<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pan z panów
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1886
Druk Drukarnia S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Tak stały rzeczy, gdy na wiosnę majątek o granicę od Augustówki, klucz szelchowski został wystawiony na sprzedaż.
Dla zaokrąglenia majętności hrabiego była to zręczność jedyna. Szelchów miał właśnie to, na czem Augustówce zbywało... Posiadłość, zawierająca w sobie do dziesięciu tysięcy morgów, była od bardzo dawna w rękach zamożnej, starej rodziny, która niegdyś liczyła się do pańskich, a teraz zeszła na prawie ubogą.
Nieboszczyk Szamotulski miał w temperamencie po przodkach tę bujność staropolską, która się niczem małem zaspokoić nie umie. Chciało mu się być panem, dorabiał się szturmem, spekulował szalenie, żył przy tem nad skalę i umierając żonie i jedynaczce córce zostawił już tylko ów Szelchów, mocno odłużony.
Umysłowo od niego wyższa, energiczna żona po zgonie męża wzięła się do gospodarstwa z uporem kobiecym, z sercem matki, która pracuje dla dziecięcia.
Ale ani rozum, ani poświęcenie, ani oszczędność nie mogły uratować tego, co chyba kapitał znaczny i trud długi potrafiłby był ocalić. Po kilku latach walki uporczywej, nieszczęśliwa wdowa musiała się wyrzec nadziei utrzymania przy Szelchowie. Sprzedaż jego mogła jej jeszcze dać około stu tysięcy talarów, z któremi na mniejszem i nie tak kłopotliwem gospodarstwie spodziewała się pozostać niezależną i spokojną. — Szelchów więc na sprzedaż był przeznaczony.
Hrabia ani matka nie znali pani Szamotulskiej. Sąsiadka Augustówki nie szukała z nią stosunków i w ogóle ze światem miała ich mało.
Hrabina Marya wolała też samotność, z obu stron nie zrobiono kroku żadnego — i teraz dopiero August po raz pierwszy dosłyszawszy o sprzedaży, wybierał się obejrzeć majątek i poznać jego właścicielkę.
O niej i jej córce oficyaliści hrabiego tylko opowiadali, że panie te żyły dosyć odosobnione i zamknięte — i uchodziły za ekscentryczne.
Ponieważ hr. August miał po bytności we dworze objeżdżać pola, lasy i folwarki, wybrał się więc konno ze sługą tylko... chcąc, zameldowawszy się samej pani, puścić się zaraz na oględziny.
Dzień był piękny, wiosenny. Minąwszy lasek, który odgraniczał Augustówkę od Szelchowa, hrabia wyjechał na pola i łąki. Znał trochę położenie majątku lecz nigdy mu się pilniej nie przypatrywał; teraz wszystko zwracało jego uwagę, grunta, rośliny, które go charakteryzowały, stan pól, rowów i t. p.
Jechał więc zwolna i zbliżał się ku łące, na której robotnicy około sprzątania siana zajęci byli, gdy tuż nad samą drogą postrzegł kogoś, który widocznie do gromady pracujących nie należał.
Jedna z kobiet grabiących siano zawiesiła była na przyniesionych z sobą drążkach kolebkę z dziecięciem, osłoniwszy ją płachtą. Płacz opuszczonej dzieciny zdaleka już słuchać było i w tej chwili właśnie idąca ode dworu pani czy panna, skromnie ubrana, z parasolikiem w ręku, krzykiem dziecka przywabiona przez rów się chciała dostać do niego.
Hrabia jechał powoli, niepostrzeżony przez nią widział, jak z różnych stron zabiegając głęboki przekop chciała przebyć i zakłopotana u brzegu jego biegała.
Zbliżywszy się, mógł przekonać się, że to była osoba młoda, silnie zbudowana, zręczna, ale ze stroju wnieść było trudno, kto była. Nankinowy ranny szlafroczek z białemi obszewkami ją okrywał, takież trzewiczki czy buciki miała na małych nóżkach, i parasolik do tego stroju dobrany. Przeszkadzało jej i to, że miała książkę pod ręką i pęk uzbieranych roślin w dłoni.
