<<< Dane tekstu >>>
Autor Kleofas Fakund Pasternak
Tytuł Pan Walery
Podtytuł Powieść z XIX wieku
Pochodzenie Kilka obrazów towarzyskich
Wydawca Th. Glücksberg
Data wyd. 1831
Druk Th. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.
CESIA.

Pastéreczka moja młoda,
Co za wdzięk, co za uroda!
W bielszej od śniegu sukience,
Sierp na ramieniu, kosz w ręce.
Lecz idzie zwolna, nie śpiewa,
Melancholijny obłoczek
Przygasza wdzięki jej oczek!

Körner tł. Odyniec.

Jeszcze trochę cierpliwości, kochani czytelnicy! chwila tylko, a będziecie mogli porzucić czytanie. Pozwólcie mi jeszcze kilka skreślić obrazów, a ja potém pozwolę wam mówić na mnie, co się podoba, sądzić, jak się wam będzie zdawało, ganić, fukać, złorzeczyć, bylebyście cierpliwie przeczytali do końca.
Nie ma podobno nic lepszego, jak życie wiejskie, człowiek jest w swoim domu, panem swej woli, zatrudnień; nie krępuje go etykieta, żyje według siebie, wolno mu płakać i śmiać się kiedy zechce, mówić lub milczeć, słowem tak postępować jak sobie życzy.
Zaledwie wstanie, wyborna kawa go oczekuje, służący pytają o roskazy, jedzie, idzie, lub w domu zostaje, według swej woli. Starania o gospodarstwie zabezpieczają go od nudy; ciągłe nadzieje i widoki na przyszłość, utrzymują umysł jego w niepewności i zawieszeniu, czyli raczej w ruchu i zajęciu, nieodbicie do naszego szczęścia potrzebném. Wolny czas od zatrudnień można na wsi poświęcić tej zabawie, która nam się milszą zdaje od innych: polowanie, rybołowstwo, książki i tyle innych uciech, których wyszczególnić nie podobna, są mu dane do wyboru. Ozdoba swego mieszkania, rozszerzanie i upięknienie ogrodu i okolicy nieznacznie czas mu zabiera, i w tychto zatrudnieniach niewinnych, życie upływa powoli, jednostajnie, bez tych głuszących przyjemności wielkiego świata, które duszę czczością po sobie napełniają. A w końcu człowiek umiera.
Nie jeden tedy umiera, czytelnicy! ale to jeszcze nie mój Pan Walery, bo ten żyje, i wcale tak prędko na tamten świat wybrać się nie myśli.
Jednego dnia w lecie wyszedł nowy dziedzic do ogrodu z książką w ręku, zadumał się, postępował bez celu, i mijał już leszczynowy gaik bliski swego mieszkania, gdy ujrzał wysmukłej postaci dziéwcze szybko przemykające się między krzakami.
— Coś ty za jedna? zapytał.
— Jestem córka ogrodnika; odpowiedziała Cesia i pobiegła dalej; a Pan Walery stał na miejscu, długo rozważając, jak córka ogrodnika mogła mieć tak ładne oczy, usta, twarzyczkę, i uśmiech tak wdzięczny. Nie było w tém jednak nic tak bardzo osobliwego; dziewczyna była ładna, ale czyż na piękność ma być kontrybucja?
Piérwszy raz tego dnia uczuł Pan Walery, ten brak w domu, który mu Cesia przypomniała, i zaczął myśleć — o stanie małżeńskim. Nie bardzobym ubawił czytelników, gdybym wymienił wszystkie za i przeciw, które się snuły w jego głowie — nie mogę jednak całkowicie tych rozmyślań pominąć.
— Póki nie mam żony i rodziny, myślał Walery, póty jestem wolny, póty czynności moje kieruję tylko tam, gdzie mi się podoba; gdy się ożenię będę musiał mniej więcej ulegać, będę musiał już nie o siebie samego, ale o kilka drogich mi osób szczęście się starać. Ale znowu pozostać na przestronnym świecie samemu jednemu, nie mieć nikogo, ktoby smutek podzielił, ktoby szczęścia kosztował razem, nie zostawić przy śmierci ani jednej duszy, któraby za nami łzę niezmyśloną wylała, dozwolić nakoniec uwiędnąć sercu, stworzonemu do tkliwych uczuć, dostrzegać bezprzestannie brak jakiś drugiej duszy i istoty mogącej dzielić uczucia, tak silnie żądające podziału: jest to przykro i bardzo przykro.
Po tej uwadze przyszła na myśl Waleremu młoda jaka, roztrzepana, rozrzutna, zalotna i wietrzna żona; a serce odezwało się mimowolnie: zachowaj nas Panie!

