Pamiętniki jasnowidzącej/Część II/Nowe zasadzki

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Pamiętniki jasnowidzącej
Podtytuł z wędrówki życiowej poprzez wieki
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nowe zasadzki.

Minęło kilka dosyć spokojnych dni. Nie brak mi już było chleba ni innej koniecznej żywności dla nas, a i innym też mogłam znów dawać. Znów ułożyłam się do snu, by wypocząć. Była cisza. Chciałam odłączyć się od ciała, lecz jakoś nie mogłam dostać się dalej, jak do sfery snu; nastawiane było w drodze mnóstwo belek i moje ciało astralne nasycone było jakimś dziwnym ciężarem. Zamiast unosić się nad belkami, musiałam się po nich wspinać, co mnie nużyło, więc pragnęłam się zbudzić. Widziałam mnóstwo ócz, skierowanych na mnie, a wszystkie tak patrzyły, jakby mi spojrzeniem chciały głowię rozsadzić.
Lecz już wydobyło się z mej duszy słowo: „Boże!“ Trudno mi było wydobyć więcej. Powtarzałam: „Boże, Boże, Boże!“ i smutno mi było, bo ta myśl „Boże!“ tak mało dźwięczała i mało ogrzewała mego ducha, nie czyniąc go tak lekkim, jak zazwyczaj. A jednak po każdem wypowiedzeniu tego słowa czułam się lepiej, kilkunastokrotne zaś powtórzenie słowa „Bóg“ jakby otworzyło bramę wszystkim zatrzymanym myślom poza mną. I już napływać zaczęło więcej myśli, już zaczęłam się modlić za nich, za tych, co mnie osaczyli. Gdzieś poza nimi, w jakimś kotle coś wrzało, coś się gotowało; dolatywał mnie lekki zapach macierzanki. Jakaś gruba pięść, wyłaniająca się z płomienia i dymu, trzymała długi ząb, mieszając nim w kotle macierzankę.
Znów zapragnęłam zbudzić się. Już tylko jak we mgle dostrzegłam kobietę, biegającą w rozpaczy i trwodze koło tego kotła, to znów jakieś duchy, które z ukrycia zamierzały się w nią siekierą, to znów udawały, że wiążą ją powrozami, kopią, bija, stwarzając przed oczami obraz człowieka, który to niby sam czynił.
Zbudziłam się zmęczona, myśląc: „Dlaczego to tak mnie uwięzili i poco to pokazywali mi takie jakieś różne historje?
Było to po 11-tej w nocy. Za drzwiami ozwało się pukanie, potem powtórne pukanie w okno. Kiedy pukano do drzwi, miałam jeszcze takie uczucie, jakbym wyszła z bardzo gorącej wody. Brak mi było tchu i nie miałam jakoś najmniejszej ochoty odezwać się: „Kto tam?“
Za oknem ozwał się błagalny głos:
— Proszę pani, proszę pani!
Miałam górne skrzydło okna odchylone, więc głos wyraźnie dolatywał do mieszkania.
— Przyjdźcie jutro — odpowiedziałam — ja też chcę spocząć bodaj w nocy!
— O moja pani kochana — odezwał się głos. — Mam sześcioro dzieci, wszystko to jeszcze drobiazg, nie mogę odejść od nich za dnia! Od rana do wieczora praca, a mam godzinę drogi. Już od kilku dni wybierałam się do pani, a tak mi pani pomocy, pani rady potrzeba!
Zwykle gdy już kogoś wpuściłam i gdy mi powiedział, że przyszedł od chorego, nie potrzebował mi mówić nic więcej, jak tylko jego imię i wiek, a to już wystarczyło, bym zbadała stan choroby i udzieliła rady.
Kobieta ledwo weszła, mówi:
— Chciałabym dla siebie porady...
