[241]III.
Czwary my dzień już szli o twardym głodzie,
Że choć gryź kamień! Alić i kamieni
Tam brakło... Na nic duch zemdlał w narodzie.
Noc klęsła[1], ludzie ciągli, jak pośpieni,
Właśnie się niebo jaśniło na wschodzie
Wąskim rąbeczkiem srebrzącej zieleni,
Gdy nagle między trawy falujące
Błysły nam wielkie, czarne półmiesiące
Zagiętych rogów. Kos pierwszy je zoczył,
Zamachnął ręką, by dalej — ni krokiem.
Stanęlim. Jeden Żuk tylko poskoczył,
Iż zwierza bystrem ustrzelił już okiem,
Wyciągnął szyję, z rzemienia odtroczył
Fuzję, przymierzył... Patrzę na głębokiem
Żeraniu stadko bawołów się pasie...
Drgnął cyngiel, gruchło setnie! Aż tu zasię
Jak nie wyskoczą nagle gdzieś z pod ziemi
Murzyny, właśnie jako źli psy z budy!
Jakże nie wrzasną srodze! Jak się temi
Ręcami w gołe nie zaczną prać udy!
Łby w dół i na nas... — A niech was oniemi
Czort! — myślę, patrząc na te czarnoludy.
Bo z takim szło to impetem, że — w chwili,
By mniej narodu — byliby nas zbili.
Alić pierwszego z tych tryków, jak chwycę,
Garść mu wszczepiwszy w łeb, by w owcze runo,
Jak nie zatrząchnę, jak tę trząchawicę
Grochowin, chłopy jak w kułak nie pluną!
Byliby im ta zagrali na grdyce
Zdrowo, bo twarze zabiegły już łuną,
[242]
Lecz ów, któregom nie puszczał z mych kleszczy,
Macha ku swoim, i stać na nich wrzeszczy.
Takem roztworzył garść. — «A wy sobaki! —
Rzekę. — Wy co tu?... Gdzie starszy? Niech gada!» —
A ówże trzęsie łbem i czyni znaki,
Że strzelać w stepie nie wolno do stada,
Że zestraszone strzałem idzie w młaki
Dalekie i tam po bagnach zapada,
Że tylko na sznur, za rogi trza chwytać.
Tak mnie porwała złość, więc pocznę zgrzytać:
— «A to go chwytaj, czorcie, sam! — zawrzasnę —
Bo ja nie hycel, żebym bydle łapał
Na stryk! A z strzelby, jak zechcę, wytrzasnę
Choćby do ciebie»! — Ażem się zasapał,
I w oczach świece stanęły mi jasne
Z pasji. Tak murzyn po łbie się podrapał:
Targ w targ, za ćwiartkę bakunu[2], pospołu
Z starem fajczyskiem, szli chwytać nam wołu.
Tak zara my tam na oną ochotę
Podnieśli rześki huk, i — dobra nasza!
A już powietrze czyniło się złote,
Już dech się ranny po twarzach ponasza,
Już świta... Pędzim przed się tę hołotę
Czarną, jak właśnie barany z kiermasza
W Łukowie, w Miedznej, aboli w Wohyni[3],
A dzień się coraz różanniejszy czyni.
Nagle — stój! — Cóż tam?... — Rzucili się plackiem
O ziem. Słuchają, co ziemia powiada...
Sza! Cicho!... Dwóch ich popełzło omackiem
W traw głębie, nagą piersią, jak u gada.
[243]
Znów cicho... Naraz, z rechotem junackiem
Porwą się, pomkną... Zaczuli już stada.
Pędzą, znów stają... Aż wbok się rozskoczą
I dwa pierścienie po stronach zatoczą.
Był moczar. Trzciny wysokie dokoła
Stały, przerosłe poległym szuwarem.
Grunt klęsnął. Wody żółte, niby żoła[4]
Brudno świeciły sitowiem skroś szarem.
