Pan Karol/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pan Karol |
Podtytuł | Powieść fantastyczna |
Wydawca | Adam Zawadzki |
Data wyd. | 1840 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Myśl wyrojona po dobrym obiedzie.
— Doprawdy??
— Jak mi Bóg miły.
— E! żartujesz sobie.
— I zaraz, facećje, żartujesz? To prawda, jak dziś dzień.
— Ale to niepodobna!
— Jak to niepodobna, kiedy się stało!
— Ty sam byłeś u Hrabiego?
— Sam byłem.
— I to ten, ten, którego ty nazywałeś Trupią główką, jakimże sposobem?
— Otoż to.
— On to uprowadził!
— On.
— Hrabiankę uprowadził! ona z nim uciekła, z tym brzydalem!
— Uciekła! notandum, facećje, że zabrali z sobą wszystkie, jakie były pieniądze, a to nie facećje, liczą na półtora tysiąca czerwonych złotych.
— Rzecz niepojęta! jakże się to stało?
— Serce krwią mi zabiega! facećje! kiedy wspomnę tego urwisa, który mnie żony pozbawił. Waćpan wiesz jego awanturę z moją żoną! Szczęście, że wówczas uciekł, byłbym mu jego paskudne łbisko kijem roztrzaskał, bo już nawet po kij poszedłem, rzuciwszy mu lichtarzem w oczy; ale ten łotr, zbójca, tchórz, infamis! uniósł się oknem, bodaj był kark skręcił.
— No, ale o Hrabiance mówić miałeś!
— Ledwie mi piérwsze łzy oschły po nieboszczce Sędzinie, niech jéj wieczna światłość świeci, facećje! dowiaduję się ja z boku, że u Pana Hrabiego począł bywać, młody jakiś bogacz, Francuz niby. Wiesz Waszmość, że Hrabia zapalony gracz, a kto gra tylko, ma wstęp do jego domu i dobre przyjęcie. Tak się i on cudzą przybrawszy postać, tam wkręcił. Kobiéty, które go tam widywały, mówiły o nim, między innémi, że w twarzy ma szczególny wyraz i podobieństwo do trupiéj głowy, że choć wstręt wzbudza w jednych, drugich pociąga ku sobie osobliwszym sposobem; mówili mi nawet, że Hrabianka już szaleje zanim.
A! pomyślałem, pójdę, polecę tam, facećje; zobaczę go, powiem Hrabiemu, co to za jeden, bodaj się nie święcił, łotr. Było to wieczór, kiedy tak myślałem, siedziałem w traktjerze, piłem markebrüner, przypomniała mi się moja Amalcia, łzy się potoczyły w kieliszek; wypiłem je z winem i zasnąłem sam nie wiem jak na kanapie. Potém poźno było iść do Hrabiego, poszedłem aż nazajutrz rano — ale już za poźno, facećje! Wchodzę, cały dom w ruchu, wschody pełne osób różnego stanu, płci i wieku, gwar, zamięszanie, krzyki, pomyślałem, że i tu już musi być pogrzeb, jak u mnie, kiedy ta trupia głowa zawitała, bodaj go porwało! Idę jednak, myślę sobie, zmówię nad ciałem trzy zdrowaśki, to może ta biédna duszyczka z kolei przemówi tam za moją Amalką do Boga — wchodzę — niema pogrzebu, tylko, facećje, Hrabia łamie ręce i lamentuje. E! to nic, myślę, to któś niestrawności dostał, bo u tych Panów, kiedy na żołądek zasłabną, najwieksza niespokojność. Aż nie! mówią mi, że Hrabianka uciekła z tym to jegomością. Tu ja dopiéro wszystko opowiadam Hrabiemu, o mojéj żonie, o awanturze, całkiem jak to było. Hrabia płakał jak dziécko, wyszedłem od niego, porzuciwszy nieboraka we łzach. Prosto ztamtąd idę — największa wszystko prawda, Panie Józefie, szczéra prawda.
— W istocie, dziwna historja, ja tego pojąć nie mogę. Hrabianka przecie wychowana była w klasztorze!
— Ba! facećje! Panie Józefie, cóż to, czy klasztor broni od złych oczów? czy z klasztoru wychodzą panienki czyściejsze, pewniejsze, anioły? Oj nie, nie! Panie Józefie, takie same oko w oko, jak i drugie, jeśli jeszcze nie gorsze, jak te, co się wśród świata chowają, facećje! Wypijmy jeszcze kieliszeczek Panie Józefie, na frasunek dobry trunek, facećje!
— Ha, wypijmy!
— Héj, tu butelkę markebrüner — podaj sam, chłopcze!
— Do Jegomości.
— Upadam do nóg! za twoje zdrowie, no kończmy te, facećje, butelkę!
— Dobrze, chętnie! Ta awantura wyjść mi z głowy nie może.
— A! i mnie. Ten łotr ze swoją poczwarną twarzą wszystkie nam kobiéty pobałamucił; żebyż było za kim szaleć! facecje! ale to! — no! Piję na jego wieczną zgubę!
— I ja z wami. Dokądże, powiedz, uciekli?
— Tego nikt nie wie! Aha! facecje! gdybym to ja wiedział, sambym poleciał temu łotrowi Hrabiankę wydrzeć!