Poprosiłam ją, by usiadła, chcąc spojrzeć wzrokiem ducha co jej brakuje i w czem jej pomóc. Ale kobieta ani chwilę nie ucichła, a widząc, że zasłaniam sobie ręką oczy i czoło, zaraz mówi dalej:
— Proszę pani, spotkało mię wielkie nieszczęście. Nie potrzebuje pani już patrzeć, ja wiem, że paniby to ujrzała, ale niech się pani nie męczy, ja to już raczej pani sama powiem... Żyłam z mężem bardzo szczęśliwie mimo, że co rok było dziecko. Zabrali go do wojska, no a jako to kobieta sama... wzięłam sublokatora. Kawaler, uprzejmy, dobry. Nieszczęście chciało, że zaszłam z nim w ciążę. Mój nic nie pisał, myślałam, że nie żyje i już się za niego modliłam, jak za umarłego, bo ostatnio pisał mi, że jest na froncie, a tam podobno dużo ich pobili. Aż tu przed trzema dniami otrzymałam kartkę, że przyjedzie na urlop. Nie mogę sobie znaleźć miejsca! Pamiętam, gdy mu kiedyś opowiadałam, jak to jedna kobieta zrobiła, że miała coś z innym, a męża okłamywała, to on powiedział: „Gdybyś ty mi tak zrobiła, to zabiłbym ciebie i tego, coby się przyczynił do tego.“
Byłam oszołomiona potokiem jej słów i rozpaczą. Przypomniałam sobie, co mi mówił opiekun, żebym nigdy nie dała się nakłonić do pomocy przy spędzaniu płodu, choćby mię nie wiem jak o to błagano, choćby zalewano się łzami, choćby mi obiecywano za to największe sumy pieniężne, bo wejdą mi i tacy w drogę. Powiedział mi więcej o tych sprawach, ale ja wśród opowiadania kobiety o jej niedoli nie mogłam sobie wszystkiego przypomnieć. Pamiętałam tylko jego słowa: „Nikt bez woli Bożej na świat nie przychodzi“.
Czułam napór myśli tej kobiety, czułam się niemi jak osaczona. Chciała pomocy. Już w jakimś niepokoju i zmieszaniu, broniąc się przed naporem jej próśb, rzekłam:
— Nikt bez woli Bożej na świat się nie rodzi...
— Ale pani, pani droga — zawołała kobieta, składając ręce i podnosząc je aż do mej twarzy — niemożliwe, żeby tu działała wola Boża! Popiliśmy trochę oboje i stało się... No i jakażby tu była wola Boża? Więc gdy on przyjdzie na urlop, a ja już jestem 5 miesięcy w ciąży, na Boga, czyż on tego nie pozna? I pewnie zrobi to, co powiedział: weźmie siekierę i zabije mnie! Dzieci zostaną, sierotami, a to się przecie też nie narodzi. Jeśli mi pani nie pomoże, to już nikt, bo gdzież pójdę po radę? Nie chciałabym, aby się kto dowiedział, co ze mną jest — a u pani to wiem, że będzie, jak kamień w wodę, bo pani nigdy podobno ludziom nie opowiada o tajemnicach tych, co pani prosili o radę; a niekiedy własna siostra pyta siostrę o radę, chcąc wiedzieć jej tajemnice.
I miała rację; żal mi było wówczas, że zdradziłam przed urzędnikiem tych, co w nocy napadli mię.
— Niech mi pani pomoże, niech mi pani pomoże! — błagała kobieta z płaczem.
— Nic pani nie poradzę — rzekłam — bo nie znam na to żadnych środków.
— Ale pani na wszystko umie poradzić, pani jest bardzo mądra, ja wiem, niech pani poradzi! Chorzy panią tak chwalą!...
Itd. itd. — wymowie jej nie było końca. Już z pewnem zdenerwowaniem powiedziałam:
— Tak, ja chorych leczę, ale zdrowych chorymi nie czynię — a wy jesteście zdrowi! Zostawcie mię w spokoju, nie kuście mnie!
Na to odezwała się kobieta:
— Więc dobrze, jak mi pani nie poradzi...
Przy tych słowach złapała nóż ze, stołu i dokończyła:
— ...przetnę sobie gardło i żyły na rękach i padnę trupem u pani! Struchlałam. Z jej dzikiego wyrazu twarzy i zdecydowanego ruchu, jakim porwała nóż, widziałam, że niewiele jej brakuje do urzeczywistnienia tego, o czem mówiła. Takbym pragnęła porozumieć się z opiekunem. Ale była taka dziwna, niesamowita aura, jakby się złe duchy puściły w tany naokoło nas i trudno mi było skupić myśli.
