Pamiętniki jasnowidzącej/Część II/Kobieta w pozornej ciąży

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Pamiętniki jasnowidzącej
Podtytuł z wędrówki życiowej poprzez wieki
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Kobieta w pozornej ciąży.
Dlaczego niektórych chorych nie pozwolono mi brać pod opiekę.

I znów zjawiła się nowa chora. Była uśmiechnięta, szczęśliwa ze swej choroby — myślała bowiem, że jest w ciąży, a dolegliwości, jakie odczuwa, są z tem złączone. I rzeczywiście wyglądała, jak w ósmym miesiącu ciąży. Widziałam jej spieczone wargi, gorączkowe oczy i drżące ręce. Mówiła uśmiechnięta z rozradowaną twarzą:
— Ja pani długo męczyć nie chcę, proszę mi tylko powiedzieć, czy dzieciątko będzie zdrowe i czy szczęśliwie przetrwam poród.
Zmrużyłam lekko powieki i zdumiałam się, nie mogąc koło niej dojrzeć astralnego ciała dziecka. Chciałam bowiem najprzód tylko tak sama dla siebie spojrzeć, jaki też to duch idzie na świat, że tak miłościwie jest wyczekiwany. Pomyślałam, że dlatego nie widzę astralnego ciała dziecka, że kobieta usiadła naprzeciwko okna, przez które właśnie słońce jasno świeciło. Usadowiłam ją w miejscu, gdzie nie padały na nią promienie słońca i znów patrzę — i znów nic nie widzę.
Zaniepokojona tem nieco, pomyślałam:
— Może było trochę płytkiej ciekawości w tem mojem pragnieniu, by się dowiedzieć, jaki to duch się zrodzi i spotkała mnie taka mała kara, że zaraz nie mogę dostrzec astralnego ciała, ni ducha. No — powiedziałam sobie — spojrzę do macicy na położenie dziecka, a powiem kobiecie to, co sobie życzy wiedzieć.
Patrzę, lecz żaden prąd magnetyczny w macicy i naokoło niej nie świeci tak, jak mniej lub więcej świeci ciało dziecka. Przysunęłam się z krzesłem bliżej ku kobiecie, chwyciłam ją za rękę, drugą położyłam sobie na oczy i tak usilnie zaczęłam patrzeć, że aż mi się głowa trochę zatrzęsła, żyły zabolały mnie w tyle szyi i gorąco zrobiło mi się w czole, a po całem ciele przeszła słabość. Lecz znów nie dojrzałam dziecka.
Strwożyłam się bardzo, że musiało się stać ze mną coś niedobrego, kiedy nie mogę dojrzeć dziecka i szepnęłam cicho w myślach:
— Boże, co się to dzieje?
I dziwnie zmieszana jeszcze mocniej przycisnęłam dłoń na oczy, jakby mi te oczy cielesne przeszkadzały — tak, aż odczułam w nich łzy. Nie mogąc jednak mimo to dojrzeć dziecka, puściłam rękę kobiety i myślą zaczęłam przywoływać ducha lekarza, by mi wytłumaczył, co się to właściwie stało, że nie mogę ujrzeć dzieciny. Kobiecie nie przyznałam się, co się w mojej duszy rozgrywa, powiedziałam jej tylko:
— Zaczekajcie troszeczkę, bo chciałabym dobrze zobaczyć, a przeszkadza mi to, że chwilę przedtem patrzyłam przez okno, a słońce świeciło mi wprost w oczy.
W innych wypadkach mogło to być prawdą, lecz w tym właśnie nie.
Ale już ujrzałam lekarza, a ten powiedział:
— Wiedziałem, że ona tu przyjdzie, lecz nie mogłem przybyć momentalnie, gdyż właśnie miałem ważne zadanie. Ta kobieta nie jest w cięży i nie będziesz jej radzić, co ma czynić, aby pozbyła się tego, co ma w macicy. Ona święcie wierzy, że jest w ciąży. Jest już po trzydziestce, a nie miała jeszcze dzieci, więc myśli, że to są oznaki ciąży, tem bardziej, że przy powierzchownem badaniu utrwalił ja w tem przekonaniu lekarz, u którego była przed przeszło czterema miesiącami. Patrz tylko spokojnie, lecz nie bierz jej za rękę, byś zbytnio nie magnetyzowała się z jej nieczystościami.
Nie był to rak, lecz splot mnóstwa żyłek i żył, napełnionych krwią, przerośnięty i otoczony dookoła kawałkami krwi i różnemi włóknami, tworzącemi niby skórę. Było to coś w rodzaju polipa, wielkości garnka litrowego, umocowane jakby pępowina w macicy, a poruszające się wolno w wielkiej masie wody, niby płodowej. Gdy przyjrzałam się temu bliżej, ujrzałam ledwo dostrzegalny astralny owal. W tem wszystkiem siedziała małpka, to jest astralny elemental małpki. We wodzie zaś pływały inne elementale różnych kształtów, jak rybki i raki i różne bakcyle, sprzyjające rozwojowi choroby tak zw. raka, które niejako magnetycznie pożerał ów polip z krwi, żył i włókien.
— Dosyć — powiedział lekarz, — nie patrz już dłużej w to miejsce. Wewnątrz macicy już zaczyna się stan zapalny. Powiedz jej, niech idzie do lekarza, że tam coś w macicy jest niedobrze i że ona musi zostać jakiś czas pod jego opiekę, by nie dostała zapalenia macicy lub zatrucia krwi.
