Pani Dubarry/Część I/Rozdział XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Pani Dubarry
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Joanna na „wyższych kursach“
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XIX.
Joanna na wyższych kursach.“

W tej epoce dusza Joanny subtelnieje i psuje się, wdychając wykwintny jad zepsucia, sączącego się z nauk jej wysokiego opiekuna, który poniekąd jest symbolem kultury schyłku XVIII stulecia, kryjącej pod pięknemi kolorami trąd moralnej zgnilizny.
Kursa przygotowawcze do wyznaczonego jej przez jego przenikliwy upór stanowiska faworyty Ludwika XV — kursa wyższe — ciągną się blisko rok cały. Na szczęście jej dziecięca, z gruntu poczciwa i wesoła natura nie przyjmuje w pełni jego sceptycyzmu, odtrąca przyrodzonem zdrowiem włościanki bretońskiej jego cynizm. Podobnież z drugiej strony, nabywając wyższej ogłady towarzyskiej, rozwijając w tańcu elastyczne ciało, przyswajając sobie styl i dowcip wyższych sfer — w prędkiem wykształceniu pod tym względem zdradzając dziedziczne pierwiastki krwi ojcowskiej — nie może jednak wyzbyć się nigdy w chwilowych wybuchach wesela, lub gniewu, narowu mowy ulicznej i gestów córki kucharki. Ale jej wesołość jest tak zabawna, gniew tak niedotkliwy, że te śmiesznostki dodają jej oryginalnego uroku.
Kiedy hr. du Barry decyduje się ją pokazać na publicznych występach w swoim salonie, wywołuje ona zachwyt ogólny jedwabistemi włosami, barwy popielatej, wijącemi się, jak u dziecka. Mówiono o nich, że są to włosy „najbardziej blond i najmiększe na świecie”. Układając się w kędziory ponad pogodnem czołem, nadawały jej słodki wyraz ostającego się zawsze dziecięctwa małej dziewczynki, którego mogła jej pozazdrościć niejedna dojrzała piękność kobieca. Czarującym kontrastem do tych słonecznych włosów były mocno ciemne, wspaniałe łukowate brwi. Jej błękitne, jak włoskie niebo, oczy nigdy nie odmykały się w pełni, a to połowiczne zamknięcie sprawiało wrażenie zmysłowego rozmarzenia odaliski. Subtelnie zarysowany „impertynencki“ nosek czarująco kłócił się z łagodnym uśmiechem drobnych listków róży — ust. Jej cerę określano wówczas, jako „różę, utopioną w mleku. Szyja przypominała wzory rzeźby antycznej... Ręce, nóżki, ramiona „czarowały tysiącem piękności. Zdaniem czasu posiadającego smak wyborny, Dubarry była symbolem młodości, zeszłą z Olimpu na ziemię Hebe... Szedł od niej jakowyś blask olśniewający woń upajającą.
Ci, co widzieli jej portrety, malowane przez mistrzów w epoce późniejszej, przypominali słowa Woltera: „Oryginał stworzono dla bogów!“
Dla określenia jej nastroju w opisywanej epoce, sięgnijmy do trzech zachowanych z tego okresu listów.[1]
Przywiązana córka zwierza się w jednym z nich kochającej matce:

„Hrabia, zdaje się, mocno lgnie do mnie. Nie odmawia mi niczego. Towarzystwo jest świetne. Gdyby hrabia przez kaprys puścił mnie w trąbę, znajdę tu kogoś innego. Zresztą nie myślę o przyszłości. Wogóle rozmyślanie prędko mnie nudzi. Wolę żyć rozkoszą teraźniejszości.“

Wyborny jest dopisek:

„Bywaj zdrowa, droga mamo. Oddawca wręczy ci sześć luidorów. Przyjdź do mnie o 11-ej, ale nie mów, że jesteś moją matką, Spytaj o pannę Lange. Teraz wzięłam sobie takie nazwisko.“

List powyższy świadczy o wielkiej praktyczności córki, której interesy podzielała ze zrozumieniem matka.
Następny mówi nam o nagłej zmianie nastroju, charakteryzuje stosunek Joanny do hrabiego z niespodziewanej strony, jest w najwyższym stopniu wymowny:

„Drogi panie Fox! — pisze Joanna — poufnie do przygodnego przyjaciela, skarbnika marynarki, St. Foxa — „nie możesz pan sobie wyobrazić, jak źle obchodzi się zemną ten Dubarry... Jest poprostu brutalny.“

A dalej:

„Jeżeli miałam u niego nieco przyjemności, to zaćmił je przez swoje dziwactwa, których byłam ofiarą i jestem zdecydowana zerwać z nim. Jeżeli pan na serio obiecujesz mi te piękne rzeczy, o których tak pięknie rozpowiadasz, to miałbyś piękną okazję posięścia pięknej metresy, a ja uwolniłabym się od mego tyrana! Przełóż pan to sobie dobrze. Czekam odpowiedzi.“

Jednakże Joanna nie zdobyła się na zerwanie ze „swoim tyranem“. Tłomaczy to nam sama w interesującym liście do mamy Rançon.

„Wiesz już, droga mamo, ile zmartwień przecierpieć muszę. Nie uwierzyłabym nigdy, że człowiek może osiągnąć taki stopień władzy nad innym, jaki graf osiągnął nademną.“

Ale jakkolwiek szkoła grafa była surowa — bo należy przypuścić, że wymagający, poprostu tresował ją na przyszłą faworytę, strofował i nużył wdrażaniem w jej nieco leniwą główkę wielu wiadomości, które jej z czasem przydać się miały przy dworze, a na razie wydawały się nudnemi — to przecie i jej przyświecał wskazany wysoki cel. Oto z dreszczem radosnym powiadamia matkę, że niezadługo ma się zaznajomić z kamerdynerem królewskim Leblem i wykrzykuje w liście:

„Bądźmy dobrej myśli, mamo! Jakkolwiek nie zaszło jeszcze nic ważnego, nie mogę wydrzeć się najpochlebniejszym nadziejom.“

Miała słuszność. Nadzieje te niezadługo miały oblec się w szatę pięknej rzeczywistości. Że to była „Szata Dejaniry“ — z trującą powłoką — któż to mógł wtedy przewidzieć?
Od roku 1768 do 1793 dzieliło Joannę dwadzieścia pięć lat. Oczekiwała ją jeszcze świetna karjera, zanim... miała złożyć najpiękniejszą z główek na ziemi pod ostrze gilotyny!




  1. Listy oryginalne w zlekka przestylizowanych skrótach (P. A.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.