Nad rozlane tonie Leć piosnko-pociecho,
W smutnych ludzi łonie Znajdziesz wdzięczne echo.
Poproś o jałmużnę Aż przy Bożym progu —
I za biedną ziemię Poskarż ty się Bogu;
Poskarż ty się Bogu Z wysokiego nieba,
Że zadużo wody, — A zamało chleba!...
Hej, żagle zwinąć!... z prądem łódź popłynie,
Minęła burza i ciemna noc minie,
Do lądu drogę oświecą nam zorze —
Naprzód!... tam przyszłość szeroka, jak morze...
Ducha nie topcie, a wyjdziem z powodzi....
Starsi do steru, — a do wioseł młodzi!...
III.
Fala i bałwan.
Bądź, jako fala, co przez ciemne tonie
Niesie spokojna skrytą siłę w łonie
I ciągle naprzód dąży z swą drużyną,
Czując, że za nią inne fale płyną....
Bądź, jako fala w jasnych wód krysztale,
W których się słońce odbija wspaniale
I połącz bracie w młodem łonie swojem
Wytrwałą siłę z pogodnym spokojem....
Bądź, jako fala, nie jak ślepy w biegu
Bałwan, co pryska na skalistym brzegu
I w szale wściekły, a wichrem smagany,
Pędzi, by zginąć rozbity na piany....
Co dzień w pogodny ranek
Tą drogą muszę iść,
A w oknie z za firanek,
Gdzie winogradu liść,
Jej twarz, jak róża biała,
Wygląda ku mnie tam —
Czy nas kto zmówił z sobą?
Nie, — nie wiem sam!...
∗ ∗ ∗
Sam nie wiem, jak się stało, —
Być może, cuda są:
Dwoje się ust spotkało
I — jam całował ją....
O całus jam nie prosił,
Nie rzekła: „nie!“ lub „dam“...
Jakoś się usta zbiegły —
Jak?... kiedy?... nie wiem sam.
Wietrzyk się pieści z różą,
Nie pyta: kochasz mnie?
Róża się w słońcu nurza,
Niemą rozkoszą tchnie....
My się kochamy wzajem,
Lecz żadne, ręczę wam,
Nie rzekło jeszcze: kocham!...
A czemu?... nie wiem sam....
∗ ∗ ∗
Ja patrzę w mą niebogę
I cudne roję sny,
Chcę mówić i — nie mogę
I tylko serce drży....
I chciałbym wieczność spędzić
Pod winogradem tam;
Wieczność?.. czy nie zamało?..
Ach! nie wiem, nie wiem sam!..
Snuj się nitko pajęcza, Po powietrznéj snuj fali! Wietrzyk prządkę wyręcza, Snuj się nitko pajęcza,
Nim się letnie słoneczko dopali.
Złoty liść się z drzew sypie, Choć ich wietrzyk nie ruszy — Smutno, niby na stypie Złoty liść się z drzew sypie —
Coś w naturze zamarło, coś w duszy....
Przyszła wiosna rozbudzi Co usnęło w jesieni, Lecz co zwiędło u ludzi — Tego wiosna nie zbudzi,
Nie odświeży zwarzonéj zieleni....
Pruszy śnieżyk i pruszy Płatkami,
Smutno młodym jest w duszy, Gdy ranisami....
Smutniéj jeszcze, gdy trzeba Iść drogą
I nie widziéć, prócz nieba — Nikogo....
A najsmutniéj, gdy droga Daleka
I nikt w końcu, prócz Boga Nie czeka....
Nie dam ci pereł, ni korali,
Ani klejnotów nie dam,
Jednak za miłość twoją chętnie
Największy skarb mój sprzedam —
Oddam ci lutnię mą jedyną,
Mą lutnię dam śpiewaczą —
W niéj krocie piosnek mam zaklętych,
Co śmieją się i płaczą....
W piosnkę téż zaklnę luba ciebie
I puszczę w świat daleki.
Na ziemi pieśnią.pieśnią, echem w niebie
Rozbrzmiewać będziesz wieki....
W piosenkę zaklnę cię miłosną,
Dźwięk w każdém zaklnę słowie —
Będą ją śpiewać z każdą wiosną
Słowiki, kochankowie....
Biedny chłopak zakochany Smętną minę ma Westera —
W sercu rana obok rany, Cudem tylko nie umiera.
Znają go już nocni stróże — Co noc pod jéj okna chodzi, —
Ona błogo spi na górze, On na dole w błocie brodzi....
