Pan Balcer w Brazylji/IV/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Pan Balcer w Brazylji
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lublin — Łódź — Paryż — Poznań — Wilno — Zakopane
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.


Rześkość powiała na nas od tej wody,
Co była właśnie podobna do Buga,
Kiedy za letniej, wesołej pogody,
Niby się marszczy, a słonkiem skroś mruga.
I takież szumy miała, takież chody,
I tak się samo kwieciła u ługa,
W kolory tkając majowe zabrzeża,
Bystra, donośna, ogromna — i świeża.

Dopieroż wpadli my w porzeczne niże,
W stu ruczajami poprute żuławy[1].
Żar mokry. Świerszczów całę wojsko strzyże
W tępe nożyce[2] bławatów postawy;[3]
Tu, tam, brunatne załysną się krzyże
Stadlisk bawolich skroś trzciny i trawy,
A rzeka szumi, a gada, a radzi,
I jak sierp cisnął — do morza prowadzi.

A tuż, jak tabor cygański się wlecze,
Kotły u bryki stroczywszy na sznury,
Tak piętrząc czuby i skalne zasiecze,
Od wdchodniej strony za nami szły góry.

Tu ci z nich potok buchnie i uciecze,
Z głazów na głazy, by ptak bystropióry,
Tu ci, jak ręką przesiany dzieciny,
W krople się sypie i w srebrne szruciny.

Aż gdzie się nadmiar zbują[4] one szklane
Żyły, tam woda zwysoka uderza
Z takim impetem, że mija precz ścianę,
W powietrze skacze, jak płat[5] się rozszerza,
I szlaki mając tęczami utkane,
Jak na bielniku[6] wisi u blachmierza,
A my zaś pod nią, niby pod namiotem,
Opryskiwani perłami i złotem.

A coraz siwe dymy walą z darni,
Nakrywających murzyńskie lepianki,
Zajdziem, wnet ciągną mięsiwa z suszarni,
Mleka bawolic wynoszą nam dzbanki,
Zaś nas obsiędą, wrzaskliwi i czarni,
Właśnie jak onych wron krzyczące wianki,
I biją w uda przepijając dynią,
Na znak, że radzi nam i honor czynią.

Wszakże lud, choć już teraz nie mdlał z głodu,
Nie mógł wykrzesać z siebie dobrej siły.
Żar jakiś duszę wypalał z narodu.
Jakieś się ognie po żyłach rzuciły,
Że nawet chłopy tęgiego zawodu,[7]
Lis, Srokacz, Bandys, grzbiet niosły pochyły,
I jedna tylko moc ruszała niemi:
Iść, a iść twardo, aż dojdą swej ziemi.

Ale niż rzeki rozpełznął się w bagno,
Które nas ledwie, że na sobie zniosło,
Właśnie, jak bywa kra przed świętą Jagną[8],
Kiedy stronami już z zimy ochrosło[9].
Więc ku środkowi gdy brzegi się zagną,
Nie chcesz-li do dna, to chwytaj za wiosło,
A miej się, jako cap, do skoku bacznie,
I chybaj, kiedy zcicha trzeszczeć zacznie.

Tam pelikany z garły obwisłemi,
Tam czarnych nam się krakiew chmury rwały
Tam modry żóraw, utkwiwszy dziób w ziemi,
Stał, aż mu czerwiem napełni się cały.
Tam czaple białe, chwiejąc perłowemi
Czuby, po kępach przygarbione stały,
A na podniebiu błyskały sokoły,
I zimorodek krzyk puszczał wesoły.

Zaś u tych ciepłych bajorów wybrzeża
Siadł gaj, jak u nas po młakach olszyna,
Tylko, że to tam tak bujno uderza
I tak pod niebo parzące się wspina,
Że leda parość[10] wyśmiga, by wieża,
A siednie na niej ptak, to się ugina.
Iż sok nie idzie w pień, a tylko liście
Pędzi i wiąże je u czuba w kiście.

