Z ruchów była wiewiórką, a z twarzy aniołkiem,
Dołek miała na buzi, a pieprzyk nad dołkiem,
Kiedy się uśmiechnęła ustami z szkarłatu —
Jéj wdzięków przybywało, a pogody światu.
Gdy szczebiotać zaczęła byle jakie słówko,
Wydawała się ptaszkiem z przechyloną główką —
W oczach miała fijołki, co pachniały wiosną,
Cała była jak z kwiatów, które w Maju rosną....
Bywało, gdy mi rączki zarzuci na szyję —
Z ustek jéj pocałunków słodki nektar piję
I na piersiach mych zwisłą całém ciałem noszę,
W pieszczotach nieustannych znajdując rozkosze.
Kochałem się na zabój w téj mojéj panience!...
Boginką mi się zdała w błękitnéj sukience.
Mówiła mi: „ty“ krótko, zamiast „proszę pana“ —
I z naiwną prostotą szła mi na kolana.
Mówiliśmy o rzeczach prozaicznych bardzo,
Któremi wielcy ludzie pospolicie gardzą —
Dla mnie jednak czar dziwny miała ta rozmowa,
Gdy z jéj ustek najprostsze wychodziły słowa.
Byłbym słuchał i słuchał, gawędząc bez końca,
W najdłuższe dnie od wschodu do zachodu słońca,
I gdyby jéj sen czasem nie był przy mnie zmorzył,
Byłbym z moją panienką do świtu gaworzył....
Z ruchów była wiewiórką, a z twarzy aniołkiem,
Dołek miała na buzi, a pieprzyk nad dołkiem,
Kochałem ją na zabój!... wiernie, jestem szczery —
Miała latek... szesnaście?... ach, nie! — tylko cztery.