Pamiętnik morski/4 lipca
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik morski |
Wydawca | Wydawnictwo J. Przeworskiego |
Data wyd. | 1937 |
Druk | S. Wyszyński i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Atelier «Mewa» |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Akurat właśnie dzisiaj, kiedy przejeżdżamy równik, pada deszcz i słota na morzu jak za najlepszych dni jesiennych w Jakubowicach czy Lubomli. Chłodno i niema tego rozbestwienia kolorów na morzu i jego rozpusty ze słońcem, księżycem i gwiazdami. Woda wszędzie, kolor brunatno-popielaty i koniec, przynajmniej wiem, że jest istotna przyczyna złego humoru. Przy śniadaniu pan De przywitał mnie mocnem spojrzeniem i tuż przed złożeniem sztućcy, zapytał:
— Panie Zbyszku, czy mógłby mi pan powiedzieć, co pan sobie właściwie o mnie myśli? Jakim pan mnie znajduje?
— Nic sobie o panu nie wyobrażam, bo wiem poprostu, żeś pan porządny człowiek, szukający rozwiązania pewnych zjawisk, przytem ma pan charakter i opanowanie, którego ja za grosz nie posiadam, bo jestem człowiekiem zupełnie zależnym od nastroju.
— Tak, ale widzi pan, ja się panu do czegoś przyznam. To co pan powiedział, oznacza, że jest sobie taki człowiek, który jedzie za interesami, ma żonę i dzieci, nazywa się tak a tak. Ale we mnie jest także drugi człowiek, we mnie jest twórca... Co tu dużo gadać — panie Zbyszku! Ja czuję w sobie tęgiego powieściopisarza! Musiały pana pewnie zdziwić wczorajsze moje refleksje na temat pokurczonych, ciśniętych dłonią losu Bóg wie gdzie — istnień! Ale ja się właśnie wczoraj zdradziłem przed panem, i pan — człowiek pełen taktu — odszedł żeby nie słuchać obnażania mego oblicza. I to właśnie ze zwykłego towarzysza podróży uczyniło mi z pana bliskiego człowieka. Oto wszystko!
— Tak, ale czy pan już coś napisał? — spytałem przytłumionym głosem.
— Nie, dotychczas nic... wszystko mam w głowie, ale właśnie w czasie tej podróży zacząłem obrabiać pewien temat...
— A czy może mi pan to dać do przeczytania?
— Owszem, jutro otrzyma pan mój maszynopis! Panie Zbyszku pan jesteś pierwszy, któremu się z tem zwierzyłem! Uszanuj pan to, oto moja ręka! A teraz możemy sobie pograć w karty.
No, przynajmniej mam z tego zwierzenia jakiś pożytek. Ale czy też za to „obnażenie“ nie wypadnie mi drogo zapłacić? Już sama podróż staje się ciężką próbą nerwów, a cóż dopiero taka podróż z twórcą! I to tu, na tym właśnie okręcie, zaczął pisać! (tasuje teraz karty, oczy opuszczone, lekki przyjemny grymasik z gatunku „uśmieszków“). Prawdopodobnie będzie chciał ze mną dużo dyskutować... będą zwierzenia... porady... O, Chryste, miej mnie w swej opiece! Zabiera mi asem dwie siódemki. Taka to dziwna gra. Po obiedzie umawiamy się (on zaproponował), że pracować będziemy kolejno, aby sobie nie przeszkadzać.
— Ja tylko od drugiej do piątej, bo dłużej nie mogę, wyczerpuję się — powiedział mi.
Tak też „pracowaliśmy“ całe popołudnie. Na pokład nie można wyjść, bo leje! Troszkę mnie irytuje czuła powaga w odezwaniach się pana De. Ma tam być poufny ton, słodkie brzemię wspólnej tajemnicy. Ej, żeby on mi tylko tutaj jakiej biedy nie sprawił...