Pamiętniki jasnowidzącej/Część II/Wyleczenie rodziny, chorej na zastarzały świerzb

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Pamiętniki jasnowidzącej
Podtytuł z wędrówki życiowej poprzez wieki
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wyleczenie rodziny, chorej na zastarzały świerzb.

Pomiędzy chorymi była też kobieta chora na świerzb, która w domu zostawiła siedmioro dzieci. Najmniejsze z nich ośmiomiesięczne, najbardziej płakało i spać po nocach nie dawało. Kobieta niewyspana, zmęczona, zataczała się po kuchni. Szybko zrobiłam jej miejsce, by mogła usiąść. Ledwo przy niej stanęłam, uczułam, że mię całe ciało zaczyna swędzieć. Nim się zorjentowałam, że to pochodzi od niej, zaczęła lekko trzeć ręce i przecierać także twarz, oczy. Odczułam natychmiast gwałtowniejsze swędzenie. Zaraz zrozumiałam, że to pochodzi od tej chorej i że wszelkiem bezmyślnem tarciem na swojem ciele jeszcze wcieram w naskórek zarazki świerzbu z tej kobiety, a nawet i z jej dzieci. Chcąc co prędzej załatwić z nią, odezwałam się:
— Wszyscy, co przyszli wcześniej, zaczekają cierpliwie, a ja naprzód wam poradzę, bo wam to małe w domu płacze i wszystkie dzieci macie chore, a wy również chorzy i zmęczeni.
Nie znałam jej przedtem, widziałam ją pierwszy raz, lecz wiedziałam, co ją do mnie prowadzi i ile ma dzieci.
Poszłam do pokoju, by napisać rady dla chorej kobiety i dzieci. Sama byłam trochę ciekawa, co lekarz doradzi, gdyż świerzb już był stary i na ciele już gęsto pojawiły się strupy, a dzieci miejscami były podrapane do krwi.
A lekarz pisał moją ręką:
— Najprzód wykąpać najmniejsze dziecko w bardzo ciepłej wodzie, do której trzeba wrzucić 3 kawałki zwykłej sody do prania wielkości naparstka. W jednym garnuszku mieć ugotowane pół litra wody ze stołową łyżką soku z cytryny, a w drugim dwie garście rumianku. Po kąpieli zawinąć dziecko we flanelę, nie wycierając, a za pół minuty zwilżyć całe ciałko z wyjątkiem oczu szmatką, maczaną w wodzie z cytryną i znów nie wycierać dziecka (zmoczone trzymać nagie o ile możności przy ciepłym piecu). Za minutę zmoczyć drugą szmateczkę w odwarze rumianku i znów lekko namoczyć całe ciałko dziecka, szczególnie tam, gdzie jest świerzb. Potem już zawinąć, nakarmić i ułożyć do snu.
Następnie kąpać dzieci coraz starsze po kolei we większej ilości wody, lecz zamiast trzech naparstków sody wsypać jej trzy garście, a do wody z cytryną, używanej poprzednio, wygnieść jeszcze sok z jednej całej cytryny i dodać małą łyżeczkę gliceryny. Po wykąpaniu się również osuszać ciało przy gorącym piecu i zmoczyć wodą z cytryną i gliceryną, a następnie odwarem z rumianku, do którego doleje się trochę słodkiego przegotowanego mleka. — Na ostatku miała się kąpać matka.
Zapytałam lekarza, kiedy oni będą zdrowi.
— Do dziewięciu dni — brzmiała odpowiedź — ósmego dnia może tu przyjść.
Oddałam kobiecie karteczkę, tłumacząc jej jeszcze ustnie, co ma czynić i powtórzyłam jej słowa lekarza, że za 9 dni będą zdrowi. Zdumiona powiedziała:
— Matko święta! Gdyby to tak była prawda! Dziecko ma osiem miesięcy, a ja już na całym brzuchu, miałam świerzb, przed jego narodzeniem się. Tak strasznie się męczy, a tamte dzieci też. Ani tu w dzień spokoju, ani spania w nocy! Dostałam taką czarną maść od doktora, ale tak strasznie paliło, gdy się nią posmarowałam, że już nie odważyłam się smarować dzieci.
Przy tych jej słowach nagle usłyszałam, jak lekarz mówi:
— I przy tem leczeniu będzie paliło i bolało, ale trzeba wytrwać, a świerzb zniknie.
Powtórzyłam to kobiecie i ona obiecała, że już wytrzyma, by tylko mogli wrócić do zdrowia, bo już jej „idzie na zwarjowanie“.
Przed odejściem kobiecina rozwiązała mały węzełek, chcąc mi płacić. Kiedy wychodziła z domu, biorąc ostatni grosz, zamierzała zań kupić bochenek chleba i litr nafty, lecz potem zdecydowała się pójść do mnie i oddać mi pieniądze ze udzieloną radę, o ile ją przyjmę. I to ujrzałam, to też powiedziałam jej:
— Zostawcie sobie na chleb i naftę, bo nie macie czem świecić wieczorami, a dzieci chore.
Kobiecie wypadły pieniądze z ręki, patrzyła na mnie w osłupieniu. Lecz już inne wtłaczały jej pieniądze z powrotem do ręki. Dodałam jej jeszcze tę kwotę, którą zostawiła mi poprzednio kobieta z chorą ręką.
Ósmego dnia przyszła, jak jej poleciłam. Całując mnie po rękach i prosząc o przebaczenie, mówiła:
— Oj, klenach też to, klenach, na czem świat stoi! Bo też to szczypało, paliło — a dzieci także wrzeszczały! Ale w pięć minut po kąpieli i wysmarowaniu już ani nie swędziało, ani nie bolało — i takeśmy się znów wszyscy modlili za zdrowie pani.
I ukazała mi rzeczywiście już gładkie ręce.
Zaleciłam jej już tylko wytrzeć na noc ciało sobie i dzieciom rumiankiem z mlekiem, a potem robić normalne kąpiele w czystej wodzie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.