<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Tytuł Pamiętnik pani Hanki
Rozdział Środa
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”
Data wyd. 1939
Druk Zakłady Graficzne „FENIKS“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Środa

Boże, co za straszny dzień! Oczywiście poszedł. Cała moja przebiegłość na nic się nie zdała. Gdy wychodził przed jedenastą, prosiłam go, by odesłał mi auto, gdyż miałam nadzieję, że od szofera dowiem się, w którym był hotelu. Tymczasem Jacek w ogóle auta nie wziął i widziałam przez okno, jak wsiadał do taksówki.
„B“ — to może być pierwsza litera tak dobrze nazwiska, jak i imienia. W grę wchodzić mogą, jak sądzę, trzy wielkie hotele: „Europejski“, „Bristol“ i „Polonia“. W którym ona mieszka? Żebym chociaż wiedziała, ile ma lat lub jak wygląda.
Stryj Albin nie miał telefonu i musiałam jechać aż na Żoliborz, by się dowiedzieć, że nie ma go w domu. Czekałam na schodach przeszło godzinę i okropnie zmarzłam. Bałam się przy tym okropnie, by mnie kto tu nie zobaczył. Piękną awanturę urządziliby mi rodzice. Zostawiłam stryjowi kartkę, z zawiadomieniem, że będę znowu o szóstej.
Jacek przyszedł na obiad wyraźnie zdenerwowany. Widziałam, ile wysiłku kosztowało go udawanie, że ma apetyt. Chciało mi się płakać. Po obiedzie najniespodziewaniej oświadczył:
— Dziś wieczorem wyjeżdżam do Paryża.
Oniemiałam. Mogło to oznaczać coś najgorszego. Musiał dostrzec, że zbladłam, bo szybko dorzucił:
— Jadę tylko na trzy dni.
— Czy musisz? — zapytałam. — Czy musisz właśnie teraz jechać?
Udał zdziwienie.
— Co znaczy „właśnie teraz“?
Trochę się speszyłam.
— Nic nie znaczy. Pytałam czy nie możesz odłożyć wyjazdu. Przecież pamiętasz, że mamy kilka pilnych wizyt.
Paliła mnie chęć zapytania czy jedzie sam. Najniedorzeczniejsze domysły tłukły mi się po głowie. Może postanowił wrócić do niej, może uciekają razem?... Może również być, że Jacek wyjeżdża by ukryć się przed nią. Dlaczego nie chce być ze mną otwarty?! Czy nie ma do mnie zaufania?! I ta jego mina, ta mina jakby czekał moich dalszych pytań, jakby z góry na nie miał gotowe odpowiedzi. To zupełnie brzydkie z jego strony.
— Mam wrażenie — odezwał się wreszcie — jakbyś była zaskoczona moją podróżą. Przecież jeżdżę bardzo często.
— Ach, nie. Wcale nie jestem zaskoczona. Czy kazać ci zapakować frak również?
Potrząsnął głową:
— Nie. Dwa ubrania. To wszystko. A poza tym nie chcę zabierać kufra, bo prawdopodobnie wrócę samolotem.
— Za trzy dni?
— Tak. Najdalej za cztery.
Powiedział to takim tonem, że prawie się uspokoiłam. Gdy jednak w godzinę później przygotowałam dla Józefa rzeczy do pakowania, przypadkiem wzięłam do ręki książeczkę czekową Jacka. I znowu moja nieszczęsna intuicja podszepnęła mi, by zajrzeć, czy nie podniósł ostatnio większej sumy pieniędzy. W grzbietowym odcinku pod dzisiejszą datą figurowała kwota 52.000 złotych. Omal nie krzyknęłam. Dokładnie pamiętam, że na rachunku było niewiele ponad tę sumę. Więc podniósł wszystko. Dlaczego?... Czy żeby oddać to jej, czy żeby zapewnić sobie na kilka miesięcy możność egzystencji gdzieś za granicą.
Nigdy nie odprowadzałam Jacka na dworzec, toteż i dzisiaj nie mogłam sobie na to pozwolić, bez wzbudzenia jego podejrzeń. A jednak musiałam tam być. Musiałam zobaczyć, czy istotnie wsiada do pociągu paryskiego i czy jest sam, czy nie wyjeżdża z nią. Należało wymyślić jakiś pretekst. W głowie jednak miałam taki chaos, że nic rozsądnego mi na myśl nie przychodziło. Cała nadzieja w stryju Albinie.