Widząc ją tak zakłopotaną losem dziecka, które krzyczało coraz głośniej a matka go dosłyszeć nie mogła, hrabia nie namyślając się konia wstrzymał, skinął na sługę, zsiadł z niego i pieszo zbliżył się do nieznajomej.
Dopiero teraz go spostrzegła i zarumieniła się nieco, zdziwiona. Gdy główkę podniosła, hrabia ujrzał twarzyczkę świeżą, ładną, z oczyma śmiało patrzącemi, z wyrazem łagodnym razem i energicznym. Panienka mogła mieć lat około dwudziestu, a wszystko w niej okazywało pochodzenie pańskie. Tylko dumy, wyszukanego nic i sztucznego w niej nie było. Hrabia śmiejąc się ukłonił się i prosił o pozwolenie przyjścia w pomoc do przebycia rowu.
— Daruje mi pani, że nieznajomy narzucam się jej z tą posługą... ale do dobrego uczynku zawsze dopomódz wolno, choćby nie zaprezentowawszy się.
To mówiąc, przeskoczył rów, wyciągnął rękę, wskazał miejsce do przejścia, a nieznajoma, wcale się nie wahając, równie jak on wesoło, swobodnie przyjęła niespodziewaną pomoc... Okazała wielką zręczność i w jednej chwili była już za przekopem.
— Bardzo panu dziękuję! — rzekła głosem miłym i wesołym.
Było coś tak sympatycznego i obudzającego poszanowanie w tej panience, iż hrabia zapomniał się nieco, zapatrzywszy się na nią.
— Pani, jako niewątpliwie tutejsza, może mi nawzajem wskazać raczy, czy tą drogą wprost jadąc, dostanę się do dworu w Szelchowie?
Zapytana bystro i jakoś smutnie spojrzała na mówiącego, który dodał:
— Jestem z Augustówki...
Panna zarumieniła się i zmięszała.
— A ja... jestem z Szelchowa — odpowiedziała głosem trochę zmienionym, w którym coś tęsknego brzmiało. — Domyślam się, że pan hrabia zechcesz zapewne oglądać majątek... Moja matka jest w domu.
Hrabia skłonił się grzecznie.
Panna oddała mu ukłon spiesznie i zwróciła się ku kołysce dziecka, które ciągle płakało.
Augustowi nie pozostawało nic jak przeskoczyć rów napowrót i jechać do dworu.
Obejrzał się parę razy ku pannie Szamotulskiej, ale ta stała schylona nad kolebką i chustką dawała znaki matce, aby do dzieciny pośpieszała.
W pół godziny potem hrabia był na dziedzińcu dworu w Szelchowie, który jako dawna rezydencya rodziny możnej, pałacowato wyglądał. Zabudowania gospodarskie wielkie i piękne, ogród stary, jezioro, które z jednej strony doń wchodziło, miejsce czyniło bardzo wdzięcznem.
Nie było też znać zrujnowania ani w budowach, ni w gospodarstwie, wszystko było we wzorowym porządku. Około pałacu służba nieliczna i niewytworna go przyjęła. Stary sługa w powszednim stroju wprowadził do wielkiego salonu, zajmującego środek dworu.
Był on niegdyś za dobrych czasów umeblowany starannie, sprzęt kosztowny go zdobił, piękne obrazy a teraz i dużo kwiatów. Panowała tu jakaś cisza i spokój poważny; coś znamionującego życie wedle zdawna ustanowionego porządku, płynące trybem jednostajnym.
Nim hrabia August miał czas się rozpatrzyć, zaszeleściała suknia i weszła niemłoda pani, czarno ubrana, z głową odkrytą, na której gładko przyczesane włosy siwiejące leżały. Twarz i wyraz przypominały niedawno widzianą pannę. Smutne ale godne oblicze poważne było i mimo wieku piękne jeszcze.
Zaprezentował się hrabia przepraszając, iż przybył w tak rannej godzinie, i oświadczając, co go tu sprowadziło.