Za wodą ziemia ubita i goła,
Jak majdan[5]. Tam to, nakryte oparem
Bagniska, stado zbiło się bawole,
A byk potężnej więzi[6] stał na czole.
Już nas uwidział! Przestąpił nam drogi,
Łba zniżył, w ślepiach zabłysnął krwawicą,
Pochyłe, zgięte wdół, nastawił rogi,
Z głuchym pomrukiem jął kopać racicą
Ziemię, i stał tak rozparty, i srogi,
Z obwisłą, rudo zakudloną grdycą.
Coraz chrapliwszym zanosząc się rykiem,
i z miejsca swego nic myśląc przed nikiem.
A już murzynów kupa zwierza straszy,
Łby wyrzucając z pokrzykiem do góry,
Klaszczą, hukają. A tuż im i naszy
Przyhukiwają, jak może tam który.
Byk stoi. Aż tu od zadu, od paszy,
Przebrnąwszy bagno i wijąc te sznury[7]
Nad głową, druga kupa się zaczaja
Na potężnego onego buhaja.
[244]
I nagle, gdy zwierz zajuszon i wściekły
Ruszył się na nas, z pian płachtą u pyska,
Sznury ze świstem powietrze przesiekły,
Już pętla padła... już gardziel mu ściska...
Ryknął. Ryk siada zawtórzył przewlekły
Jak grzmot, kiedy się po górach rozpryska.
Zaczem byk zwalił się, tocząc po stepie
Gasnące, na łeb wysadzone ślepie.
Tak zaraz triumf grały one ciury[8]
Na wiwat becząc i oną uciechę,
Na długich, prostych trąbach z wężej skóry.
Zaczem z trzcin tęgą uwiązali wiechę,
Na kij ją, szpicem wytknąwszy do góry
Zaś insi, przez łeb uczyniwszy plechę
Toporem, wlekli byka na boisko,
Gdzie w pacierz jasne gorzało ognisko.
Tutże dopiero Mazury poznały
Kucharską sztukę, że równej i niema!
Gdy obłupione ze skóry kawały
Mięs krwawych, tyczki podetknąwszy trzema
Ledwo że nieco u ognia sczerniały,
Już je chwytali rękoma obiema
Rwąc, jak psi, one ochłapy zdymione,
A kość murzynom rzucając na stronę.
Tak w trzy pacierze prawie się skończyła
Ta uczta, jakiej nie daj Boże komu!
A już gwałtowne słońce, jako bryła
Żywego ognia, paliło bez sromu...
Więc w nas moc wszelka ustała i siła
Runęły chłopy, jakoby od gromu,
Żarem pobici i zmożeni jadłem,
Zarywszy nosy w trawę. I ja padłem.
...............
[245]
Ochłodło. Zorza czyniła się niska,
Gdym przecknął, jak gdy nagle kto zawoła.
Spojrzę, a tutaj owe murzyniska,
Ba kun kurzący, posiedli dokoła.
Za nimi baby, dzieci, nędzne psiska,
Cała hołota poczwarna, wpół goła,
Wyległa z swoich kretowisk i kleci,
By nam się przyjrzeć. Patrzę, a wśród dzieci
Białe chłopiątko przysiadło na ziemi...
To liczko zżółkłe, czupryna ta złota.
Jak strzecha ponad oczyma modremi...
Tak mi się serce, jak ptak, załopota.
Więc krzyknę: «A ty co tu, między temi
Małpami robisz?»... — A ów: — «Ja sierota». —
«Skąd»? — «A z Radzynia»![9] — «Jakżeś się tu dostał»?
— «Z ojcami. Jeno pomarli, tom ostał».
— «A Chryste!» — krzyknę ze zgrozą, iż czasy
Zbyt srodze zdały mi się niespokojne,
Gdy nie dość, że się z miejsc ruszyły lasy,
Lecz i kwiatuszek taki musi w wojnę! —
Ale już baby, iż to naród łasy
Na wszelką żałość, popuszczą łzy hojne
I nuż tą słodką gwarą mazowiecką:
— «A sieroteńko! A mojeż! A dziecko»!...