Tym razem na szczęście stryja zastałam. Sam otworzył mi drzwi. Był w trochę poplamionym lecz jeszcze bardzo eleganckim szlafroku. Połyskując monoklem i wspaniałymi zębami, przywitał mnie z taką swobodą, jakbyśmy się wczoraj widzieli, jakby nigdy między nami nic nie zaszło:
— Jakże się miewasz, mała? A co za wspaniałe futro! Świetny krój! No i ten połysk.
(Nic się nie zmienił. On się zawsze zna na wszystkim i wszystko umie dostrzec. Niech mówią o nim co chcą, a jednak nie podobna mu odmówić tego, że jest czarujący. Mój Boże, któż jest bez wad!)
Stryj usadowił mnie na tapczanie i poczęstował winem. Usiadł oczywiście obok mnie. Stanowczo za blisko. On już inaczej nie umie. Zresztą teraz, kiedy zależało mi na jego pomocy nie mogę sobie pozwolić na żadne nieprzyjemne dlań odruchy.
— Domyślam się — zaczął uwodząco — że nie tęsknota cię do mnie sprowadza. A szkoda. Jesteś diabelnie ładna. Twoja poczciwa głupia mama musiała się zapatrzeć na madonnę Baldovinettiego, albo po prostu na jakiegoś gondoliera. Oni tam miewają takie smoliste oczy i takie włosy jak z mosiądzu. Istny Baldovinetti! Czy nikt ci jeszcze tego nie powiedział?
— Nie. I nawet nie wiem, czy to jest komplement, bo nigdy tego obrazu nie widziałam.
Lekko dotknął mojej ręki:
— Przyglądasz się mu, maleńka, co dzień po kilka razy: w lustrze. A już sama osądź, czy to komplement, czy nie.
— Stryj jest naprawdę niebezpiecznym człowiekiem — zaśmiałam się.
— Znajdujesz, że jeszcze?....
Przyjrzałam się mu. Pomimo siwych włosów, zmarszczek koło oczu i koło ust był uosobieniem męskości w pełnym rozkwicie. Gdyby nie to, że nigdy nie miałam pociągu do starszych panów i że się go jednak trochę (między nami mówiąc) boję, kto wie, czy nie potrafiłabym się poważniej nim zająć. Toż dopiero byłby skandal. Wyobrażam sobie minę papy!...
— Nie jeszcze, lecz dopiero teraz — powiedziałam z umiarkowaną zalotnością.
Musiałam go przecież jak najżyczliwiej do siebie usposobić.
Zaśmiał się z niejakim ukontentowaniem i, jaka klasa! Każdy inny dyletant w dziedzinie uwodzenia pozwoliłby sobie w podobnym momencie na jakiś śmielszy gest. On przeciwnie. Wstał i powoli nalewając sobie wino przez parę chwil był odwrócony do mnie plecami. Co za kokiet!
— Wyobraź sobie — zaczął tonem zwierzeń — że rzeczywiście czuję się diabelnie młody. Zaczyna mnie to niepokoić nawet. Przecież to już pięćdziesiątka, a człowiek zamiast być poważnym i czcigodnym dziaduniem ma wciąż zielono w głowie.
Zaprzeczyłam żywo:
— O, nie. Stryj nigdy nie miał zielono w głowie. Stryj jest jednym z najrozumniejszych ludzi, jakich znam. I właśnie dlatego do stryja przyszłam.
— A to zabawna historia — uśmiechnął się. — Jesteś chyba pierwszą kobietą na świecie, która przyszła szukać u mnie rozumu. Inne najmniej się tym interesują. Ale widzę z tego, że musiałaś wpaść w jakąś nieprzyjemną historię. Co?...
Usiadł znowu przy mnie i uważnie patrzył mi w oczy:
— No, przyznaj się — mówił. — Ten twój nudny Renowicki przyłapał jakiś list do ciebie od... Tota.
Czułam, że się zarumieniłam z lekka. Skąd on może wiedzieć? By nie dać po sobie poznać, że mnie zaskoczył wzruszyłam ramionami.
— Ach, Toto już od dawna zrezygnował z zabiegów o moje względy. A tu jednak stryj zgadł, że zaczęło się od listu. Dowiedziałam się o Jacku strasznych rzeczy. Jestem wprost w rozpaczy...