Wdowa westchnęła, prosiła siedzieć, przez chwilę zdało się, że nie miała przemówić odwagi.
— Smutna to dla mnie ostateczność — rzekła w końcu — być zmuszoną sprzedać majątek, z którym tyle wspomnień się wiąże, który chciałoby się utrzymać w rodzinie. Ale rozum nakazuje poświęcić uczucie dla zabezpieczenia dziecku przyszłości.. Pracowałam, jak umiałam i mogłam, zadanie przeszło siły moje.
Westchnęła.
— Dodam hrabiemu kogoś, co mu najlepiej pokaże wszystko — mówiła dalej.
W kilku słowach odpowiedziawszy, hrabia chciał wstać i wyjść zaraz, ale Szamotulska go wstrzymała.
— Nim koń i przewodnik będą gotowi, dodała, proszę na małe śniadanie.
Rozmowa zawiązała się o majątku, którego przymioty i niedostatki z wielką otwartością opowiadała pani domu.
— W rękach waszych, panie hrabio — mówiła z rezygnacyą — Szelchów połączony z sąsiednim majątkiem nabierze jeszcze wartości... Wolałabym go też wam sprzedać niż obcemu komuś — a w żadnym razie nie dam go Niemcowi.
— O nabywcę nie powinno być pani trudno — rzekł hrabia — a ja, choć nie stręczę sam, muszę wyznać z tego, com widział, przejeżdżając od granicy, że majątek jest w dobrym stanie!
— A! panie hrabio — przerwała z uczuciem wdowa — nadludzkim prawie wysiłkiem starałam się o to, aby mu nie dać upaść. Niestety! po wielu latach pracy ciężkiej muszę wyznać bezsilność moją. Kobieta, nie mogłam podołać wszystkiemu.
Łzy się jej potoczyły z ócz, które prędko otarła. W tem stary sługa oznajmił, że śniadanie było podane. Pani Szamotulska wstała i, wziąwszy rękę gościa, wprowadziła go do sali jadalnej.
W tej więcej jeszcze dawne czasy czuć było. Ściany zajmowały liczne portrety Szamotulskich, którym na dygnitarzach świeckich i duchownych nie zbywało. Zastawa stołu była staroświecka i pańska, ale taką, jak dni powszednich, nie widać było chęci popisu w niczem.
Śniadanie rozpoczęło się właśnie, gdy drzwiami z głębi weszła zarumieniona, z powrotem z przechadzki panna Nina.
Hrabia wstał powitać, a gdy matka ją prezentowała, odezwał się z uśmiechem, że na drodze już miał przyjemność się sam przedstawić.
Nina wesoło opowiedziała matce o swem spotkaniu, która nie znalazła w niem nic nadzwyczajnego i podziękowała tylko za pomoc hrabiemu.
Zdjąwszy kapelusik i zasiadłszy do stołu, panna Nina w tym prostym rannym stroju, z twarzyczką zarumienioną jeszcze się wydała piękniejszą gościowi.
Nie była to jednak jedna z tych olśniewających bogiń, jak Berta złotowłosa, wypieszczonych i wydelikaconych, ale dziewcze wiejskie, którego wdzięk stanowiła wielka naturalność, prostota i coś męzkiego, co w sobie mają tylko nasze polskie niewiasty.
Nieznajomy młodzieniec wcale jej nie odbierał odwagi, przytomności, nie obudzał zalotności, nie trwożył jej ani mięszał. Wyręczając matkę zadumaną i smutną, zajęła się śniadaniem, hrabią, domem — i nie straciła swobody dni powszednich.
Dla matki i dla gościa widocznie starała się być wesołą, między córką a nią czuć było ów związek serdeczny, tę jedność ducha i myśli, które w rodzinie szczęście stanowią.
Uwaga jej ciągle zwróconą była na matkę, która nawzajem nią tylko była zajętą.
Gdy gdzieindziej hrabia po długim pobycie czuł się obcym i nie mógł zbliżyć się i porozumieć, tu szło mu jakoś łatwo. Tak, że po skończonem śniadaniu jak stary dobry znajomy pożegnał panią Szamotulską i jej córkę.