Więc tulić, pytać: — «A jakoż ci rzeką»? —
— «Jantek». — «Laboga! — Z Radzynia»? — «A juści»!
— «A kajżeście[10] szli»? — «Bo ja wiem... daleko...
Jeno że ojcom zmarło się». — «A skróś-ci[11]
Czegóż»?... — Tak słucham, a one precz sieką
Jakby tę sieczkę. — A żadna nie puści,
[246]
Jeno znów odsieb przepytać zaczyna.
Tfu, że też w gębie nie zaschnie im ślina!
Tymczasem chłopy w radę: — «Toć go przecie
Tak nie ostawim tu, między czarnemi!
Jużci nas teraz Pan Jezus po świecie
Jako mak rozsuł, po cudzej tej ziemi,
Alić nas może do kupy gdzie zmiecie,
To i sierotę przygarniem ze swemi...
A one dusze zbawione też mogą
Krzyż nam uczynić święty nad tą drogą». —
— «Jakże! — Jeszczeby! — Przecie rodziciele»! —
Dorzucą insi, kiwając głowami.
A chłopię, to w nas pogląda nieśmiele,
To ku murzynom, siedzącym z fajkami
Wokół ogniska, gdzie trzeszczą w popiele
Kolby kukurydz. I tak między nami,
Jak pisklę z gniazda, chwieje się, zrzucone,
Rozbite, że mu ni w tę, ni w tę stronę.
Tak chcemy chłopca brać, alić te tryki[12],
Jak się nie porwą z wrzaskiem wniebogłosy,
Dalej się żegnać, jako katoliki
Chrzczone są, dalej na łbach drzeć te włosy,
A trzaskać w udy! Baby — w swą. Krzyk dziki
Gruchnął przez majdan. Aż chłopię w łzach rosy
Oczy podniesie: — «Ja wam iść nie zdolę...
Mnie co dnia zimno trzęsie... Tu już wolę!»
Na to Horodziej: — «Ha, rządźże sam, Panie!
Kto wie, na co tu rzuciłeś to ziarno?
Niechże, gdzie padło z ręki Twej, ostanie». —
Tu się niewiasty ku dziecku pogarną
[247]
I zazdrośliwie patrzą, jako na nie
Murzynka chucha gębą oną czarną...
Więc kuma kumie na ucho powiada:
— «Jeszcze uroczy!...[13] Jeszcze mu co zada»!...
Alem ja chłopca podniósł za ramiona,
Rzekąc: «Widzisz — tam?... Tam!... Jak wejdą zorze
Ranne, tak klękaj i patrz! Tam jest ona
Ziemia! Tam Polska jest! Aby przez morze.
Więc patrz i wołaj do niej: — Ty — rodzona!...
I bij się w piersi: Bądź miłościw, Boże!
A czyń tak co dnia, aż cię Bóg wysłucha.
A miałbyś zemrzeć? Tam wypuszczaj ducha»! —
Tu utnę, bom się prawie łzami dławił...
A i chudziątko ono też płakało...
Wtem Roch Zatrata szeroko rozstawił
Ręce: — «Dalej go! A pódzi-no śmiało!
Toć wielgoluda Krzysztofa Bóg zbawił,
Iż Jezusiczka przez strugę niósł mało.
Tak i ja sobie kęs raju przysporzę,
Jak cię, sieroto, poniosę przez morze»! —
Schylił się, dźwignął pacholę do góry,
I zaraz dużym puścilim się krokiem.
Lecz wrzask murzynów, na podób wichury,
Długo za nami bił. Aż nas pomrokiem
Noc skryła, co już szepcącemi pióry
I skrzydłem ziemię obwiała szerokiem.
Zaczem ugasła ostatnia pokrwawa[14],
Co się po zorzach wieczornych ostawa.
|