Powtórzyłam to kobiecie, a ta wylękła zerwała się na równe nogi.
— Co to jest zapalenie macicy, nie wiem, ale zatrucie krwi, to słyszałam, że jest coś bardzo złego. A to dlatego mnie tak po bokach kłuje i już spać nie mogę!
I już się zabierając do wyjścia, pytała:
— A pani na to lekarstwa nie ma?
— Dostaniecie od lekarza — odrzekłam krótko.
— A czy dziecko zdrowe? Proszę pani, niech mi pani tylko to powie!
— Zdajcie wszystko na wolę Bożę — uspokajałam ją. Było mi nieprzyjemnie, że nie mogę jej powiedzieć prawdy, bo potem powie, żem też nic nie widziała, czy będzie mieć dziecko. Lecz lekarz już, już wprost odciągał mnie od tej kobiety.
Kiedy odeszła, odezwał się do mnie:
— Kobieta ta jest ciężką karmą obarczona. W poprzedniem życiu była akuszerką i wiele płodów zniszczyła, bogacąc się na tem i ciesząc się, że nikt nie dowiedział się o jej niecnej robocie. Teraz spłaca swoją karmę. Obecnie cieszy się jeszcze, że będzie miała dziecko — i to będzie całą jej męką przez całe jej to obecne życie, że nie doczeka się dziecka, którego tak pragnie ona zarówno, jak i jej mąż. Ten pewnie ją przez to znienawidzi i rozejdzie się z nią, bo on będzie poniekąd tem głównem narzędziem wyrównania sceny karmicznej. Nienawiść jego będzie miała źródło już gdzieindziej, w innej krzywdzie, którą mu ona ongiś wyrządziła.
Widzisz tamte duchy? — dodał, wskazując mi. — To duchy świadomie źle czyniące i znające karmę różnych ludzi. Wiedzą one dobrze, że ona nie jest w ciąży, lecz podtrzymują te jej myśli, dodając do nich obrazy, wytworzone przez siebie; przybierają na siebie we śnie postać maleńkiego, ładnego dziecka, uśmiechającego się do niej, to znów trochę większego, niby już starszego, wołającego: „mamo, mamo“. A ona tak się cieszy temi snami.
Ujrzałam, jak we wielkim koszu leżały u niej całe stosy dziecięcej garderoby. Skwapliwie przygotowywała bowiem z najlepszego jedwabnego płócienka i drogich koronek bieliznę dla niemowlęcia. Mały pokoik u siebie nazwała już pokoikiem dziecięcym, przygotowała tam zawczasu bogaty wózeczek, nowe łóżeczko, a wysoka, biała, elegancka kołyska, cała spowita w koronki, stała już przy jej łóżku, w którem zamierzała odbyć poród. Rodzinę powiadomiła o radosnej wieści i nienarodzone jeszcze dziecko miało już i chrzestnych rodziców, zawczasu obranych. Sprytne duchy, oglądając te bogactwa i wszystkie przygotowania na przyjście dziecka, robiły pocieszne miny. Mąż kobiety miał też już gotowy bogaty prezent dla żony, kostjum, suknię i pierścień z djamentem, które chciał jej wręczyć, jak tylko dziecko się narodzi.
...I poszła do lekarza. Ten skrupulatnie zaczął ją badać, aż krople potu wystąpiły mu na czoło. Był to ten sam, który jej poprzednio powiedział był, że jest od czterech miesięcy w ciąży. Zmieszany pytał ją raz i drugi:
— Więc to ja, ja, pani wówczas powiedziałem, że pani jest w ciąży, tak?
— No tak, pan przecież pamięta, żem tu była i pan mi mówił, że to już czwarty miesiąc ciąży.
— Ach tak — odrzekł lekarz, — lecz ja nie miałem wówczas czasu na dokładne zbadanie pani, a teraz widzę, że tu coś jest nie w porządku. Pani musi pójść do szpitala.
Kobieta zaczęła błagać, żeby nie dawać jej do szpitala; ona już mu dobrze zapłaci, niech ją tylko w domu leczy. Fala karmy zaczęła na nią uderzać. Lękała się, sama nie wiedząc jeszcze, dlaczego; zaczęła się bać niby szpitala. Otrzymała lekarstwo, które kazał jej zażywać, polecając jej, że skoro tylko uczuje dolegliwości, coś w rodzaju bólów porodowych, to zaraz ma po niego przysłać.
I tak się stało. Przyszły bóle podobne do porodowych i z macicy wyszło wszystko. Ujrzała to swoje dziecię w kuble: niekształtną masę żył i kawałków krwi i jakichś błon. W rozpaczy i strachu zaczęła narzekać na lekarza, że on jej struł lekarstwem dziecię. Nie chciała mu nawet wcale zapłacić za leczenie.
Wówczas znów przypomniał mi dobry lekarz duchowy, jak to mię ostrzegał przed udzielaniem jakichkolwiek rad tej kobiecie. Wytłumaczył mi, że te same zarzuty, jakie robiła tamtemu lekarzowi, spotkałyby mnie, ale narobiłyby więcej hałasu, bo o to już postarałyby się niskie duchy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.