Ona błogo śni — nie o nim, Chociaż tak szaleje za nią,
Ktoś jéj przysłał dziś anonim W krótkich słowach: „Kocham panią!“...
Ten ktoś łatwiéj dopnie celu, Gdy ciekawość jéj podraźni —
Z dwóch przy jednéj, przyjacielu, Los któregoś zawsze zbłaźni....
Na dzień dobry pieśń ci niosę,
Dziewczę moje złotowłose — Już się ocknął świat;
Ranek sypie perły — rosę
Na zieloną wrzosów kosę, Ranek — to twój brat!...
∗ ∗ ∗
Wyjrzyj, wyjrzyj przez okienko,
Smutnéj duszy méj jutrzenko. Bo w niéj jeszcze cień....
Zbudź się, śpiewny mój skowronku,
Ocząt gwiazdy zapal w słonku — Nocą bez nich dzień....
Pod twém oknem w rannéj dobie
Jako słowik nucę tobie, Patrz, — już spłonął świt....
W sercu naraz jasno, błogo —
Tyś budziła się niebogo? — Piosnko moja — cyt!...
Kiedy ja umrę, matulu droga,
To mi uproście łaskę u Boga,
Abym ja wyrósł wierzbą przy drodze
Tam, gdziem na kopcu zwykle siadywał,
Piosenki śpiewał, dumki wygrywał Mojéj niebodze....
∗ ∗ ∗
Kiedy ja umrę, niech wierzbą wzrosnę,
Niech z niéj ligawki kręcą na wiosnę
I grają na niéj ludziom do duszy —
A ludzie będą w polu stawali,
Łzy ocierali, piosnki słuchali Fletni pastuszéj....
Kiedy ja umrę, niechaj nie wiedzą,
Żem to ja wierzbą wyrósł nad miedzą
I że to moje po polach granie,
Tylko niech po mnie, chociażby jedna
Smutna i łzawa, smutna i biedna Piosnka zostanie.
Dawniej, kiedy spojrzał na nią, To jak słońca blask,
Życia jego była panią I szafarką łask.
Mogła zdeptać go jak trawę, Zerwać jako kwiat,
Byle słówko jéj łaskawe, Byłby spalił świat.
∗ ∗ ∗
Kiedy głowę odwróciła, Duszę targał szał,
Kiedy czoło zachmurzyła, On, jak listek drżał;
Gdy kto okiem na nią rzucił, On jak chusta bladł
I byłby się z wiatrem kłócił, Co jéj oddech kradł.
∗ ∗ ∗
Dzisiaj sam nie wierzy zmianie, Ktoś go urzekł zły —
Zobojętniał nagle dla niéj, Rozwiały się mgły....
Inny dziś ustami zbiera Tę słodycz z jéj lic
I miłośnie tak spoziera!... A on? — A on nic.
Ziemia jeszcze pół we śnie,
Mgłą poranną spowita —
A wtém — listek szeleśnie,
Jakby szemrał: „już świta!“...
I przez całą dąbrowę
Ranne hasła w dal płyną —
Ze skrzydełek swą głowę
Leśne śpiochy rozwiną,
I na gniazdkach dokoła
Gwar się budzi, rozmnaża....
Świt, świt!... ptasząt chór woła.
Świt, świt!... echo powtarza.
Strząsa rosę perłową,
Kwiatom schyla koronę,
Budzi drzewa — w srebrnawe
Leśne dzwonki uderza,
Jakby dzwonił na „Ave“
Skowrończego pacierza....
A skrzydlaty chór spada
Z gniazd, nim słonko zaświeci,
Gdzie kryniczna kaskada
Z wrzawą leci.... i leci....
∗ ∗ ∗
I w krynicznéj kąpieli
Pluska sobie, swawoli,
Dniem się nowym weseli
I raduje z swéj doli;
Kręgi toczy po wodzie —
Ot, jak bywa w swobodzie!
∗ ∗ ∗
Co świegotu i krzyku
Na tym ptasim sejmiku!...
Aż się dęby ciekawie
Nachylają nad wodą
Patrzeć, jak tam w zabawie
Ich pieszczochy rej wiodą.
∗ ∗ ∗
Nagle.... cisza zachwytu,
Milkną głosów tysiące....
Na firmament, z gór szczytu
Złote wspina się słońce.
I jak mocarz, w purpurę
Strojne, — jednem spojrzeniem
Wita całą naturę....
