Pamiętniki jasnowidzącej/Część II/Kuszenie, bym skoczyła ze skały

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Pamiętniki jasnowidzącej
Podtytuł z wędrówki życiowej poprzez wieki
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Kuszenie, bym skoczyła ze skały.

Wkrótce wyjechałam z domu na krótki wypoczynek. Zapragnęłam wyrwać się trochę na wieś i odetchnąć świeżem powietrzem na łonie przyrody. Choć to była jeszcze wczesna wiosna, było już dość ciepło i miło. Wyjechałam do znajomych na dwa dni. O dłuższym pobycie poza domem trudno było pomyśleć, gdyż ludzie, którzy przychodzili o pomoc, a nie zastali mnie, narzekali zwykle, że nadarmo przyszli i to nieraz z daleka. Ich myśli, ich smutek dolatywał mnie i niepokój ich w wyczekiwaniu udzielał się i mnie. Mogłam się myślą odseparować od tych ludzi, czekających na mnie, ale takie oddzielenie się nie przynosiło mi ulgi. Tak stało się i tym razem. Zamykając się dla tych ludzi stałam się temsamem dziwnie nieczułą dla wszystkich, jakby mi serce czegoś zaczęło kamienieć. Chłodna obojętność, zda się, na wszystko naokoło mnie rzucała szare cienie smutku. Niewysokie wzgórza wydały się jeszcze niższemi, śpiew ptasząt jakiś przytłumiony i wszystko dziwnie zgniecione, zwężone, nieruchome, a mnie samej zrobiło się tak ciasno na świecie! Uczucie to przeobrażało się we mnie w martwą ciszę, tamując nawet i wzlotne myśli, radosną świadomość tego, że się żyje wiecznie i że tyle jeszcze piękna jest poza obrębem tego świata.
Sama nie wiedziałam, jak nawiązałam znów kontakt z tymi chorymi, wysyłając im pocieszające myśli. Zaczęłam się modlić za wszystkich cierpiących na ziemi. Wstępowałam cicho na wzgórze, które było z jednej strony bardzo spadziste; oddychałam głęboko, rozkładając dłonie tak, jakbym głaskała świeżą trawkę i wydobywające się z ziemi roślinki; czerpałam w ten sposób siły z przyrody.
I stanęłam nad urwiskiem. Pod wzgórzem dość głęboka rozpadlina, a za nią dolina pięknie wijąca się zieloną wstęgą, z młodemi drzewkami i jałowcem. Konary drzew spowite mgłami, które zaczęły się posuwać mleczną smugą z dołu w górę. Powoli spory kawał ziemi u stóp wzgórza zasunął się mgłami. Miałam wrażenie, że zawisłam w białych obłokach.
Myśl modlitwy unosiła się gdzieś, tonąc w dali. Stałam chwileczkę bez wyraźnej myśli, zapatrzona w mgły. Wtem usłyszałam łagodny głos, mówiący z przymileniem:
— Siostro kochana, dziecino droga — prawda, jak to dobrze płynąć sobie tak swobodnie duchem w przestworzach? Czy wiesz, że ty i wraz z ciałem możesz płynąć nad powierzchnią ziemi? Trzeba tylko mieć wiarę, a możesz swobodnie rozłożyć ręce jak skrzydła i skoczyć z tej skały, a noga twoja nie potknie się o kamień, nie spadniesz na ziemię. Możesz dowoli płynąć pięknie razem z temi mgłami, bo dobre duchy nieść będą twoje ciało na swoich rękach.
Głos ten był łudząco podobny do głosu mego ducha ochronnego, tylko że nie przemawiał mi jakoś do wnętrza ducha, nie przynosił szczerego uczucia miłości i opieki i nie wzbudzał we mnie bynajmniej przekonania, że tak może być istotnie.
Zaczęłam się sama zastanawiać: na cóżby mi się to przydało, by płynąć wraz z ciałem koło tego wzgórza i dla swojej wygody trudzić dobre duchy, aby zmieniały ciężar mojego ciała a może i same unosiły to ciało na swoich rękach.
— Skocz, skocz z góry, skocz, nie namyślaj się! — ozwał się ten głos już nagląco — wszak duch twój sam swoje ciało uniesie.
I już odczuwałam, że ktoś wprost popycha mnie, bym z góry skoczyła w rozpadlinę skały. Przymknęłam powieki, chcąc spojrzeć, kto to mówi, gdyż zwątpiłam już do reszty, żeby to mógł być duch opiekuńczy. 1 ujrzałam ich — byli to niemal wszyscy ci sami, którzy owej pamiętnej nocy prowadzili i popychali przeciwko mnie napastników, żądających rzekomych stu tysięcy dukatów w zlocie. Stali uporczywie i złośliwie na mnie patrzyli.
Lecz wtem-że nadszedł opiekun i rzekł:
— Odejdź trochę dalej od brzegu urwistej skały! Byli już przygotowani na to, że poznasz, kto to mówi do ciebie. Owszem, nawet chcą tego, byś popatrzyła za nimi; pragnęliby, byś jeszcze trochę dalej odeszła duchem od ciała, a wtedy oni strąciliby twe ciało w przepaść. Musisz uważać na wszystkich miejscach niebezpiecznych dla ciała, bo oni chętnie spieszą w takie miejsca i to nietylko za tobą, ale za wielu, wielu ludźmi, szukając sposobności do działania.
Odeszłam z tego miejsca szybkim krokiem. A oni wołali za mną:
— Tchórz, tchórz! Widzicie, jaka to święta! Czyż mało świętych unosiło się nad ziemią?
Lecz opiekun polecił mi już nie wysyłać im wcale ani jednej myśli.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.