Pamiętniki nieznajomego/Tom drugi/18 Września

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pamiętniki nieznajomego

Tom drugi

Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

18. Września.

Dziś mieliśmy długą rozmowę ze starym przyjacielem; jak zawsze udawał że w nic nie wierzy i zapędziwszy się wydał z tem co umie, a co ukrywa jak występek. Dla czegoż, spytałem go, zaszliście tak daleko, głęboko w naukę, której żadnej nie dajecie wiary, co dla was jest tylko umysłowym łamańcem, gimnastyką myśli?
— Tere fere! — odrzekł, — naprzód ja nic nie umiem! A jeśli co tam gdzie i pochwyciłem, to powiem waści tak. Oto drudzy kiedy im źle na świecie, uciekają się po konsolację do butelki, inni do gry, inni w rozpustę się nurzą, inni muchy biją i fajkę palą dla dystrakcji, a ja czytam i potrochu uczę się.
— Nie wierząc w naukę.
— Wybacz kochany Juljuszu, gdy ci to powiem; nie ma niepewniejszego nic nad naukę. Człowiek ma przed sobą niezmierzony świat, niepoliczone twory, ogrom nieprzebyty faktów i stosunków. Nauka, umiejętność są poznaniem, są opanowaniem tego ogromu, są wykryciem praw, któremi się on rządzi. Tymczasem każdy szuka, grzebie się za nauką w swoim kątku i z odłamku buduje prawo na całość; każdy co innego papla, każdy odrobinę prawdy uszczknął, a nikt nie doszedł całej. I tak być powinno. Walka umysłowa ze światem, który człek podbić usiłuje potęgą swą duchowną, jest i będzie nieskończoną. Jakże mam wierzyć w naukę, gdy każdy wiek ma swoją?
— Możecie więc nie wierzyć w nauki, ale musicie wierzyć w naukę. Możecie nie opierać się na stanowisku dzisiejszem, ale niepodobna wam zaprzeć dążności wielkiej.
— I wiodącej ku czemu?
— Właśnie ku podbiciu wszystkiego co jest.
— Kiedy? — spytał Wrzosek.
— O! — zawołał rzucając się na kanapę i zapomniawszy na chwilę udawania: — kiedyś może, ale w świecie innym, oczy się nam otworzą i pojmiemy mgnięciem oka to, nad czem tutaj próżno wieki się mozolą. Ale na ziemi, gdzie zmysły nam kłamią, gdzie rozum we wnioskach ze zmysłowych wrażeń wyciąganych kłamie, gdzie musim być na jednej stronie prawdy, a nigdy posiąść jej całej nie możemy, tak że poznanie zawsze cząstkowe być musi, i im cząstkowo doskonalsze tem jednostronniejsze; ale tu! nic nie umiemy, nic umieć nie możemy. Pozostaje nam wypiwszy do dna umiejętność ludzką, zawołać: pragnę! i paść spragnionym, wyznając że nic nie umiemy; pozostaje pewną dla nas tylko nieświadomość nasza, tylko nieudolność.
— A to według mnie najwyższy szczebel doskonałości, — przerwałem mu. — Zważcie, jakiej potęgi umysłowej potrzeba, jak dalekiego wejrzenia w to co doskonałe, aby uznać słabość swą i ograniczenie. Istota tylko taka jak człowiek może powiedzieć sobie: niedoskonały jestem. Wyznanie to podnosi ją i nową siłą obdarza.
— Siłą nieufności w siebie.
— Potężną.
— Ujemną.