Oj, kazałoż mi licho
Słyszéć piosnkę tę cichą,
Co w miesięczną noc płynie,
Serca ludziom czaruje,
Spokój sercom zepsuje
I roztęskni, i zginie....
Bodajś piosnko przepadła,
Coś mi spokój ukradła —
Niech cię wicher potarga!
Ciągle dźwięczysz w pamięci,
W oku łza się wciąż kręci,
A na ustach wciąż skarga.
Nie wiem po czém i za czém,
A wybuchłabym płaczem,
Jak sierota na grobie....
Moi zdrowi są przecie,
Złote lato na świecie,
A jam w ciągłéj żałobie.
Oj, kazałoż mu licho
Słyszéć piosnkę tę cichą,
Co w miesięczną noc płynie .........
Nie piosenki to wina,
Inna smutku przyczyna:
Chłopak śpiewał dziewczynie.
Śmieją się złote łany, Aż się kłos pokłada —
Śmieje się zdrój świetlany, Aż ze skały spada —
Śmieje się las zielony, Aże drzewa chyli —
Śmieje się na wsze strony Rój kwiatów, motyli....
Zanoszą się od śmiechu Ptasząt całe zgraje,
Wiatr plotkę szepce echu I daléj podaje.
Śmieje się słońce w niebie, Śmieje ziemia cała:
„Po coś wierzył zalotnéj, „Że cię pokochała!“...
Choć kwiaty w około — Rozśpiewał się gaj,
Zielenią wesoło Ustroił się maj,
Choć w polu radosny Flet słychać pastuszka, —
Ach nié ma ni wiosny — Bez mego kwiatuszka!...
Dzwoń sobie skowronku Nad skibą — dzwoń, dzwoń! —
Lilijko, na słonku Wybielaj twą skroń,
Motylku miłosny Pędź do twych igraszek, —
Ach, nié ma mi wiosny, — Gdy milczy mój ptaszek!...
Życie, jak jesień.... coś w niém z blasków lata,
Z uśmiechów słońca przez mgły i szarugi,
Z złotawych błysków wśród szarego świata,
Z kwiatów, co nigdy nie kwitną raz drugi....
∗ ∗ ∗
Życie, jak jesień, — lecz serce, jak ptaszę,
Co się promykiem lada światła łudzi
I pod niebieskie wzlatując poddasze,
Nową piosenką o wiośnie się budzi....
∗ ∗ ∗
A wiosna zawsze gdzieś tam za górami —
Niebo słoneczném uśmiechem nas zwodzi
I jak te ptaki, łudzone blaskami,
Czekamy wiosny — a zima nadchodzi.
Śpij spokojnie o miła,
Choć noc wkoło burzliwa —
Przymróż oczy twe cudne i śpij!...
Tam gdzieś w lesie mogiła....
Wicher liście z niéj zrywa —
Ty, o żywym kochanku twym śnij!...
∗ ∗ ∗
Choć w noc ciemną i słotę
Czyjeś widmo pokutne
Pośród wichru się błąka i burz —
Ty marzenia snuj złote,
Pierzchną myśli wnet smutne,
Tylko cudne twe oczy raz zmróż!...
Jakiś jęk tam żałosny
Płynie nocą, jak skarga.
Niby piosnka z łez samych i krwi —
Ty nie słuchaj, — miłosny
Zawód duszę mu targa —
Twoja dusza spokojnie niech śni....
∗ ∗ ∗
Pod twe okno się skrada
O północy cień blady
I zaziera.... co tobie?.. ty drżysz?
Straszy ciebie twarz blada,
To usłuchaj méj rady:
Zsuń u łoża kotarę, zrób krzyż!...
∗ ∗ ∗
Słyszysz?... w nocnym rozdźwięku
Coś o szyby twe dzwoni:
„Ja przebaczam!“.... poznajesz ten głos?...
Patrz — cień znika bez jęku —
Wróć do zmysłów — ze skroni
Rozburzony odgarnij znów włos!...
Spij spokojnie, o miła,
Po północy — tuż ranek,
Burzy rykom zabrakło już tchu....
Jutro — gdy będziesz śniła,
Twój żyjący kochanek
Pocałunkiem obudzi cię z snu!...
Wstydliwa się zorza już kąpie w ruczaju, Hejnały śpiewają skowronki,
Wiatr brzozom rozplata warkocze po gaju I dzwoni pobudkę we dzwonki....
