Pamiętnik dr S. Skopińskiej/Wpływowa

<<< Dane tekstu >>>
Autor Sabina Skopińska
Tytuł Pamiętnik
Pochodzenie Pamiętniki lekarzy
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wpływowa“.

Rano przyjmuję chorych od 9 do 10-ej. Następnie wychodzę z domu. Kiedy pewnego razu wróciłam o 2-ej, aby wykonać zamówione wizyty do chorych służąca oświadczyła:
— O godzinie dwunastej była tu jedna pani, jakaś lepsza. Chciała, żeby ją pani natychmiast przyjęła, gdyż w przeciwnym razie groziła, że zrobi taką grandę, że pani zapamięta.
— Co-żeś ty więc zrobiła, nieszczęsna, skoro mnie w domu nie było? — pytam się śmiejąc.
— Przysięgałam, że pani nie ma. Wtedy chora odpowiedziała mi, że to łgarstwo. Wreszcie dała legitymację, aby pani przyszło natychmiast ją odwiedzić.
Patrzę i oczom nie wierzę. Legitymacja urzędniczki poważnej firmy bankowej. Myślę więc sobie, że wierna sługa coś pokręciła i idę odwiedzić osobiście „uprzejmą“ chorą.
Kobieta lat 28. Leży w łóżku z twarzą obwiązaną. Jak twierdzi, bolą ją zęby. Zarówno nocny stolik, jak i łóżko obłożone lekarstwami, oczywiście zapisanymi przez prywatnego lekarza. Chora patrzy na mnie ironicznie, mierząc mnie od stóp do głowy jadowitym spojrzeniem wreszcie odzywa się z królewskim gestem:
— Ja od pani nic nie potrzebuję oprócz zaświadczenia, że nie mogę przyjść do biura, bo jestem obłożnie chora. Leczę się prywatnie.
Jakby dla udowodnienia swych słów, chora wskazuje na butelki z lekarstwami.
— Aby wydać zaświadczenie zwolnienia z pracy, muszę panią zbadać — mówię do pacjentki. — Dziwię się jednak, że skoro pani wychodzi na ulicę, czemu się pani do mnie sama nie zgłosiła w godzinach przyjęć.
— Wracałam od dentysty, więc wstąpiłam po drodze, ale pani oczywiście nie było. Obecnie się bardzo źle czuję i nie byłabym w stanie iść po raz drugi — odpowiada mi na to „chora“.
Przystępuję do badania. Poza lekkim osłabieniem, zresztą prawdopodobnie przejściowym, mięśnia sercowego i ogólnym złym wyglądem, nic u chorej nie stwierdzam. Nie ma temperatury.
— Po co pani wzywała mnie do domu? Jeżeli pani chodziła do dentysty, to mogła pani przecież przyjść także do lekarza. Poza tym, jakim stylem pani przemawiała dzisiaj do mojej służącej? Czy to wypada, aby urzędniczka tak poważnej instytucji tak się zachowywała?
„ — Nie ma o czym mówić — odpowiada „wytworna chora“. — Nie mamy do siebie zupełnie zaufania, ani za grosz. Zresztą potrafię powiedzieć, gdzie potrzeba, odpowiednie słówko.
Pacjentkę skierowałam na komisję, aby wydała orzeczenie co do jej niezdolności do pracy.
W miesiąc później jeden z kolegów mówił mi, że podobno wpłynęły na mnie jakieś skargi.
— Jakie? — zdziwiłam się niepomiernie. — Wszystkim moim chorym w tym czasie dobrze się powodziło, nikt nie umarł, specjalnych powikłań chorobowych u nikogo nie stwierdzałam, nawet dwie staruszki, którym dołek już kopano, chodzą sobie spokojnie po ulicy. Jakiego więc charakteru mogą być więc te skargi?
— Skarżą się podobno, że pani jest brutalna, że pani nie daje dojść do słowa swoim chorym. Leczą się u pani, ale z bólem serca.
Zarzut był istotnie piorunujący. Myślę, że to nikt inny, tylko właśnie ta wpływowa osobistość mogła być autorką tego „oskarżenia“. Zresztą nie wiem, czy w ogóle taka skarga wpłynęła, gdyż oficjalnie nikt mi nic nie powiedział na temat sposobu wykonywania przeze mnie praktyki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Sabina Różycka.