— O, aż w rozpaczy? Zdradza cię?
— Gorzej, stryju, znacznie gorzej: on jest żonaty!
— No, ostatecznie, moja droga, — z robioną powagą powiedział marszcząc brwi — to nie jest dla mnie aż taką nowiną. Wprawdzie nie byliście łaskawi zaprosić mnie na ślub, ale wiem, żeście się pobrali.
— Ach, stryju, tu nie chodzi o żarty! Jacek naprawdę jest żonaty z jakąś kobietą!
Kiwnął głową:
— To już pocieszające, że z kobietą...
— Jakto? — nie zrozumiałam.
— Mogłoby się okazać na przykład, że jest zboczeńcem.
— Ach, stryju, to naprawdę sprawa poważna. I jeżeli stryj mi nie pomoże... Ja dosłownie nie wiem, co mam począć! Opowiem wszystko po kolei. Więc Jacek przez roztargnienie zostawił na biurku otwarty list...
Stryj mi przerwał:
— Jeżeli zostawił, to znaczy, że nie przywiązywał doń większej wagi.
— Ależ przeciwnie. Ogromnie mu na nim zależało.
— Skąd wiesz, że zależało?
Nie byłam zadowolona z tej indagacji. W gruncie rzeczy nie należało to do sprawy.
— No, bo wrócił po ten list i był bardzo zaniepokojony — powiedziałam.
— A cóż było w liście?
— Rzecz straszna! Jakaś kobieta pisała do Jacka jako do swego męża.
Powtórzyłam stryjowi treść listu jak mogłam najdokładniej. Opowiedziałam następnie o dalszym zachowaniu się Jacka. Wysłuchał mnie z wielką uwagą, nie odmówił sobie jednak przyjemności wygłoszenia uwagi.
— No, no, okazuje się tedy, że w naszej rodzince nie ja jeden jestem ową parszywą owcą.
Nic na to nie odpowiedziałam. Przykro mi było, że tak niedelikatnie dotknął sprawy, o której wolałabym nie wspominać.

(Autorka pamiętnika nie nadmieniła tu o co jej chodzi. Ponieważ dla znacznej liczby Czytelników rzecz przez to może ulec zaciemnieniu, uważam za swój obowiązek wyjaśnić, że p. Albin Niementowski na osiem lat przed opisanymi przez jego bratanicę zdarzeniami miał dość przykrą sprawę sądową. Chodziło o uwiedzenie nieletniej, panny L. Z., której rodzice byli z tego niezadowoleni. W wyniku rozprawy sądowej p. Albin został skazany na dwa lata więzienia. — Przypisek T. D. M.).

— I czy jesteś pewna — zapytał stryj — że list ten nie jest zwykłą mistyfikacją?
— Najpewniejsza.
— Hm, a może napisał go sam twój kochany małżonek, by sprawdzić, czy nie zaglądasz do jego korespondencji?
— Ależ stryju! Czyż Jacek zdobyłby się na tyle przebiegłości!
— To prawda. Nie wygląda mi na szczególniej pomysłowego.
— A zresztą list niewątpliwie pisany był kobiecym charakterem pisma. Nie. Na pewno jest autentyczny. Poza tym zachowanie się Jacka utwierdza mnie w przekonaniu, że sprawa jest całkiem poważna.
— I powiadasz, że on dziś wyjeżdża do Paryża?
— Nie wiem. Tak mi powiedział. Czy ja wiem dokąd wyjeżdża? Przypadkiem udało mi się stwierdzić, że podniósł wszystkie pieniądze z banku.
Stryj Albin gwizdnął przeciągle:
— Wszystkie?... To znaczy ile?
— Coś pięćdziesiąt dwa tysiące.
— Psiakrew. Mają ludzie pieniądze — mimochodem zauważył stryj i dodał. — Nie zostawił ani grosza?
— Owszem, coś kilkaset złotych. Ale to jest nieważne.
— W porównaniu z tamtą kwotą — oczywiście. Powiedzże mi moja mała, czyś już mówiła o tym z rodzicami?
— Ależ niech Bóg broni! Stryj może sobie wyobrazić, co ojciec by zrobił!
— Tak, ten stary idiota, ma się rozumieć, narobiłby alarmu. Postąpiłaś, kochanie bardzo inteligentnie, żeś ani mężowi, ani rodzicom nie pisnęła słówkiem o swoim odkryciu. Rzecz w istocie wymaga największej dyskrecji.
