Panicz (Mniszkówna, 1926)/Część II/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Panicz
Podtytuł Powieść
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego
Wydanie szóste
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Ludwika Kapeli w Poznaniu
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

W okolicy wrzało. Działalność Denhoffa jednych niepokoiła, drugich zachwycała. Oczekiwano wyników ze drżeniem. Pan Turski wpływał uspakająco na Ryszarda, ale za to Wroński dolewał paliwa do zapału Denhoffa i on wygrał. Odbyło się drugie zebranie włościan w gminie worczyńskiej. Dziedzic Wodzewa gardłował tam bardzo swobodnie, przesadzał w treści i sposobach zaprowadzenia nowych porządków. Ułożono cały plan pochodu narodowego, który po nabożeństwie w Okorowie, miał wyruszyć przez Worczyn, Połowice, Zapędy, Wodzewo, inne wsie i majątki do Ciągini. Denhoff przywiózł z Warszawy sztandary polskie, dla siebie zaś polskie stroje, w których miał wystąpić w dniu pochodu. On i Marjan Turski ciągle z sobą konszachtowali, tylko Marysia częściej widywano pośród chłopów siejącego gorące, słowa patrjotyczne, ale rozsądniejsze,. Denhoffa zaś na czele wszelkich wieców z płomieniami w ustach szerzącemi niepotrzebne wzburzenie. Turski pragnął dobra i spokoju na długo, uświadamiał i ustalał chłopów w szerokich programach, z podstawą bynajmniej nie ugodową, ale trzeźwiejszą. Ryszard przeciwnie, szerzył bunt nagły, wybuchowy jak proch, lecz gasnący szybko, bo przytłoczony nawałem niemożebności. W tem się zasadniczo różnili.
Paszowski brał czynny udział w ruchach okolicznych, on był na stanowisku pośrednim pomiędzy Marysiem i Denhoffem. Perzyński wolał konkurować o Marylę w Warszawie, z tem przekonaniem, że ją odbije Poszyngierowi. Gdy już wszystko prawie przygotowano do pochodu, tylko niewiadomo dlaczego Denhoff ociągał, nikt zaś nie naglił, pewnego dnia Ryszard otrzymał list od Paszowskiego. Wręczono mu go w chwili gdy przymierzał swój kosztowny ubiór okolicznościowy. Stał przed lustrem i patrzał na swą postać w aksamitach, atłasach i w słuckim pasie. Denhoff myślał.
— Wszystko to piękne, ale mnie w tem... nieszczególnie. Buty żółte palone ujdą, przypominają angielskie sztylpy, pas związany typowo, hm! dobry ale coś nie zupełnie dodatnio w nim wyglądam. Karabela wspaniała, kołpak sobolowy z piórem i egretą prześliczny, ale także coś, tego, jak dla mnie, hm! maskarada! Najgorsze te wyloty, ciągle myślę, że mi ktoś rękawy poszarpał. Och! Qu‘en dira-t-on?! to nie dla mnie! cały strój raczej dla Marjana Turskiego, nawet dla Kocia z Połowic. Miecio, Paszowski, oto typy, ale ja w tem? C’est ridicule. Wątpię!
Istotnie wyglądał dziwnie w stroju polskim na swej postaci nowożytno brytańskiej. Nawet maskarada wymaga zgodniejszego kostjumu z oryginałem osoby.
Podano mu list. Lokaj Karol badawczo studjował swego pana i doszedł do wniosku, że szczupła twarz i binokle Denhoffa tak harmonizują z futrzanym kołpakiem i z całością sutego stroju, jakby naprzykład źrebię roczne zaprzężone do karety. Tak określił Karol metamorfozę Ryszarda. Ze zaś był dosyć śmiałym wobec pana, chciał mu oględnie wyrazić swą uwagę, ale Denhoff przeczytawszy list zbladł, zmieszał się wyraźnie i bez słowa, gorączkowo zdzierał z siebie niefortunny strój.
Na drugi dzień w Worczynie do pana Turskiego przyszedł Szczepański, miał bardzo tragiczną minę. Chłop rozejrzał się dokoła, zamknął drzwi i szepnął coś do ucha Turskiego, ten zaś drgnął.
— Nie może być?! Kiedy się to stało? czy to prawda?...
— Prawda święta, panie dziedzicu, a stało się wczoraj wieczorem. Nocowali we dworze, dziś rano przewaliło się ich tyla przez Worczyn, że no! o mnie też pytali, ale ja... ja nocuję teraz już kilka nocy w olszynie, nad rzeką, choć zimno, ale w chałupie bezemnie bezpieczniej, mnie takoż na śniegu.
— To i wam co grozi?
— Abo nie? Dyć ostrzegali znajomki, to się i bronię.
— A pan Denhoff?...
— Niema go w Wodzewie..
Turski zbladł.
— Gdzież jest? Co Szczepański prawi.
A to, wielmożny dziedzicu, pewno wzieni go ze sobą po rewizji.
— Przecieście ich widzieli, nie było Denhoffa?
— Z tymi co tędy szli to nie, ale gadają, że druga sotnia poszła na Sotów a stamtąd koleją prędko... to i Boże strzeż, gdzie on może teraz być.
— A Turów? Co w Turowie?!
— Młody pan jest, tam spokojnie, to tylko Wodzewo zajęte było, widno ktoś wskazał. Bo jeszcze i ta czerwona szmata na topoli.
— Jaka szmata?
