Pani de Monsoreau (Dumas, 1926)/Tom I/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pani de Monsoreau |
Podtytuł | Romans |
Wydawca | E. Wende i S-ka |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Zakłady graficzne Drukarnia Polska |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Dame de Monsoreau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Król i Chicot prawie przez dziesięć minut pozostali milczący i nieruchomi; nagle król zerwał się i usiadł na łóżku.
Na to poruszenie, Chicot również się zerwał.
Obadwaj spojrzeli na siebie płonącemi oczyma.
— Co tam?... — cicho zapytał Chicot.
— Nie wiem — odrzekł król, ciszej jeszcze.
W tej chwili jedna świeca w ręku złotego Satyra zgasła, następnie druga i trzecia, w końcu ostatnia.
— Ho!... ho!... — mówił Chicot — powiew nie na żarty.
Zaledwie ostatni wymówił wyraz, lampa z kolei zgasła i ciemność zupełna zaległa pokój.
— Cóż u licha! — zawołał Chicot powstając.
— Będzie mówił, będzie mówił, — rzekł król kuląc się na łóżku.
— Zatem słuchajmy.
W rzeczy samej, głos ponury i świszczący mówił w rogu łóżka:
— „Zatwardziały grzeszniku, czy jesteś?“
— Jestem, jestem — rzekł Henryk, szczękając zębami.
— Jakiś chropowaty głos — zrobił uwagę Chicot — ale słuchajmy, to coś ciekawego.
— „Czy słyszysz mnie?” — zapytał głos.
— Słyszę — wyjąkał Henryk — słucham drżący przed twoim gniewem.
— „Czy myślisz, że byłeś mi posłuszny, powierzchownie oddając się pokucie, a serce zachowując dla grzechu?“
— Dobrze mówi, — rzekł Chicot — to tak jak kazanie.
Król złożył ręce, gdy się Chicot doń zbliżył.
— A co? — odezwał się — czy teraz wierzysz?
— Czekaj! — rzekł Chicot.
— Co chcesz?
— Ciszej, oto zsuń się lekko z łóżka a mnie puść na twoje miejsce.
— A to na co?
— Aby gniew owego złośliwego ducha spadł na mnie, a nie na ciebie.
— Myślisz, że mi to co pomoże?
— Sprobójmy.
I lekko zsunąwszy króla, sam się na jego miejsce położył.
— Teraz, Henryku — rzekł — siadaj na mojem miejscu i nie przeszkadzaj mi.
Henryk wykonał prośbę.
— „Nic nie odpowiadasz — mówił głos — znać żeś zatwardziały w grzechach!“
— Przebaczenia! przebaczenia! — mówił przez nos Chicot, naśladując Henryka.
I zwrócił mowę do króla.
— To szczególniejsza — rzekł — duch nie poznał się.
— O! o! — westchnął Henryk.
— „Nieszczęsny!“ — odezwał się głos.
— Tak, tak — odrzekł Chicot — jestem zatwardziały w grzechach, wielki winowajca.
— „A więc wyznaj twoje grzechy i żałuj za nie“.
— Wyznaję żem zdradziecko postąpił z moim krewnym, księciem Conde, uwodząc mu żonę, Żałuję tego z serca.
— Co tam gadasz? — pomruknął król. — Lepiej bądź cicho, bo tu nie o tem mowa.
— A! prawda — odrzekł Chicot.
— Wyznaję, że byłem niewdzięczny dla dawnych moich poddanych; oni obrali mię królem, a ja tajemnie ich opuściłem.
— „Mów“ — zawołał głos.
— Wyznaję — spowiadał się Chicot — że pozbawiłem tronu mego brata d’Alencon, że wypędziłem z Francji mojego szwagra, króla Nawarry, wygubiwszy jego przyjaciół i moją siostrę królowę Małgorzatę, pozbawiwszy jej kochanków. Za to wszystko szczerze żałuję.
— A! łotr — mówił król, ścisnąwszy zęby ze złości.
— Najjaśniejszy panie — rzekł Chicot — tu nic nie można ukrywać.
— „Nie idzie tu o politykę“ — odezwał się głos.
— A! wiem o co chodzi — żałosnym tonem mówił Chicot. — Idzie o moje obyczaje, nieprawdaż?
— „Tak jest“ — potwierdził głos tonem grobowym.
— Obchodziłem się źle z kobietami, osobliwie z moją żoną, tak dobrą, tak poczciwą!
— Potrzeba kochać żonę, jak siebie samego i szanować ją“ — rzekł głos tonem groźnym.
— Ach!... — zawołał Chicot — kiedy tak, to bardzo wiele zgrzeszyłem.
— „I innym grzeszyć kazałeś dając zły przykład“.
— Prawda.
— „O małoś nie potępił biednego Saint-Luca“.
— Ba! — zawołał Chicot — a to ten głos wie wszystko.
— „Jeżeli usłuchasz roztropnej rady, każ mu jutro powrócić na łono rodziny“.
— A to widzę jakiś przyjaciel familji Cossa — rzekł cicho do króla.