Kobieta tymczasem wciąż nalegała:
— No cóż, powie mi pani, czy mi pani nie powie? Niech mi pani powie choć to, czyby mi pomogła kąpiel z gorącej macierzanki? Ale gdyby miała też krew odchodzić i trzebaby było zrobić skrobankę, to taka rada na nic — bo o ile mój dostałby urlop w krótkim czasie, toby się i tak o wszystkiem dowiedział.
Byłam już tak oszołomiona, że powtórzyłam kilka razy:
— Albo ja wiem, czy macierzanka pomoże?... Nie wiem, nie wiem, nie znam żadnej rady na takie rzeczy... Nie wiem, co skutkuje, a co nie... — I nagle, sama nie wiem jak, wyleciało mi z ust, aby się już jej pozbyć:
— Jeśli myślicie, że wam macierzanka pomoże, to się kąpcie... Ledwo to powiedziałam, wydało mi się, jakby ktoś zawiesił mi jakiś centnarowy kamień na plecach; trudno mi było wprost tchu złapać. Zaczęłam prosić kobietę:
— Idźcie już, idźcie, bo mi się robi mdło!
A nie chcąc zdradzić prawdziwego stanu mej udręki duchowej, bo wiedziałam, że mnie nie zrozumie, dodałam:
— Pewnie dlatego mdło mi się robi, żeście mnie ze snu zbudzili i tak lamentujecie, że aż człowiek zawrotu głowy dostaje.
— Idę już, idę — rzekła kobieta dziwnie jakoś uradowana, i we drzwiach jeszcze mówiła: — Wykąpię się w macierzance; dam dużo macierzanki i zrobię gorącą kąpiel. Jak już będzie po wszystkiem, poślę pani kartką wiadomość, że ten dokuczliwy ząb już jest wyrwany.
O, jak niemiłą była mi cała ta kobieta ze swojem dziękowaniem: „Niech Bóg pani zapłaci stokrotnie, a ja się pani też odwdzięczę“. A gdy się za nią drzwi zamknęły, powtórzyłam kilka razy z pewnym uporem, chcąc zdobyć się na silną wiarę, że nic nie będzie z jej planów:
— Nie, nie, jej już ta macierzanka nie pomoże! Niech ona zapomni o tem wogóle, że macierzanka mogłaby jej pomóc...
Z temi dość głośno wypowiedzianemi myślami weszłam do pokoju, trzymając w jednej ręce świecę; mimowoli spojrzałam do lustra. O zgrozo, ujrzałam w niem swoją zmęczoną twarz, usta wykrzywione dziwnie bolesnym uśmiechem i wystraszone oczy. Po ramie lustra przebiegł zygzakowaty napis, niby piorun:
— Macierzanka pomoże! Powiedziałaś, żeby się kąpała i kąpać się będzie, a ty będziesz za to odpowiedzialną. Ha, mamy cię ptaszku w klatce!
Nagle lustro jakby się rozszerzyło i ujrzałam w niej celę więzienną. Duchy gorączkowo znosiły tam po garści słomy i kładły ją na ziemi, podskakując, klaszcząc w dłonie i śmiejąc mi się w twarz.
Przemocą oderwałam się od lustra; spadłam na krzesło, świeczka wysunęła mi się z ręki. Zdawało mi się, że całe mieszkanie toczy się gdzieś wraz ze mną.
— Źle, źle — wyszeptałam. — Boże, zrobiłam źle! Daj mi siły, Boże, bym spokojnie przyjęła karę, o ile tak musi być.
Wtem odczułam, jak ręce mojego dobrego Opiekuna podnoszą moją ciężką głowę, a dłonie jego kładą mi się na czole.
— Tak, podeszli cię. Łatwiej im to przyszło, bo właśnie w tych miesiącach masz spłacać trochę własnego długu z przeszłości; nie jest tego wiele, ale oni zawsze chętnie dodają ciężaru już na własną rękę. Nie obawiaj się, w tym wypadku żaden sąd ziemski niema do ciebie prawa. Lecz nie powinnaś była skłonić się ku narzuconej ci za jej pośrednictwem myśli o kąpieli w macierzance. Odcierpisz sobie to, bo niepodobna, żebyś stwarzała sobie nową Karmę na przyszłe żywoty.