Wzięłam stryja za rękę:
— Drogi stryjaszku, stryj mi pomoże. Prawda?...
Zamyślił się i wreszcie skinął głową:
— Nawet z dużą przyjemnością. Ale pod jednym warunkiem.
— Och, stryju, — zawołałam uszczęśliwiona — byłam pewna, że stryj mi nie odmówi! Ja przecie literalnie nie mam do kogo udać się o radę, o pomoc!
— Służę ci, ale pod jednym warunkiem — podkreślił.
— Ale stryjaszek chyba nie postawi takiego warunku, który... na który...
Zmarszczył brwi, lecz od razu się rozpogodził i obrzuciwszy mnie ironicznym spojrzeniem (on jednak naprawdę jest świetny!) powiedział:
— Moja mała. Cóż ty sobie wyobrażasz, że ja, ja! muszę uciekać się do takich sposobów dla zdobywania kobiet?
Zaczerwieniłam się, a on dodał:
— Zdaje się, że przedwcześnie poczęstowałem cię komplementem o twojej inteligencji.
— Bardzo przepraszam, ale doprawdy stryj mnie źle zrozumiał.
— No, no, już dobrze, mniejsza o to. Więc słuchaj uważnie. Chętnie wezmę tę sprawę w swoje ręce. Jednakże tylko w tym wypadku jeżeli zobowiążesz się do całkowitego podporządkowania się moim wskazówkom. Nie wolno ci nic robić na własną rękę. Absolutnie nic. Wierzę wprawdzie w twój spryt, ale tu robota musi być arcymisterna, tu jeden fałszywy krok może zburzyć wszystko. Rozumiesz?
— Rozumiem — przyznałam bez namysłu.
— I obiecujesz mi, że będziesz ściśle stosowała się do moich dyrektyw.
— Ależ z największą przyjemnością.
— Doskonale tedy. Otóż przede wszystkim chcę ci powiedzieć, co o tym sądzę. Nie myślę, by rzecz była łatwa i prosta. Najprawdopodobniej owa kobieta jest rzeczywiście żoną twego męża. I ma jakieś wyjątkowo ważne powody, dla których go odszukała. To wspomnienie o rzekomo inwitujących ją uczuciach nie wydaje mi się szczere. Żadna kobieta nagle, po kilku latach niewidzenia mężczyzny nie przypomina sobie, że go kocha.
— Właśnie.
— Otóż raczej dopatrywałbym się tu próby szantażu.
— To jest bardzo prawdopodobne.
— Przede wszystkim — ciągnął stryj — trzeba ustalić fakty. Wiemy, że osoba podpisująca się literą B. jest w Warszawie i mieszka w hotelu. Mieszka, lub mieszkała, bo i to możliwe, że razem z twoim czarującym małżonkiem dzisiaj wyjeżdża. Najpierw tedy trzeba stwierdzić, czy Jacek jedzie sam, czy z nią. Musisz być na dworcu i sprawdzić to. Oczywiście można byłoby wynająć detektywa...
— I ja zastanawiałam się nad tym — wtrąciłam.
Stryj potrząsnął głową przecząco:
— Nie, to byłoby zbyt ryzykowne. Detektyw mógłby wpaść na ślad istotny, to znaczy dowiedzieć się, że twój mąż jest bigamistą. Gdyby to nastąpiło trzymałby go w ręku i miałby możność nieograniczonego szantażu. Nie. Tu nikomu nie można zaufać. Sprawa jest zbyt poważna. Odprowadź swego małżonka na dworzec i bacznie uważaj, czy nie szuka on wzrokiem owej damy. Jeżeli nawet jedzie z nią razem, myślę, że zachowa wszystkie ostrożności. Prawdopodobnie ulokują się nawet w różnych wagonach.
Zaniepokoiłam się:
— Więc stryj sądzi, że on z nią chce uciec?
— Nic nie sądzę — wzruszył ramionami. — Po prostu przyjmuję to jako jedną z ewentualności.
— To byłoby okropne. I cóż ja wtedy mam zrobić?
— Musisz uciec się do jakiegoś podstępu, by go zatrzymać. Na przykład postaraj się, by nie zdążył wsiąść do pociągu. Rozumiesz, mała?
— Ale w jaki sposób?