A tchnienie poranku rozbudza drzemiące Kwiatuszki wśród miękkiéj murawy —
Mgła senna po nocy przespanéj na łące — Leniwo się wlecze nad stawy.
∗ ∗ ∗
Świt spłonął.... tam w górze tak jakoś obłocznie, Że dusza wyrywa się okiem —
Za chwilę i słonko już wspinać się pocznie Nad ziemią po niebie wysokiém.
I ziemię-kochankę promienném spojrzeniem Namiętnéj miłości obleje —
A ona rozkoszném odpowie mu drżeniem I całą się krasą rozśmieje.
∗ ∗ ∗
Nie łatwo, choć słońcu, pokusom się bronić! Zatęskni i niebo porzuci —
I zacznie w objęcia kochanki się kłonić I do niéj stęsknione powróci....
Lecz gdybym ja kiedy skrzydłami lotnemi Mógł z słońcem się jego wspiąć drogą,
Gdy ono-by tęskne wracało ku ziemi — Czy miałbym ja wrócić do kogo?...
Śniły mi się konwalje noc całą,
Strugę woni rozlewając dokoła....
Z perłą rosy błyszczącą u czoła
I ty byłaś konwalją téż białą —
A dwa liście szerokie, zielone
Nad twém czołem się plotły w koronę.
∗ ∗ ∗
I widziałem konwalij tłum cały,
Jak przed tobą schylały swą głowę,
Dyademy i wieńce perłowe,
Niby z hołdem u nóg twych składały,
A tyś w dumie królewskiéj wyniosła,
Nad głowami poddanek swych rosła.
I widziałem, jak potém u szczytu
Rozmarzone i jeszcze półsenne
Całowało cię słońce promienne,
Wychylone ku tobie z błękitu,
I bezkarnie.... ach, całą swą siłą
Pocałunkiem w twe usta się wpiło!
∗ ∗ ∗
Więc o słońce zazdrosny w błękicie,
Że go zgasić nie mogłem w téj chwili,
Gdyście usta ze sobą spoili —
Obudziłem się ze snu o świcie....
Lecz wciąż myśląc o szczęsnym rywalu,
Patrzéć w niebo nie mogę — bez żalu!...
O witaj ty mi, zielona choino,
Dalekich wspomnień mych świadku uroczy,
W twoich światełkach utopiłem oczy,
Jakbym był jeszcze tą małą dzieciną,
Co do twych cacek śmiała się, choino!...
∗ ∗ ∗
Dzisiaj, ja ciebie pytam zasmucony,
Kędy te lata i ten domek kędy —
Gdziem śpiewał jeszcze dziecinne kolendy
I anim marzył, że rzucę te strony,
W których się pień twój rozwinął zielony.
∗ ∗ ∗
Choinko moja, tyś jak ludzkie życie
Cackami marzeń wkoło obwieszona —
Serce się ku nim wciąż wyrywa z łona,
I do twych świateł, do gwiazd na błękicie,
Aż je po jednéj, wszystkie zgasi życie....
∗ ∗ ∗
A w końcu stoim z posmutniałą twarzą
Przed marzeń własnych odartą choiną,
I łzy nam tylko gorzkie, rzewne płyną,
Jak u tych dzieci, — co o drzewku marzą
Jeszcze po świętach, i matkom się skarżą.
∗ ∗ ∗
Choinko moja, blaskiem marzeń złota,
Ze wszystkich świateł, co na tobie płoną,
Jedno, jedyne z gałązką zieloną
Zachowaj ty mi na resztę żywota!..
Pod osłoną chmur czarnych złote słońce zgasło,
W dali grom huczał głuchy, niby walki hasło,
Smutne brzozy, jak płaczki rozpaczą targane.
Zawodząc szum żałosny, chwiały się rozwiane,
A wiatr szarpał im liście i unosił w górę,
Jakby draźnić chciał niémi nasrożoną chmurę....
∗ ∗ ∗
Za brzozową aleją, zdala — w głębi sadu
Stała altana, liściem skryta winogradu, —
Przez okienka jéj barwne, jak złamane strzały,
Błyskawice się cicho do nóg nam rzucały.
Było nas tylko dwoje i — burza nad nami....
Ty strwożona i drżąca, jak powój u ściany
Tuliłaś się do łona mojego ze łzami,
Ilekroć jasne blaski wpadły do altany,
I szeptałaś mi zcicha, cisnąc ręce moje,
Niby spłakane dziecko: „Ja się burzy boję“....