Upłynęły trzy dni wśród spokojnej pracy. Nadeszła kartka: „serdecznie pani dziękuję za pomoc, dokuczliwy ząb wczoraj wyszedł cały. Jeszcze mię boli głowa, ale cieszę się bardzo, że się pozbyłam tego złego zęba“.
Znów ten sam zawrót głowy przy przeczytaniu tych słów i przykre wspomnienie obrazu, widzianego w lustrze. Naturalnie nie odpowiedziałam kobiecie wcale. Gdy się wieczorem udałam na spoczynek, na dywaniku nad łóżkiem wyraźnie zabłysły słowa: „Za pięć miesięcy wyrównanie tego, co się stało“.
Po upływie 5 miesięcy chciałam raz szybko przejść przez pobliski tor na drugą stronę przed nadjeżdżającym pociągiem, który zresztą był jeszcze daleko, a innej ścieżki od domu na szerszą drogę nie było, jak tylko przez ten tor. Śpieszyłam się, by nie denerwować maszynisty, gdyby się pociąg więcej zbliżył. Ledwo przeszłam tor, usunęły się kamienie, na których stałam, tworząc świeży nasyp toru, a ja błyskawicznie zesunęłam się w dół. Szarpnięcie w tył — i znalazłam się na dole pod torem.
Zebrawszy się na siłach, powróciłam po chwili do mieszkania; nogi pode mną drżały. Nie wiedziałam, że to właśnie upłynęło owych zapowiedzianych 5 miesięcy od tego wypadku z tamtą kobietą.
Dostałam krwotoku. Byłam słaba przeszło 3 tygodnie, ale pomimo to ludzie, jak przedtem, przychodzili nadal do mnie i udzielałam im rad, leżąc w łóżku.
Krwotok i cierpienia z tem związane były wywołane przez Karmę jako kara za to, że przepuściłam przez swoje usta narzuconą mi zresztą skądinąd radę, by ta kobieta kąpała się w macierzance.
Trzy tygodnie słabości cielesnej, która przykuwała mnie do łóżka, pozbawiając mię wolności ruchu, a przedewszystkiem możności chodzenia w pola, gdzie tak lubiłam się modlić — to była właśnie moja Karma. Wychodzić mogłam wówczas w pola tylko duchem, po odłączeniu się od ciała; lecz zawsze trzeba mi było śpieszyć do niego po upływie najwyżej kwadransa, gdyż przychodziły wówczas na mnie dreszcze mimo, iż uprzednio ciało starannie przykryłam. Lecz przeszłam to zupełnie cicho, cierpliwie.
Przez ten czas jeszcze dwie kobiety zgłosiły się do mnie z podobną prośbą jak ta, która spowodowała u mnie ten krwotok. Usilnie prosiły o radę. Jedna obiecywała, że sprzeda krowę, jedyną żywicielkę jej i dzieci, a pieniądze odda mi w całości, byłem jej tylko udzieliła rady i pomocy. Druga przyszła już z gotówką za sprzedaną świnię i odchodząc, zostawiła pieniądze na stole ze słowami:
— Mam nadzieję, że pani się jeszcze namyśli! Przyjdę jutro lub pojutrze.
Gdy spostrzegłam, co robi, zawołałam:
— Zabierzcie natychmiast ze sobą swoje pieniądze!
— No, no — rzekła kobieta — niech się pani zbytnio nie krępuje! Pani teraz chora, to pieniądze się napewno przydadzą.
Nie mogłam jej zatrzymać i zmusić do odebrania pieniędzy. Zawołałam szybko dziewczynę i powiedziałam jej:
— Przyjrzyj się tej kobiecie, która właśnie idzie tam, obok domu. Pamiętaj, gdyby tu przyszła — a chce przyjść jutro lub pojutrze — to nie wpuść jej nawet do domu i oddaj jej w całości te pieniądze.
Tamta kobieta, która chciała poświęcić krowę dla uzyskania podobnej rady, nie męczyła mnie tyle; gdy jej stanowczo odmówiłam, rzekła tylko ze smutkiem:
— No trudno, skoro mi pani nie chce pomóc, to ja pani nie zmuszę.