Wdowa chciała go namówić, ażeby, wracając nad wieczór, zajechał na obiad, z którym czekać obiecywała, ale August musiał odmówić dla matki, której przyrzekł przed wieczorem być z powrotem.
Cały dzień potem z dodanym panem rządcą, starym, kwaśnego usposobienia człowiekiem, objeżdżał pola, łąki i lasy i już późno bardzo mógł do Augustówki nadążyć.
Szelchów podobał się wielce hrabiemu i, gdy matka się go witając zapytała, jak go znalazł, odparł z westchnieniem.
— Niestety, majątek jest prześliczny, ale poznawszy jego właścicielkę, która się z nim z boleścią rozstaje, prawie się nie chce kupować. Rodzina bardzo sympatyczna.
Hrabina Marya zaczęła rozpytywać syna, który opowiedział spotkanie swoje z Niną, rozmowę z jej matką, wrażenie, jakie te panie na nim zrobiły.
Z rozmowy tej wypadło, że hrabina Marya znalazła koniecznem odwiedzić pierwsza sąsiadkę. Hr. August znajdował to również właściwem i ofiarował się towarzyszyć matce. Zdawało się im obojgu, że im w przykrzejszem położeniu mąjątkowem znajdowała się rodzina Szamotulskich, tem jej większe należały względy. Nie było winą jej, że ten los spotkał mężną i zacną niewiastę, którą wszyscy szanowali.
Poszanowania tego nikt jej nie mógł odmówić a pomimo to krzywiono się na panią Szamotulską. Nazywano ją dumną i dziwaczną. Nie dawała balów, nie wyjeżdżała z domu prawie, unikała towarzystwa, była oszczędną, wszystko to za złe jej miano. Wychowała też córkę ekscentrycznie. Mówiono, że chyba z panny Niny chciała guwernantkę zrobić, że ją niezmiernie uczono starała się wykształcić, a przy tem salonowego poloru nadała jej jakieś obejście się, które znajdowano mauvais genre. Śmiano się i z tego, że zajmowała się szkółką i ochronką we wsi, gospodarstwem, ogrodem, że chodziła swobodnie, sama, że miała gusta, jak się wyrażała hrabina S. — ordynaryjne.
Miano i to za złe Szamotulskiej matce i córce, że dwóch młodzieńców złotych, co się stręczyli do panny Niny, odprawiono z kwitkiem.
Słowem Szelchów nie był w łaskach ogółu, lecz nie zdawał się też o nie wiele troszczyć. Hrabina Marya jednego poobiedzia skromnym powozikiem pojechała do sąsiadki.
Nina z matką siedziały w ganku od ogrodu nad książkami i robotą, gdy niespodziani ci goście przybyli. Wszędzie indziej hrabiego Augusta przyjmowano z takiem nadskakiwaniem, wysiłkiem grzeczności, z taką wdzięcznością i pochlebstwy, iż to go zrażało niemal od ludzi, pani Szamotulska i jej córka ani na chwilę nie zakłopotały się, nie zmieniły tonu i nie okazały, ażeby ich grzeczność sąsiedzka nadzwyczaj poruszyła. Nie zdawały się też wcale rachować na nią wiele i chcieć ją wyzyskiwać.
Naturalność i uprzejmość, z jaką przyjęto ich, hrabinie Maryi uczyniły te odwiedziny przyjemnemi. Dwie matki uczyniły dla siebie sympatyą, hr. August bez przymusu i swobodnie rozpoczął rozmowę z Niną i po wymianie kilku myśli mógł już ocenić jej wykształcenie a nadewszystko brak wszelkiej zalotności i powagę w młodej panience rzadką, wcale jej nie odejmującą wdzięku.
Odwiedziny może byłyby dla pani Szamotulskiej miłe jeszcze, gdyby ich nie zatruła ta myśl, że hrabina i syn jej w istocie przybyli obejrzeć dwór, miejscowość... ogród — wszystko to co prawdopodobnie wkrótce miało przejść na ich własność. Myśl ta zasępiła trochę czoło gospodyni...