Tak patrzę ja raz, aż tu one drzewa
Dygotać poczną i trząść się, jak w febrze...
Wnet wszystko mdleje, obwisa, poziewa,
Blednie, i żywą zieleń topi w srebrze,
Zaczem ta cała boża przyodziewa
Pada się w łachman, jak dziada, co żebrze,

A z pod piór onych i kwiecia purpury,
Sterczą sękate dziadowskie kosztury.

Tak my otwarli gęby i zdaleka
Stoim, na dziw ten wytrzeszczywszy oczy:
Gdy wtem liść z gaju zrywa się, ucieka,
Pędzi, szaleje, po zielsku się toczy,
Wzbiera, jak wielka, obłąkana rzeka,
Co jej nie weźmie wpław i nie przekroczy,
Tak krzyknę: — «W wodę, wiara!» — Jak stał który,
Tak skoczył. Mrowia waliły już chmury.

Zaś gaj, co szumiał dopiero zielony,
Sczerniał, jakby go otrzęsła wichura.
A co był strojny kwiecistemi grony,
I malowany w róże, w pawie pióra,
Stał teraz martwy, szary, wytrzebiony
Z kolorów życia, a cichość ponura
Chodziła po nim, jak po własnym dworze,
Że był, jak miasto po czarnym pomorze.

Aż pod noc tuman wstał i szedł w te gmachy
Rozwłóczyć sinych mgieł śmiertelne chusty.
A za nim ślepe powlokły się strachy,
Omackiem idąc przez pomierzch ten pusty...
Więc my obsiedli co twardszy brzeg łachy[11],
I narzuciwszy na wielki stos chrusty,
Noclegowali. Mnie wszakże do rana
Zeszła na dumkach noc ona nie spana.

Hej, nie zna Boga i nie zna ten człeka,
Kto u ogniska nie trzymał tak warty,
Patrzając w gwiazdy, co znaczą zdaleka
Wielki gościniec skroś czasów otwarty,

Przez który człowiek myślami ucieka:
Siła ten umie, kto czytał z tej karty!
A choć nic gwałtem[12] litery poskłada,
Jakieś mu mocne słowo w piersiach gada.

Ciężko tam było patrzeć na pośpione
Chłopy, co legły, jak tramy te, z węgła
Wyrwane, czarne, na kupę rzucone,
Które pożoga już przez pół zasięgła.
Jak tem budować tera?... W jaka stronę?...
Jest-li w tem miazga żywa? Moc przysięgła?[13]
Niewygorzała żywica ta złota,
Coby zrąb nowy strzymała żywota?

Bo to, po wielkiem onem dzwonów biciu,
Po «Alleluja» onem Horodzieja,
O nowem jąłem się zamyślać życiu,
Tam u nas. — Nowa runiała nadzieja...
Ten lud, wyrwany martwemu spowiciu
Opłotków swoich, lud, co go zawieja
Przez morze niosła — nijaką się miarą
Utłumić nie da i w kunę pchać starą.

Coś się porwało w nim! Stanął na nogi,
Strząsł się, z niemoty ratować jął duszę
A co cierpliwy był — to stał się srogi,
A co pokorny — to dziś w zawierusze.
Jakieś skroś chaty przetwarły się drogi
Zorzowe, jakieś rozdźwiękły tam głusze...
Tak zaraz grzywy przeciw uździe zjeżył,
Na świt wywalił dźwierze — i uderzył!

Więc to już chyba nic jeno z trafunku
Poszło, a raczej z górnego przejrzenia,

Więc z jakowegoś wielkiego rachunku,
Z regestrów, co są od świata stworzenia...
Więc musi[14] tam jest potrzeba ratunku,
Więc musi tam jest potrzeba nasienia,
Kiedy nas Pan Bóg tak tęgo omłócił,
Wichrami odwiał z plew i światem rzucił.

