<<< Dane tekstu >>>
Autor Kleofas Fakund Pasternak
Tytuł Pan Walery
Podtytuł Powieść z XIX wieku
Pochodzenie Kilka obrazów towarzyskich
Wydawca Th. Glücksberg
Data wyd. 1831
Druk Th. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.
DZIEŃ W WARSZAWIE
1819.

......po dżdżach idą pogody,
Po przeszkodach nadszedł skutek!

Körner tł. Odyniec.

— Witam, kochanego pana, rzekł jeden z przyjaciół Walerego, widząc go wchodzącego do siebie — znowu tedy przybyłeś do Warszawy?
— Na czas nie długi, odpowiedział piérwszy — staram się o dymissją.
— Żartujesz?
— Nie — istotnie, majątek który nie dawno odziedziczyłem, wymaga więcej wolnego czasu — rad jestem osiąśdź na wsi.
— Siadajże łaskawco, rzekł ów przyjaciel, spory zapewne objąłeś majątek, dodał potém.
— Otaxowano go do sześciu kroć.
— Przynieś nam wina, szepnął służącemu gospodarz.
— Jest przytém kilka kapitałów dość znacznych.
— Możebyś został u mnie na obiedzie? dodał podwajając grzeczności ów przyjaciel.
— Najchętniej, odpowiedział Walery i rozmowa ciągnęła się dalej, w której nie szczędzono oświadczeń przyjaźni, gorących życzeń i wina. Po obiedzie wyszli razem, i z radością wyczytali na czerwonym afiszu napis ogromnymi literami — Wielka Reduta; pod spodem zaś z uśmiechem znaleziono: Rocha Pumpernikla. Jedźmy na Wiejską kawę! zawołali razem i w tej chwili posuwiste sanki wiozły już tam nowego dziedzica z przyjacielem. Mnóstwo osób zgromadzonych było w tym drewnianym i ciasnym domku, tak, że ściany trzaskać się zdawały od natłoku. Przy jednym stoliku siedział młody człowiek z okularami na nosie, w ręku jednym trzymając filiżankę kawy, a w drugim świeżo wyszły numer Tygodnika Polskiego. Obok stał otyły jakiś mężczyzna, modnie ubrany z fajką w ustach, uśmiéchając się na uwagi młodego człowieka. Dalej modniś nucąc francuzką piosnkę rozmawiał, oparłszy się jedną ręką o murek, z młodą służącą poprawiającą drewka na kominie. Mnóstwo prócz tego mężczyzn w buchastych frakach, z trzcinkami lub parasolami w ręku, siedziało lub stało. Nie długo zwyczaj bawić się dozwalał w tém miejscu, ukazawszy się tylko znajomym, trzeba było pośpieszać do miasta przez lipowe aleje. Sanki różnego kształtu i zaprzęgu przewoziły wesołe tłumy młodzików, w których rozmowie słychać było często powtarzane nazwania Fraskaty, Bagateli, i ogrodu Szuha.
Nadeszła piąta, wszyscy śpieszą do Wielkiej Manażeryi najosobliwszych źwierząt, nie tak dla widzenia osobliwości, jak dla pokazania, że się nie opuszcza żadnej zabawy lub widowiska — Ztąd nie odbita konieczność woła na Teatr przemian; tu karły i zręczne marjonetki dłużej cokolwiek publiczność zatrzymać umieją, ale kończy się wystawa; nie mając czém czasu zapełnić, udać się trzeba na kawę pod Kopciuszkiem — Tu równy ścisk jak na Wiejskiej, a żywsza rozmowa —
— Wiesz, mówi wąsaty jakiś jegomość do sąsiada, Hrabina miała śliczną salopę, a i to nowiuteńką.
— Niepodobna! jej interessa jak najgorzej idą, pozawczoraj mąż jej pożyczył w banku nie wielką summę, cały jego majątek jest w zastawie.
— A jednak Hrabina miała nową salopę — Pani du Thon pokłóciła się z mężem, słychać o rozwodzie, powiada inny.
— Od dawna się na to zanosiło, bo jej mąż strasznie skąpy, chiche à faire peur!
— Rzecz rzadka, odezwał się ktoś z kąta, aktorka nasza idzie za mąż!
— Żartujesz! zawołało kilka głosów razem.
— Niezawodnie! ex-laik jakiś ją bierze!
— Śliczna to będzie para! a śmiechy i wrzawa zatłumiły resztę.
— Czas na teatr! odezwał się ktoś inny, i cała ciżba wypłynęła. Nowe widoki bawią tu ciekawe oko — loże napełnione wytwornie ubranemi kobiétami, parter zasiany mężczyznami, paradyz wystawujący prawdziwe chaos, nowe ubiory i muzyka — Tam rosparta na krześle dama wielkiego tonu, rzuca wzrok pogardliwy na przytomnych; ówdzie trzpiot szepcze pochlebstwa ładnej, młodej mężatce, a gdzieindziej starzec znudzony oczekiwaniem, w krześle swoim sparłszy się na lasce, usypia — Między aktami rozchodzą się do bufetu widzowie, i przy szklance ponczu wesoło rozmawiają — Skończyła się sztuka, zapadła kortyna, ustały oklaski; trzaskanie drzwi w lożach i szmer wychodzących słyszeć się dają, krzyżują się przed gankiem pojazdy, wołają o sanki, latarniarze uwijają się szybko z migającym światełkiem; Walery z przyjacielem jadą na Redutę. W nowym stroju ukazują się damy przybyłe z teatru, a przy świetle gęsto poustawianych świéc, połyskują kamienie, muśliny, drogie suknie i wdzięki zgromadzonych piękności — Ileż tu oczu śledzi wejrzenie kochanka lub kochanki, ile rąk ściska się nieznacznie w polskim tańcu! ile tu krytyk, złośliwych uwag, uszczypliwych żartów, gładkich pochlebstw i przymówek — zliczyć nie można!
Bije piérwsza, zaczynają drzemać muzycy, zwolna już tylko wodząc smyczkami, lub dmąc pocichu; ozdoby sali, Pani X. Y. Z. (mówiąc językiem algiebraistów), znikły — Tłum się rozrzedza, zajeżdzają pojazdy, śpieszą ostatnie przygotowane pochlebstwo wypalić niektórzy ichmość; ostatnie wejrzenie odbierają kochankowie szczęśliwi; orkiestra kończy grę piskiem przeraźliwym, i sale pustemi zostają.
Otoż to dzień przepędzony na wielkim świecie, dzień pełen roztargnienia, pełen mniemanej zabawy i dzień nakoniec, na którego samo wspomnienie, ja i czytelnicy moi ziewają.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.