Wrzosek puścił się w dowodzenia. Tu dopiero okazał jawniej niż kiedy, co umiał. Nic obcem mu nie było. Wyłożył mi historję astronomji i rzucił okiem bystrem na niedostateczności rachunków i określonych przez Kepplera i Newtona praw mechaniki niebieskiej. Niedocieczona natura gwiazd obłoczkowych różnego rodzaju, obserwowanych przez Herschela, obrót słońca, jego plamy, zmiany w ruchu ciał niebieskich, w samym obrocie ziemi niewytłumaczone oscylacje naszej kuli, dostarczyły mu materjału przeciwko umiejętności ludzkiej. Fenomena cyrkulacji krwi w człowieku, zadziwiająca budowa helmintów, ich rodzenie się, przekształcenia rozmaite, przyszły potwierdzić jak nie wiele umiemy jeszcze. Zeszliśmy do metody obserwowania i tłumaczenia natury, ja dowodząc że Bakona źle dotąd pojęto; on, że rękojmią postępu jest żmudna obserwacja i zbieranie, konfrontacja drobnych faktów.
Nie mogłem mu wystarczyć w tym szybkim rzucie oka na umiejętności, które on posiadał, a ja ledwie ich miałem ogólne wyobrażenie. Byliśmy od siebie daleko, jak synteza od analizy; naostatek wpadliśmy na przedmiot umiejętności ścisłych.
Tu przecie, myślałem, uderzyć czołem będzie musiał przed nienaruszoną prawdziwością wniosków matematycznych i potęgą myśli ludzkiej, co je wywiodła z praw materji.
Ale nie!
— Matematyka cała, — odrzekł, — jest mozolną definicją, dowodzącą w nas bezsilności tylko. Cała umiejętność materji i jej form jest dochodzeniem prawa, które jest jedno i proste, a które pozostało nam zagadką. Dla tego naprzykład, mówiąc o naturze linji, musimy mozolnie stawić ją w stosunku do wszystkich znajomych linji, porównywać, przecinać, aby dojść jej natury. Wszystkie twierdzenia matematyczne są cząsteczkami definicji jednej. Stosunki linji do przestrzeni, przestrzeni do brył, nabywamy powolnie przymierzając, porównywając i myląc się.
— Matematyka się nie myli, — rzekłem.
— Jeśli się nie myli co do wniosków, to myli się ich niekompletnością. A uznasz sam pan, że prawda nie cała nie jest prawdą? Cała nienaruszona pewność matematyki zasadza się na przypuszczeniu oderwanem, idealnem, dwóch ilości jednakowych, równych a obok siebie nie w sobie egzystujących. Tymczasem pokażcie mi dwie istoty jednakowe zupełnie i całkiem sobie podobne?
— Punkt, linja, przestrzeń, bryła, są abstrakcjami i określeniami materji nierównej wartości nawet, bo jedna tylko bryła w istocie egzystować może, reszta rodzi się i żyje tylko w myśli. Do tego, nie wiesz waćpan zapewne, dorzucił, że w wielu bardzo prostych kwestjach, na rozwiązanie praw nie mamy i jesteśmy w oczekiwaniu. Matematyka jest tem, czem wszelka umiejętność ludzka, kupą materjału, z którego człowiek swoje gniazdo myśli buduje; nic więcej.
— Ale uznając to wszystko, uznacież także, iż nauka jest niepotrzebną? — spytałem.
— O! nie! ucz się kochanku, — rzekł śmiejąc się, — choćby tylko dla tego, abyś mógł powiedzieć w końcu, że nic nie umiesz. Wszyscy się uczym dla tego. Każdemu pokoleniu nowemu zdaje się, że stoi u szczytu, że pochwyciło i objęło prawdę, a prawda jest w niebiosach, na łonie Bożem; koniec tylko białej jej szaty obwija ziemię, i za ten koniec chwytamy.
Pomimo tę pozorną wzgardę nauki, Wrzosek każdy jej postęp śledzi, cieszy się każdem odkryciem i rozpala nowym krokiem jaki ludzkość cała czyni, w ślad za wielkimi ludźmi, co jej przewodzą. Ale po chwili zajęcia, zapału, opuszcza ręce i woła odczarowany: o! to nie dosyć!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.