Ale ta druga kobieta, otrzymawszy z ręki dziewczyny pieniądze, krzyknęła podobno dość głośno:
— Ha, trudno, pewnie to dla niej za mała suma. Widocznie tamta, której ona pomogła, dała jej więcej. No, ale ja ostatniej koszuli z siebie nie zdejmę i nie dam takiemu faryzeuszowi, co niby tyle dobrego robi, a bez sumienia chciałaby z ludzi zdzierać! Wszakże ja i tak dam sobie radę i bez tej wielmożnej pani!
Dziewczyna powtórzyła mi te słowa, dodając od siebie:
— Jużech sama chciała ją zwymyślać, bo jak śmie coś podobnego mówić o pani, kiedy ja tu widzę, czy pani kiedy chce od ludzi jakich pieniędzy, czy jakiej innej zapłaty za pomoc!
Zatkałam uszy rękami, wciskając głowę w poduszki. Nie chciałam nic słyszeć, widzieć, ani wiedzieć. Było mi tak przykro dlatego, że ze słowami dziewczyny wpadły niedobre myśli tej kobiety i stworzyły naokoło mnie ciężką aurę. Lecz ledwo przytknęłam głowę do poduszki, ujrzałam, kto to skierował do mnie te dwie kobiety po radę. Była to znów sprawka złych duchów, którym chodziło przedewszystkiem o to, by pierwszą sprawę uczynić głośną, aby mię wtrącono do więzienia, a przynajmniej abym miała jak najwięcej przykrości. Lecz przyjaciele moi z Górnych Sfer znów stłumili i unicestwili ich zakusy. Niskim mocom w ich zaślepieniu przyświecała zrazu jeszcze i ta nadzieja, że może przecież dam się skusić przez te kobiety.
Śmiali się też, widząc, w jaką depresję duchową mnie wpędzili. Jeden z nich przybrał na siebie postać ducha, odpędzonego od ciała przez tamtą kobietę przy pomocy macierzanki i zaczął głośno zawodzić, niby żałośnie, a w istocie zgryźliwie: Cóż on teraz zrobi?! Miał przeznaczone zrodzić się, a ja odpędziłam go od ciała. Gdzież on się teraz zrodzi, dokąd pójdzie?
Tak sprytnie umiał się urządzić, że znów popadłam w przygnębienie, uwierzywszy, że to rzeczywiście duch tego dziecka. Lecz ten hypnotyczny wpływ trwał tylko króciuchną chwilę.
Odłączyłam się i dobry duch wskazał mi miejsce, gdzie przebywał ów duch, który miał się zrodzić i tak z przerwanemi pasmami życia, wiążącemi go z ciałem. Dobry przyjaciel rzekł mi:
— Patrz, duch ten jest całkiem nieświadomy stanu, w jakim się znajduje, nic nie wie, co się z nim stało. Widziałaś nieraz pijaczynę, jak idzie drogą, zataczając się; upadnie do rowu, trochę się potłucze, lecz wypadek ten i chłodna woda trochę go orzeźwi z pijaństwa tak, że już potem równiej idzie po drodze, uważając na siebie. Tak i ten duch; w poprzedniem swem życiu na ziemi trwał w tem przekonaniu, że człowiek niewiele różni się od zwierzęcia — musi jeść, spać, no i jako człowiek pracować, tak często zresztą tylko pod przymusem innych; tak sobie żyje, póki nie umrze, lub nie zostanie przez jaki wypadek zabity. Duch ten po swej tak zw. śmierci, nieświadomy swego stanu zatacza się jak pijak w astralnym świecie.