Lecz, gdy na miejscu tego obrazu, niewinna, słodka, chętnie własne poświęcająca przyjemności dla uszczęśliwienia drugich, cicha i pobożna przyszła mu na myśl kobiéta, serce rzekło: trzeba się żenić!

Krótko trwało to omamienie; wszystkie sztuczne ułożenia, zmyślona i pozorna dobroć, chwilowa łagodność, słowem: obłuda i pokrycie swych skłonności, będące zasadą dzisiejszego modnego wychowania, przyszły ukryć wdzięczny obraz tkliwej i łagodnej małżonki — oburzyło się serce Pana Walerego, drzwi się otwarły i Pan Niechętnicki wszedł do pokoju.
— Przyjechałem do Pana, rzekł zaraz, dla rozweselenia się, skryta melancholija dręczy mię w domu.
— Bardzo będę szczęśliwy, jeśli ją rozproszyć potrafię.
— No! to już i jegomość widzę zdobywasz się na komplementa — ale oświadczam, że się bez nich przy mnie obejść można; nadto znam ich szczérość pospolitą, abym im wierzył. Nie wiesz jeszcze mój Panie, boś młody, jak nieszczérymi są ludzie, lubią się ukrywać, aby łatwiej szkodzić mogli.
— Zupełnie temu wierzę, bo mię nauczyło doświadczenie.
— Więc zgoda między nami, kiedy się nasze zdania zgadzają; ale całkiem jeszcze mam głowę nabitą przeklętym Panem Ślopką, co to za szachraj, to nie masz wyobrażenia!
— Zkądże to?
— Ztąd, że mi już ciągłém klekczeniem o nim głowę mało nie zbito — a on sam tak sobie ze mną postąpił, iż wierzyć teraz muszę wszystkim pogłoskom. Przeklęty szachraj! wyciął mi najpiękniejszy kawałek lasu, i teraz ofiaruje się kupić folwark, na którego gruncie zrobił szkodę! przeklęty szachraj!
— Nie piérwsza to jego sztuczka.
— O! ja ich nazbierałem z pół kopy na usługi, i przez szlachetną zemstę opowiadam jego historją z takiemi szczegółami każdemu, że moja prawdomówność obrazićby go bardziej niż pocieszyć mogła. Człowiek poczciwy lubi i ceni prawdę, bo mu ta złego wyrządzić nie może; a podły ów sknera, garnący tylko piéniądze, dla zaspokojenia nienasyconej żądzy, lęka się światła dziennego, a od prawdy, jak od straszydła ucieka. Przeklęty szachraj!
— Masz Pan zupełną słuszność.
— Bardziej się o tém jeszcze przekonasz, gdy ci jego historją opowiem. Wystaw sobie, że wyszedł z niczego, i początkowo służył za chłopca; ale przyrodzenie dało mu więcej niż majątek, bo mu dało pewne i nieomylne sposoby jego nabycia.
Miedziane czoło, podłość, sknerstwo, przebiegłość, pochlebstwo; oto sprężyny, które działały z nim razem. Z piérwszych kilkudziesięciu złotych, małym handelkiem dorobił się kilkuset, z tych wprędce obrotny Ślopka kilka tysięcy utworzyć potrafił, wziął w dzierżawę folwarczek, a w lat parę kupił go. Od tej pory szczęście towarzyszyć mu zaczęło, a śmiałość go nie opuszczała: darł chłopów, pożyczał na lichwę, wybierał cztéry razy podatek, żydkowie dostarczali mu pomysłów, a Ślopka był wykonawcą — i w lat kilka wieś dokupił. Sąsiedzi zaczęli go szanować i oddawać mu wizyty, a przemyślny jegomość śmiał się w duchu, że się jego piéniądzom, a nie jemu kłaniano; ale go to mało obchodziło, bo dbał tylko o powiększenie majątku. Kto się stara a szczérze, kto poczciwość ma za nic, nie pyta o sposób, byleby dostać to czego żąda; Pan Ślopka do lat 35, zebrał ogromny majątek, ale nie przestał na tém, gorliwość jego nie miała granic — Nie było handlu, którenby go przynętą zysku nie złudził; przeklęty szachraj robił papier, sukno, płótno i możeby był został nawet garncarzem, gdyby w tym stanie przewidywał korzyść dla swojej kieszeni.
Nie wspominam już Panu jego processów, bo ich niesłuszność biła w oczy całemu światu; — ale czegoż nie zrobią piéniądze? gdyby całe prawa Pana Ślopki polegały tylko na chętce posiadania cudzej własności, podłością i wtém dokonałby zamiarów. Przeklęty szachraj! tyle nabroiwszy jeszcze mi wyciął mój najpiękniejszy kawał lasu. Niech mu tego Pan Bóg nie pamięta! Przeklęty szachraj!!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.