nie wiem, czy samotność dobrze wpływa na pański układ nerwowy.
Pacjent w odpowiedzi na to mówi, jakby do siebie:
— Pójdę z kimś do teatru i przewrócę się.
Wiedziałam, że chory jest człowiekiem inteligentnym, z zawodu urzędnikiem i że ukończył Uniwersytet. Postanawiam więc iść na całego.
— Czy pan boi się śmierci? — pytam.
— Nie, śmierci się nie boję. Tylko tego kłopotu, jaki mogę sprawić swoją osobą, jak stracę przytomność i upadnę.
— Ależ to nieistotne — pocieszam go — wobec ewentualnej perspektywy ciężkiej choroby lub śmierci troszczyć się o kłopot, na jaki naraziłoby się otoczenie, które też przecie sprawia panu nie raz mimowolne kłopoty i nie troszczy się aż tak bardzo o pana. Panu na razie nie grozi ani śmierć, ani pogorszenie choroby. Proszę, oto tu są krople cucące na wypadek jak by się panu niedobrze zrobiło. Niech pan poprosi swoją znajomą (znów występuję w roli jasnowidza, ale to tak łatwo), aby poszła z panem do teatru. Niech pan nie prowadzi tak ponurego życia. Spać pan musi dostateczną ilość godzin, odpoczywać po pracy i po obiedzie, ale stronić od ludzi — dlaczego? Przecież jeżeli pan nie powie, nikt nie będzie wiedział poza panem i lekarzami, co się panu stało przed dziesięciu laty. Tym nie mniej leczyć się trzeba. O małżeństwie na razie myśleć nie wolno.
Chory wyszedł.
Objawy niedomogi mięśnia sercowego ustępowały bardzo szybko. Po miosięcu pacjent przestał się u mnie leczyć. Był wdzięczny i zadowolony. Przez pół roku leczył się u wenerologów.
Wreszcie znów się zjawił roztrzęsiony. Prosił, żebym wydała świadectwo, że był chory trzy dni i że z tego powodu nie zgłaszał się do biura.
— Ależ Ubezpieczalnia nie wydaje świadectw, a po drugie, czemu pan się trzy dni temu nie zgłosił?
— Przeżywałem okropne chwile. Szczęście osobiste runęło, rodziny założyć nie mogę.
— Kto panu powiedział?
— Lekarz wenerolog.
Napisałam na prywatnym formularzu zaświadczenie, że go leczę od roku i że jest chory na serce. Wyszedł uspokojony na razie.
Kiedy i w jakim stanie znów go zobaczę? Jego rozpacz jest tak przejmująca. Ponure obrazy przesuwają się przed oczami chorego. Czemuż wcześniej nie wziął się do leczenia?
Chorzy, nie wstydźcie się leczyć kiły!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Sabina Różycka.