— A to dziedzic nie wie? Pan Denhoff kazał zawiesić na samym czubku tej wielkiej topoli, kole dworu, czerwoną chorągiew. A jakże! To tak ci tam wiewa, jak pogoda to słońce na niej gra i z daleka ją widać.
— Narwaniec jest ten Denhoff!
Szczepański pobłażliwie machnął ręką.
— Ii... młody ino jeszcze, to i szumi, kiej słodowe piwo. Ustatkuje się potem.
— Ale co teraz będzie? — spytał Turski.
— Ano trza go ratować! Toć nic nie zrobił złego, ino to, że krzyczał.
— Trzeba się naprzód dowiedzieć szczegółowo, co zaszło w Wodzewie.
Obywatel z chłopem naradzali się długo.
Minął tydzień bez wieści. Niepokój rósł, plotki kursowały. Wroński będący nieobecnym w Wodzewie podczas krytycznej nocy, nic nie wiedział. Służba twierdziła rozmaicie. Karol i Anulka mówili, że „jaśnie pan“ otrzymał list z Tylemego i że zaraz wyjechał, zabrawszy dużą walizę, którą sam zapakował. Inni dowodzili, że ogarnięto Denhoffa w drodze do Sokołowa. Stangret mówił, że dziedzic jechał sam amerykanem i że amerykan odesłał ze stacji w Sołowie, przez dorożkarza. Paszowski przyznał, że listownie ostrzegł Ryszarda o niebezpieczeństwie, ale co się z nim stało, nie wie. Maryś Turski zapomniał o swych zgryzotach, przejęty zniknięciem Denhoffa, szukał go wytrwale, jeździł do Warszawy, poruszał wszelkie sprężyny, bezskutecznie.
„Panicz“ jak w wodę wpadł.
Niepokój i przygnębienie ogarnęło wszystkich. Tu i tam widywano niespodziewanie oddziały wojskowe; wznowiono ostrożność. Mrok niemiły padł na okolicę, powarzył umysły. Spalił się sztuczny ogień nadziei. Zrozumiano fikcyjność wspaniałych darów, które wywołały szał radosny, zahuczały w mózgach, odświeżyły atmosferę, niby burza po upale, lecz zanim słońce rozjaśniło się w oczekiwaną złotą tarczę, już zapada ciemna, ciężka noc. Kiedyż nastąpi istotny świt?
Po kilku jeszcze dniach niepokoju o Denhoffa, Maryś przyjechał do Worczyna. Zastał liczne towarzystwo zebrane przy kolacji. Po przywitaniu młody Turski rzekł tajemniczo.
— Mam wiadomość o Ryszardzie.
— Co się stało. Gdzie jest? Niech pan mówi! Mów Marysiu! — zabrzmiały pytania.
Ojciec Marjana wpił w syna niespokojne, badawcze oczy.
A Maryś rzekł.
— Denhoff jest u swej... Dulcynei w Olchowie.
Wszyscy zaniemówili na chwilę ze zdumienia.
— To chyba nowa bajka, skąd wiesz?
— Byłem tam i stamtąd wracam. Dorcia odpowiedziała umyślnie na mój list, że niepokoi się o Ryszarda i że go u nich niema, bo jak wiecie zachodziła obawa kontrolowania listów. Tymczasem Denhoff odrazu zemknął do Olchowa, zastałem go w doskonałym humorze, śpiewającego...
— Lach tam ti dy ry bum — podchwycił Paszowski, — tak?
— Nie, śpiewa teraz „Góralu, czy ci nie żal“, jest pewny, że mu Wodzewo skonfiskują i że będzie musiał „odchodzić ze stron ojczystych“.
— Gotów sobie to wyśpiewać, dalibóg! — rzekł Paszowski. — Wprawdzie nie zaraz i nie z powodu obecnych zawikłań, ale.. panie mój... z nim kiepsko. Wroński pomyśli o tem, że nasz „Dziudzio“, jak go nazywają panny, może wyjść z Wodzewa tak jaki i ten góral „z grabkamii i kosą, w podartej guńceli boso“... do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich.
— Co też pan przepowiada — oburzyła się Irena. — Czy jest tak źle?...
— Jest coraz gorzej. Wodzewo ginie na galopujące suchoty. Jeżeli ten Wroński długo jeszcze pobędzie, krach nastąpi prędko.
— Ja napiszę o tem do Dorci, niech ona wpływa na Denhoffa — rzekła Irena.
— To na nic. On przekona się sami i Wtedy przejrzy. Kiedy to nastąpi, nie wiem, ale jedynie taki argument może wywrzeć reakcję. Ryszard jest ślepy i nikt niema na nim wpływu pod tym względem.
— A cóż będzie z pochodem narodowym? — spytał Turski.
— Siłą faktów zaniechany, przytem Denhoff mówił, że chciał wystąpić w kontuszu, ale mu w nim nie do twarzy. Ciągle się o to sprzeczają z Dorą, ona stawia poważne powody niemożliwości pochodu, on... jedynie kontusz. Naturalnie szarżuje po swojemu — mówił Maryś.
— Czy byłeś tylko w Olchowie? — spytał starszy Turski.
— Nie, byłem jeszcze w Warszawie.
— W sprawie Denhoffa?...
— W osobistej, po Olchowie.
Turski patrzał na syna surowo, nie ujrzał na jego twarzy gniewu, ani skruchy, lecz głęboko tajony, żałosny smutek.
Nie pytał o nic więcej.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.