Z takich to duchów robią sobie nieraz duchy, świadomie źle czyniące, niesmaczne żarty. Wiedzą, że ci wcześniej, czy później pójdą na zrodzenie. Jeśli chcą komuś wyrządzić przykrość na świecie, mając go zapisanego według ich własnego prawa w ich czarnej księdze przewinień, szukają, najdogodniejszych dla siebie przyczyn, by popchnąć doń takiego ducha na zrodzenie, używając przytem sami dowoli rozkoszy niskiego rodzaju. Takie duchy rzadko kiedy ujrzą światło dzienne jako dzieci. Kiedy już są przyłączone do małego ciałka — a to nie z woli Bożej, tylko za sprawą niskich sił, — często płód przy lada karmicznym wstrząsie u matki odrywa się i następuje poronienie. I u tej kobiety nastąpiłby ten wypadek, choćbyś była nie przepuściła przez usta myśli o kąpieli w macierzance. Ta kobieta nie wiedziała o tem, ale oni już wiedzieli, że zbliża się chwila poronienia. Otoczyli ją niepokojącemi myślami, nasuwając jej we śnie straszne obrazy, że mąż, dowiedziawszy się o jej ciąży, zabije ją siekierą i t. p. — a potem podsuwali jej sprytnie myśli, że ty jej pomożesz wydobyć się z tego ciężkiego położenia.
Takie dzieci rzeczywiście nie z woli Bożej rodzą się na świecie — lecz i o takich wypadkach Bóg wie, bo On wszystko widzi i o wszystkiem pamięta. Wszystkie wybryki trwają tylko do pewnego czasu, a Bóg na wieki — i wszyscy kiedyś muszą odbyć nad sobą sąd ostateczny, gdzie wyraźnie zdecydują się wejść na drogę dobrą, powrócić do Boga, wyrównać krzywdy bliźnim wyrządzone — bo zło nie może trwać wiecznie. Ujrzą, że bez końca grzeszyć nie można, bo sami sobie tem sprawiają cierpienia i coraz niżej tylko spadają w otchłań ciemności i piekło udręki duchowej.
Niejeden ze staczających się na dno tej przepaści, opamiętuje się — i nie myśli już o odwecie za cierpienia, jakich doznał przy upadku ducha, nie chce już tym drugim odpłacać złem za to, że go do tego upadku popchnęli, a potem wyśmiewają się jeszcze z jego strachu i udręki. Przebudziwszy w sobie dobrą wolę, uskrzydlony nią i miłością, która już zlewa się na niego ze Źródła prawdziwego Życia, z Boga, wspina się w górę, ucieka z tego piekła. I w cierpieniach, jakie napotyka, w cierpieniach stworzonych przez samego siebie, a zadawanych mu i jeszcze pomnażanych przez tych, od których ucieka, nie przeklina, lecz z wiarą i prawdziwą ufnością zbliża się do Boga. A choćby i w pocie czoła miał odsuwać ciężkie kamienie i ciernie, rzucane mu przez nich pod nogi w drodze powrotnej do Boga, odsuwa te kamienie i na ich miejscu zasadza róże dobrych myśli i modlitwy za tych nieszczęsnych, zaślepionych własną złą wolą, a częstokroć już nie zdających sobie sprawy, ile złego czynią dla swych bliźnich i dla siebie samych.
Duch ten, oderwany od swej słabej cielesnej powłoki, którego tu widzisz, nie ma żalu do ciebie, bo on nawet nie umie przenieść się myślą ku tobie i nie wie dokładnie, co to się z nim stało. Wyczuwa tylko, że ci, którzy kręcą się naokoło niego, zrobili mu krzywdę. A właśnie jeden z nich udawał przed tobą, że jest tym duchem, odpędzonym od ciała dzięki twojej radzie. Módl się za nich, módl się; wszak wiesz, jak na nich działa modlitwa, myśl o Bogu i jak pod jej wpływem ucinają im się zawsze złe myśli, jeśli cię chcą niemi straszyć lub w jakikolwiek sposób naruszać twój spokój ducha przykremi snami, potworami i t. p. Kiedy tylko wyczujesz, że dzieje się coś niesamowitego, że cię otacza niepokój i nie możesz połączyć się z nami, gdy ujrzysz, że oni z ukrytemi zamiarami zbliżają się do ciebie, módl się, łącz się szybko z nami myślą, a temsamem zagrodzisz im drogę do siebie. A chociaż oni i w tym wypadku, wobec walczących z nimi bronią miłości, nie rezygnują ze zwycięstwa i starają się ich krzywdzić, choćby ich parzyły dobre ich słowa i myśli, to jednak wiedz, że zawsze dobre myśli, modlitwa, miłość może osłabić ich najcięższe zakusy i popsuć im plany.
I znów powróciłam do ciała.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.