Pamiętniki jasnowidzącej/Część II/Bogaty fabrykant w przebraniu chce wypróbować moje jasnowidzenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Pamiętniki jasnowidzącej
Podtytuł z wędrówki życiowej poprzez wieki
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Bogaty fabrykant w przebraniu chce wypróbować moje jasnowidzenie.

I tak z dnia na dzień przychodziły do mnie zastępy ludzi.
Pewnego dnia wieczorem po modlitwie zostałam przeniesiona duchem do pewnego hotelu, gdzie siedziało sześciu panów, którzy żywo gestykulując rozmawiali na temat jasnowidzenia. Były to same t. zw. „grube ryby“. Czterej z nich byli przekonani, że jasnowidzenie istnieje i że trzeba się poważnie zastanowić nad takiemi sprawami, dwaj inni upierali się, że to blaga, oszustwo i twierdzili, że wcale nie wierzą w to, jakobym mogła coś widzieć poprzez mury, a tem bardziej widzieć coś z życia jakiejś osoby, której wcale nie znam. Zrobili wreszcie zakład. Jeden z tych dwóch niewierzących rzeki:
— Dobrze, pójdę tam i jeśli będzie wiedziała, kto jestem, tylko kto jestem, jeśli się przekonam, że widzi, płacę beczkę wina i dwieście koron.
Widziałam wyraźnie wszystkich sześciu. Zaraz potem zasnęłam; odeszłam w zaświaty z moimi dobrymi przyjaciółmi.
Następnego dnia jeden z tych sześciu panów, ten, który się podjął tego zadania, zapukał do mych drzwi. Był to majętny fabrykant, lecz tego dnia przebrał się. Miał na sobie połatane ubranie robotnika, ręce brudne. Ledwo wszedł, zaczął mówić błagalnym głosem:
— Szanowna pani, słyszałem, że pani taka miłosierna dla biednych ludzi. I ja jestem biedny. Co mi pani poradzi? Jak mam sobie ułożyć życie? A może mi pani na początek pomoże, bo jestem bez pracy.
Wiedziałam już, kto to jest; powiedziałam mu:
— No, rzeczywiście, pan wygląda na bardzo biednego człowieczynę, bo ubranie, które pan ma na sobie, nie jest pańskie, ale za to bielizna już jest pana własnością, chociaż koszulę przykrył pan brudnym półkoszulkiem.
Nie rozgniewałam się, lecz raczej rozśmieszyła mnie cała ta komedja.
W tejże chwili ujrzałam swojego Opiekuna, jak uśmiechał się, kładąc palec na usta na znak, bym jeszcze milczała. Poprosiłam gościa, by usiadł i powiedziałam, że za chwilę wrócę. W kilka sekund pouczył mnie duch ochronny, co mu mam powiedzieć; między innemi polecił, by owe 200 koron dał na biednych.
Wróciwszy mówię:
— Jak się panu chciało tak brudzić te ręce!
Prosił mię jeszcze, bym mu powiedziała, jak to zrobił.
Opisałam mu tedy, że widzę, jak wziął kawał węgła do ręki, pocierał nim ręce, a służąca lała mu na nie zimną wodę. Temi brudnemi rękami nacierał sobie potem szyję i twarz. Twarz wytarł następnie jako tako ręcznikiem, szyję już mniej, a ręce zostawił, aż oschły z tym brudem i dopiero później trochę wytarł.
Fabrykant zawołał:
— Dosyć już, dosyć, więcej do przekonania mnie nie trzeba.
Nadmieniłam mu także o tej beczce wina i dwustu koronach, mówiąc to, co polecił mi duch ochronny.
— Dwieście koron możecie dać dla biednych dzieci skrofulicznych i anemicznych, ale beczkę wina, jeśli już tak koniecznie chcecie, wypijcie sobie sami, ja z wami pić nie będę.
Lecz fabrykant odezwał się:
— Droga pani, ja dam jeszcze drugich dwieście koron i więcej dla biednych, ale winko pani z nami wypije? Muszę przebłagać panią za to, że nazwałem ją oszustką!
I prędko oddalił się.
W niedzielę nadjechało auto z nim i jego trzema kolegami; chcieli mnie zabrać, by dotrzymać danego słowa. Wiedziałam o tem już wcześniej; Opiekun polecił mi ubrać się i wyjść z domu na całe pół dnia na przechadzkę w pola, lub do kogoś znajomego, lecz nie mówić nikomu, gdzie idę, powiedzieć tylko, by powiadomiono panów, którzy się zgłoszą do mnie, żebym z nimi pojechała, niechaj na mnie nadaremnie nie czekają, bo nigdzie nie pojadę i wina z nimi pić nie będę — i niech się nie ważą przyjeżdżać z winem do mnie w nadzieji, że tam urządzą jakąś bibę.
Wkrótce po mojem odejściu nadjechało auto. Choć im powiedziano, że mnie w domu niema i powtórzono moje polecenie, mimo to czekali na mój powrót całe cztery godziny. Wkońcu, widząc, że się to na nic nie przyda, odjechali, zostawiając mi list z prośbą o przyjęcie ich w innych ważnych sprawach oraz z obietnicą, że pieniądze, które mieli użyć na wino, obrócą także na dobry cel.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.