Pan Karol/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pan Karol |
Podtytuł | Powieść fantastyczna |
Wydawca | Adam Zawadzki |
Data wyd. | 1840 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Myśl przy zgonie.
— Droga moja! wieczór już, blizko, wkrótce się rozstaniem!
— Rozstaniem! co za wyraz okropny! na tożeśmy się poznali, pokochali, żeby się rozstać?
— Nie bój się duszo, to rozstanie na chwilę tylko, twój Karol nigdy cię na dłużéj nie opuści, będzie twoim do grobu!
— Do grobu! ach! niechże ten grób będzie daleko, żeby mój Karol był jak najdłużéj moim. Za grobem Karolu, ty już moim nie będziesz?
Karol porwał się jakby go co rzuciło, wyrwał się z objęć dziewczyny, przeszedł parę razy po izbie miotany wyraźną niespokojnością, i rzekł cicho nareszcie:
— Któż wie co będzie za grobem? może — może i tam się spotkamy!
— A wolnoż tam będzie kochać? spytała dziewczyna.
— O! nie wiem tego.
— Mój drogi! czegożeś taki smutny? — chodź, chodź, siądź na moich kolanach, pocałuj mnie, patrz jakim ogniem twarz mi pali. A serce, serce! tam taki pożar! tam co się dzieje, nie wypowiem. Chodź, chodź mój drogi!
I porwała go za ręce i mimo woli prawie pociągnęła do kanapy, posadziła przy sobie, objęła białemi rączkami, jak brzoza wieszająca się na smutnéj jodle, i palącą ogniem twarz swoją przyłożyła do jego twarzy i usta wkleiła w jego usta. Oczy Karola zaiskrzyły się, uchwycił ją wpół, powtórzył roskoszny pocałunek, pochylił głowę na jéj piersi i westchnął.
Wtém na ulicy dał się słyszeć głos dzwonu, a potém pieśń. Któżby nie poznał téj pieśni, która towarzyszy ludziom do grobu, piérwsza i ostatnia z jego prawdziwych przyjaciół? Potém zabrzmiała muzyka ponura, potém znowu głos dzwonów, potém głos xięży.
Usłyszał to Karol i porwał się jak piorunem rażony, dziewczyna pobladła, osłupiała i dwie łzy brylantowe potoczyły się po jéj twarzy. Uchwyciła za szyję kochanka i ścisnęła go mocniéj jeszcze, przytrzymując długim pocałunkiem.
Tymczasem pod oknem brzmiała muzyka pogrzebowa. Karol chwycił dziewczynę wpół i z nią razem zbliżył się do okna, uchylił firanek.
Wóz czarnym całunem pokryty zwolna ulicą się przesuwał, ciągnęły go cztéry konie w czarnych kapach, czarny woźnica popędzał, czarni ludzie z zakrytemi twarzami utrzymywali na wierzchu trumnę zamkniętą, z któréj długa biała floransowa suknia spadała aż do ostatnich wozu stopni i powiewała na nich szeleszcząc. Za trumną nie było nikogo, tylko kilku sług i jeden czarno ubrany mężczyzna ze świécą w ręku. Sędzia szedł za wozem żony i płakał.
Karol spójrzał i mgnieniem oka obejrzał wszystko, co ta scena miała rozdziérającego w sobie. Odskoczył potém od okna i z okropnym, konwulsyjnym śmiechem, z obłąkanym wzrokiem rzucił się z dziewczyną na kanapę. Pocałował ją, uścisnął, rozśmiał się straszliwie i śmiał się długo głośno, jak gdyby chciał pieśń pogrzebu i głos dzwonów i muzykę zagłuszyć.
— Ty płaczesz? odezwał się do dziewczyny. Po kimże to? wiesz ty kogo chowają? kogoż łzami żałujesz?
— Nie wiem sama! odpowiedziała ona, ale ta trumna, ten pogrzeb, patrząc smutno mi się zrobiło, to kobiétę chowali, a i ja jestem kobiéta.
— Chowali człowieka, a i ja jestem człowiek, odparł zimno Karol.
— Tak, ale tyś mężczyzna, ty za życia przynajmniéj masz świat cały, a kobiéta ma tylko jednego, często wiarołomnego mężczyznę!
— Daj no pokój, nie lubię tych skarg słuchać! rzekł Karol. Kiedy ja przychodzę powinnaś być wesoła, powinnaś mnie, kiedym smutny, rozweselać, nie dodawać smutku. Porzuć te beki. Umarła? i cóż strasznego? wszak pomrzemy wszyscy, czegoż się lękać śmierci? W grobie tak spokojnie, wierz mi droga, spokojniéj jak na tym świecie!
— Wierzę, ale wolę jednakże żyć z tobą. Uściśnij mnie, proszę, tak jak ściskałeś, kiedym raz piérwszy dozwoliła się uścisnąć? pamiętasz?
— Tak jak raz piérwszy!! cha! dziéwczyno, chcesz za wiele. Piérwszy uścisk jest jeden, nikt go powtórzyć nie potrafi, ten piérwszy, jest piérwszym i ostatnim.
To mówiąc Karol podszedł do okna, ona powoli za nim przyszła, sparła głowę na jego ramieniu, westchnęła, objęła go czule. Ale on nie czuł uścisku, on patrzał w ulicę, na któréj zdaleka czerniał wóz śmierci, a na nim powiewała biała suknia — on słuchał do uszu jego dolatujących dźwięków muzyki grobowéj. Dziewczyna spójrzała także w kierunku ukochanych oczu, łzy jéj popłynęły znowu, w sercu jéj dziecinném jeszcze okropna sprzeczność miłości i śmierci pomieścić się nie mogła. Karol patrzał długo, a kiedy na zawrócie ulicy wóz czarny zniknął mu z oczów i raz ostatni biała suknia mignęła, zarzucił firankę, odskoczył i porwał wpół kochankę śpiéwając, a ze łzami na oczach, ze łkaniem w piersiach. Taki bywa człowiek!