— „I masz wynagrodzić go tytułem księcia za wszelkie cierpienia“.
— A jak nie usłucham? — odpowiedział Chicot, z odcieniem uporu w głosie.
— „Jeśli będziesz nieposłuszny — odparł głos tonem strasznym — będziesz gorzał w kotle, w którym cię czekają Sardanapal, Nabuchodonozor i marszałek de Retz“.
Henryk III-ci westchnął.
Przerażenie opanowało go zupełnie.
— Co u licha!.. — mówił Chicot — ten głos bardzo przychylny panu Saint-Luc; kto wie, może to jego jaki krewny?
Henryk nie zważał na dowcip trefnisia i mówił, z goryczą:
— Jestem zgubiony! ten głos śmierć na mnie sprowadzi — to jest głos z góry.
— Bynajmniej, tym razem mylisz się nieco Henryku, ten głos pochodzi z boku.
— Jakto z boku?... — zapytał Henryk.
— Tak, czy nie uważasz, że z tej strony muru? Na honor, ten głos w Luwrze mieszka.
— Niedowiarku!... — zawołał Henryk.
— Być może; tylko to mnie dziwi, że Henryk III-ci nie ciekawy poznać tak znakomitego gościa.
W tej chwili, drzazga pozostawiona w kominku, zapaliła się i oświetliła twarz Chicota.
Twarz ta była tak wesoła i żartobliwa, że król aż się zadziwił.
— Jakto!... — zawołał, ty żartujesz sobie?
— Nie inaczej i tobie Henryku to samobym poradził. Oto przekonaj się tylko...
— O czem?
— Że głos mieszka u ciebie w Luwrze.
— A gdyby mówił jeszcze?
— Będę odpowiadał za ciebie; wszak dotąd nic nie poznał.
Król zmarszczył brwi, a Chicot mówił tak długo, że nieco naruszył jego wiarę.
— Masz słuszność — rzekł — ja sam mam ochotę.
— Więc idź — rzekł Chicot.
Henryk lekko otworzył drzwi na korytarz, prowadzący, jeżeli sobie przypominamy do pokoju mamki Karola IX-go, zamieszkałego obecnie przez Saint-Luca.
Zaledwie cztery kroki postąpił, głos począł być donośniejszy i Chicot mu odpowiadał.
— „Tak — mówił głos — jesteś niestały, jak kobieta, miękki jak sybaryta, zepsuty, jak poganin“.
— Alboż to moja wina!... — odpowiadał Chicot — na cóż mam skórę tak delikatną, ręce tak białe i umysł tak zmienny? Od dzisiaj przyrzekam nosić grube koszule, zagrzebać się w popiele jak Job i żyć, jak Ezechjel.
Henryk postępował po korytarzu uważając, że głos jest coraz mocniejszy i że pochodzi z pokoju Saint-Luca.
Już miał do drzwi zapukać, gdy mocne światło, przedzierające się dziurką od klucza, wzrok jego uderzyło.
Zniżył się do dziurki i spojrzał.
Zwykle blady, zaczerwienił się z gniewu, wyprostował i przetarł oczy, aby lepiej mógł widzieć.
— Do pioruna!... — zawołał — czy być może, aby do tego stopnia ze mnie żartowano?
Oto co ujrzał przez dziurkę.
W rogu pokoju, Saint-Luc w szlafroku, mówił przez tubę, a młoda kobieta, ubrana w bieli przezroczystej i oparta na jego ramieniu, wyrywała mu niekiedy tubę, dmuchając w nią.
Po każdym prawie wyrazie, a tembardziej po odpowiedziach Chichota następowały śmiechy.
— Joanna de Cosse w pokoju Saint-Luca, dziura w murze, żarty ze mnie!... — pomrukiwał Henryk — ach! niegodziwi! drogo mi to zapłacą.
I gdy głos wypowiadał najwięcej znieważające go zdanie, Henryk cofnął się o parę kroków i tak silnie nogą uderzył we drzwi, że aż zamek odleciał.
Joanna z okrzykiem przestrachu ukryła się za firanki.
Saint-Luc, z tubą w ręku, blady z przestrachu, upadł na kolana przed królem.
Po chwili ponurego milczenia, Henryk z groźnem poruszeniem zawołał:
— Precz!...
Porwał tubę z rąk Saint-Luca i rzucił o ziemię.
W tej chwili, Chicot zwabiony łoskotem wybitych drzwi, wszedł do pokoju i pobiegł do łóżka, gdzie Joanna była ukryta.
— Patrzaj... patrzaj Najjaśniejszy panie — zawołał, oto Adam i Ewa po spełnieniu grzechu a ty ich z raju wypędzisz?...
— Tak — rzekł Henryk.
— Pozwól, będę aniołem mścicielem.
I podniósłszy tubę, wzniósł ją do góry, mówiąc:
— Oto raj, któryście przez nieposłuszeństwo utracili, nie możecie tu więcej wrócić!
A schyliwszy się do Saint-Luca, rzekł cicho:
— Niech ci konie podadzą, a jutro bądź przynajmniej o dwadzieścia mil od Paryża.