— Nie jesteś doświadczona — zaśmiał się. — To bardzo proste. Udaj zemdlenie. Będzie cię musiał wówczas ratować i zostanie. A wtedy będzie czas na powzięcie jakichś nowych decyzyj. Ja ze swej strony podejmę próby odszukania tej kobiety. Przejrzę listy osób zamieszkałych w kilku większych hotelach. Nie jest to najlepszym sposobem, ale skoro nie ma innego... No, więc dobrze. Wieczorem do ciebie zatelefonuję, by się dowiedzieć, co się stało z Jackiem.
— Ale jaki pretekst wymyślić, by Jacka odprowadzić? Nigdy tego nie robię.
— Więc nie odprowadzaj go, tylko zjaw się na dworcu w parę minut po nim pod pozorem, żeś zapomniała go prosić o załatwienie jakiegoś sprawunku w Paryżu.
Ten stryj Albin ma rzeczywiście fenomenalną głowę. Oczywiście najściślej zastosowałam się do jego wskazówek. Zdążyłam jeszcze na czas do domu przed Jackiem. Neseser i walizka były już spakowane. W chwili, kiedy przyszedł, zadzwonił telefon. Podniosłam słuchawkę i usłyszałam nieznany kobiecy głos. Serce zabiło mi mocniej.
— Czy mogę mówić z panem Renowickim?
Nie wiedziałam dlaczego, ale byłam przekonana, że to ona. Do Jacka telefonuje moc osób, ale tym razem głowę dałabym, że to ona. Zapytałam:
— A kto prosi?
I w tej chwili Jacek najniespodziewaniej w sposób niemal brutalny wyrwał mi słuchawkę mówiąc:
— Pozwól, to do mnie.
Wyszłam do sąsiedniego pokoju lecz zostawiłam drzwi uchylone i dokładnie słyszałam co mówił. Niestety, był bardzo ostrożny. Poza słowami „tak“ i „nie“ nie powiedział nic. Rozmowa zresztą trwała zaledwie jedną, czy dwie minuty.
Podszedł do mnie z najspokojniejszą w świecie miną i wyjaśnił:
— To dzwoniła sekretarka Laskowskiego.
Oczywiście kłamał. Bezczelnie kłamał. Jakże mi ciężko było nie powiedzieć mu tego w oczy. Musiał jednak i tak zauważyć, że mu nie wierzę. Zapewne dlatego żegnał się ze mną bardzo czule i powiedział, że będzie tęsknił za mną. Ile może być obłudy w mężczyźnie!
Gdy tylko auto ruszyło sprzed domu ubrałam się natychmiast i wybiegłam do taksówki. Nie wolno mi było stracić ani jednej chwili. Gdy taksówka zatrzymała się przed dworcem niemal pędem przebiegłam salę, kupiłam bilet peronowy i na szczęście dopędziłam go. Szedł wzdłuż pociągu za tragarzem, niosącym walizki. Obserwowałam go uważnie i widziałam że najwyraźniej kogoś szukał, za kimś się rozglądał. Nagle odwrócił się i dostrzegł mnie.
Musiałam zachować się trochę nieprzytomnie i widocznie zbyt mętnie tłumaczyłam mu o jakie pończochy mi chodzi, gdyż patrzył na mnie, nie ukrywając zdziwienia. Potem jakby nigdy nic zapisał w notesie te moje nieszczęsne pończochy i nie przestawał się rozglądać. Nie wytrzymałam:
— Czy szukasz kogoś? — zapytałam.
— Tak — skinął głową. — Jedzie ze mną pan Melchior Wańkowicz i boję się, by się nie spóźnił. Mamy wspólny przedział sleepingu.
I o dziwo, okazało się, że mówił prawdę. Przed samym odejściem pociągu istotnie zjawił się pan Melchior trochę zasapany z pośpiechu, lecz jak zawsze szarmancki. Zasypał mnie komplementami. Z tym wszystkim musiałam mieć głupią minę.
Przeszłam przez wszystkie wagony i nie zobaczyłam ani jednej kobiety, która mogłaby wchodzić w rachubę. Nie. Jacek wyjeżdżał bez niej. Wróciłam do domu znacznie uspokojona. Koło dziesiątej zdałam telefonicznie relację stryjowi Albinowi i dowiedziałam się od niego, że już zaczął swoje poszukiwania.
Był to ogromnie denerwujący dzień.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Dołęga-Mostowicz.