Co będzie — będzie. Niech jenoby było!
Bo już w powietrzu są głosy wołane,
Już się rozpoczęło cości, już ruszyło,
Już słychać tajne pukanie we ścianę...
Więc ja ci, Chryste, i z moją też siłą
Kowalską, wpobok ku pomocy stanę,
I tego luda przywiodę gromadę...
Na co więc palce na krzyż tutaj kładę!
..............

Nowy już miesiąc na niebie się młodził,
Odkąd my zeszli z gór w porzeczne drogi,
A nigdy żóraw tak pilno nie brodził
Przez trzęsawiska, przez mokre rozłogi.
Do rajuby już ścieżkę wynachodził
I Pana Boga obłapił za nogi,
A my precz jeszcze szli, pod żarem słońca
Omdlewający, a nie było końca.

To się zdawało dawniej — Częstochowa!
Świat![15] Od niedzieli człek szedł do niedzieli!
A teraz tutaj — gdzie?... Niech Bóg zachowa!
Czego nie przeszlim! Czego nie widzieli!
Jaka nam w uszach nie brząkała mowa!
Jakie my gwiazdy nad sobą tam mieli!
Jakie pod sobą ziemie! Jakie wody!
Jakie ciężkości! Jakie duszne głody!

A i to rzeczy są niewymówione,
Jakie tam z siebie farby, jakie blaski
Świat dawa! Jaką tam nosi koronę
Kwiat, w jakie ptactwo malowane kraski![16]
Chciałbyś powiadać, alić słowa one
Z dziwu ci stają wprzecz. Bo z jakiej faski[17]
Zaczniesz, znać zaraz, że się twoja mowa
Nie tu rodziła, że jej to rzecz nowa.

Lecz my, śpieszący, ile w kościach ducha,
Wpółgłusi, szliśmy na wszystko, wpółślepi,
Rzeki się dzierżąc sinego rańtucha,
Jak dziecko, kiedy pilno się uczepi
Matczynej świtki. Więc ta zawierucha
Blasków, farb, głosów, z których tam Bóg lepi
Te światy, płonnie mijały przed nami,
Jak sen, co niby jest, a niby mami.

Dziwo, bo dziwo! Alić nas ni grzeje
Ni ziębi w one serca truchlejące...
A każdy w sobie ma taką zawieję
Łez, że jak przez mgłę, tak patrzy w to słońce.
— Otwórzcież nam się, dalekie wierzeje
Miłej krainy! Przybądźcież nam, gońce
Wschodowej zorzy! Wy, morskie tchy słone,
Przybądźcie, nieście nas w ojczystą stronę!






  1. Żuława — niskie pobrzeże rzeki.
  2. Nożyce — (nóżki) tępe, bo strzygą (trą), lecz nie przecinają.
  3. Postaw — sztuka płótna lub sukna, przen. powierzchnia skrzydełka u świerszcza.
  4. Zbuić się (gw.) — bujno wyróść, wystrzelić.
  5. Płat — kawał tkaniny, płótna.
  6. Bielnik — miejsce, gdzie się płótno bieli; blachmistrz — blicharz, człowiek blichujący, bielący płótno.
  7. Zawód (gw.) — siew, hodowla, chów.
  8. Św. Jagna — Agnieszka (21 stycznia).
  9. Ochrosnąć — oczyścić się, uwolnić się od czego.
  10. Parość — wyrostek, latorośl, roślina.
  11. Łacha — odnoga rzeki, przedzielona kępą od głównego
    łożyska.
  12. ...nie gwałtem — niekoniecznie, słabo, może nic.
  13. Moc przysięgła — (biernie) zaprzysiężona, niezłomna.
  14. Musi (gw.) — zapewne.
  15. Świat (gw.) — daleko, ogromna odległość.
  16. Kraska — krasa, ozdoba.
  17. ...z jakiej faski — z jakiej beczki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.