Chcąc coś pewniejszego dowiedzieć się od hr. Augusta, zagadnęła go wkrótce o to, jak mu się Szelchów podobał.
— Majętność jest piękna, odparł hrabia — ale zdaje mi się, że pani nie powinnaś się jej pozbywać.
— Muszę — rzekła Szamotulska z westchnieniem.
— Ja właśnie, choć przeciw własnemu interesowi, rzekł hrabia, chciałbym panią przekonać, że bez tego heroicznego środka obejść się można.
Wdowa zarumieniła się nieco.
— O tem, jeśli pani pozwolisz, pomówimy innym razem, zakończył hrabia. Proszę tylko nie starać się o nabywcę, uważać tę rzecz jak za skończoną ze mną, w każdym razie, a ja przekonam, zdaje mi się, panią, że obawa jej jest zbyteczną... i że Szelchów przy niej zostać może.
Szamotulska nie mogła się wstrzymać od żywego poruszenia. Twarz się jej rozjaśniła, złożyła ręce.
— A! zawołała — byłoby to prawdziwe dobrodziejstwo — ale, panie hrabio — ja też mam dumę, i wiem, com winna pamięci męża... byłoby dla mnie upokarzającem, zawdzięczać to...
— Pani wcale i nikomu nic nie potrzebujesz zawdzięczać — odezwał się hrabia — oprócz przyjacielskiej rady.
Na tych kilku słowach skończyło się o Szelchowie, lecz z humoru gospodyni i jej córki poznać było można łatwo, jaką wdzięcznością przejęte były za tę trochę nadziei.
Reszta wieczora zeszła na przechadzce po ogrodzie i swobodnych rozmowach o rzeczach obojętnych. — Pokazując swój ogród, Szamotulska kilka razy miała łzy w oczach, pełen był wspomnień, drzew sadzonych przez męża, przez nią, pamiątek różnych... Z takiego miejsca, z którem zrosło się życie — być zmuszoną w obcy świat wędrować — jest boleścią, którą każdy pojmie łatwo. Samo przypuszczenie wygnania z tego cichego raju, matkę i córkę mięszało... chociaż obie starały się jak mogły ukryć, co doznały.
Odwiedziny przeciągnęły się trochę długo, ale pożegnanie dwóch sąsiadek, które się lepiej poznały, było bardzo serdeczne.
Hrabina Marya zaprosiła Szamotulską na obiad do siebie na dzień następujący...
Tak zawiązały się stosunki sąsiedzkie tem ściślejsze, że hrabia August, który miał szczególną zdolność jasnego rozpatrywania się w interesach zawikłanych — skuteczną dał radę pani Szamotulskiej do utrzymania się przy Szelchowie.
Jeden folwark leżący na skraju potrzeba było poświęcić i kawałek lasu, aby resztę oczyszczoną ze zbytnich ciężarów zachować.
Plan był tak jasny i do wykonania łatwy, iż p. Szamotulska zgodziła się nań. Ludzie zainteresowani usiłowali jej wprzódy dowieść, że taki podział majątku był niemożliwy, hr. August przekonał się, iż stosunkowo był nawet korzystny.
Węzłem więc wdzięczności też związały się dwa domy sąsiedzkie, a hrabiego o żadne widoki na pannę Ninę posądzić nie było można, gdyż często oddalał się z domu, rzadko bywał w Szelchowie, a stosunki jego miały cechę przyjacielską, poufałą, i żadnej zalotności i zalotnictwa z obu stron dostrzedz w nich nie było podobna. Panna Nina przyjmowała hrabiego wesoło, nie rumieniąc się, nie mięszając, w oczy sobie patrzyli śmiało, nie szukali samotności do rozmowy, i to co mówili, głośno przy tysiącu osób powtórzyć się mogło.
A jednakże dla Szelchowa przyjaźń hrabiny stała się potrzebą i warunkiem życia, a w Augustówce po dwu dniach tęskniono za Szamotulskiemi, gdy ich nie widziano.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.