A jam musiał tłomaczyć tobie, jak dziecięciu,
Że przed burzą schronienie znajdziesz w mém objęciu.
Pamiętasz, że przed każdą potém błyskawicą,
Memi usty twe łzawe oczy zamykałem?
O! tych słów nie zapomnę nigdy, w życiu całém:
— „Mym pierwszym pocałunkom, luba, gromy świécą,
„I niebo dziś za świadka méj miłości służy!“...
Ale ty się skarżyłaś wciąż na myśli smętne,
Na jęki drzew, łamanych potężnym tchem burzy
I na me usta, ciągle twym oczom natrętne.
∗ ∗ ∗
Pamiętasz, jak się potém w to schronienie nasze
Zabłąkał i ktoś trzeci, ścigany wśród drogi?
Płoszone jękiem wichrów, biedne jakieś ptaszę,
Przyleciało, ćwierkając rozpaczliwie z trwogi
I w ciemnościach się skryło gdzieś pod samym dachem
I zmilkło nagle, jakby oniemiałe strachem.
Ten towarzysz skrzydlaty dodał ci otuchy,
Bo choć w dali się toczył odgłos gromów głuchy,
Spokojniejsza, oparłaś skroń na mém ramieniu:
Własnych myśli słuchając, — twoje serce śniło....
Jam o burzy zapomniał, jak ty — w rozmarzeniu,
I tak nam lubo, błogo, tak nam dobrze było.
Że wśród burzy spłakanéj wreszcie deszczu strugą,
Siedzieliśmy tak troje razem, długo, długo....
Ja, ty i ptaszę małe, co z kłótliwym grzmotem
Rozmawiało niekiedy lękliwym świegotem.
∗ ∗ ∗
Dawno temu — a serce ciągle na uwięzi
Owych wspomnień, do znikłéj wciąż przeszłości wzdycha,
Dziś, świéży liść się zwiesza z tych samych gałęzi,
Niebo jasne, pogodne.... noc zapada cicha,
Słońce niby w myriady iskier się rozprysło,
A każda gwiazda płonie wśród błękitów fali....
Kilka chmurek niezwianych na niebie zawisło....
Spokój taki!... pastuszy słychać flet w oddali,
W tchnieniu nocy z łąk płynie zapach sianożęci....
Czemuż z zwieszoną głową smutny pytam siebie,
Gdzie burza, co tak lubém echem gra w pamięci?
Czemu niéma błyskawic i gromów na niebie.
Dlaczego choć to ptaszę małe nie przyleci
Przypomniéć ową chwilę rozkoszną świegotem?...
Dlaczego teraz cicho, jasno, niebo świeci —
Kiedym ja sam i smutny, — kiedy myślę o tém:
Czemu serce na przekór téj pogodnéj chwili
Za dawną burzą tęskniąc, tak żałośnie kwili, —
I ciężko mu dziś patrzéć, jak się z twarzą bladą
Mary krótkiego szczęścia w trumnę wspomnień kładą...
Noc spadła głucha, bez gwiazd i miesiąca —
W burzanach nawet wietrzyk nie szeleśnie,
Nad wodą wierzba zeschłe liście strąca,
Lub śpiące ptaszę zamajaczy we śnie....
Zda się, że kwiatów słychać oddech cichy
Przez zatulone płynący kielichy.
∗ ∗ ∗
Brzegiem jeziora dwa złączone cienie
Suną się zwolna pośród drzew gromady —
A ciszę mąci lekkie głosu drżenie,
Co się podstępnych fal obawia zdrady —
Słowa, jak rosa spadają w toń ciemną
I niosą spowiédź miłości tajemną:
— „Luba“ — świat nocy oponą spowity,
Cicho śpi teraz.... Daj mi dłonie obie!...
Rankiem tak szliśmy przez łąk malachity —
Te same drzewa kłaniały się tobie,
Te same ptaki, co tam śpią — dziś rankiem
Nad twoją głową wzlatywały wiankiem,
Jakbyś ty z niemi na gniazdku siadała —
Albo téż była tych ptasząt kochanką,
Że aż mnie zazdrość o te ptaki brała....
∗ ∗ ∗
Pomnisz, pagórek woniał macierzanką
I z łąk przecudne dopływały wonie —
Więc na pagórku usiadłaś, na tronie —
A jam ci znosił w podarku klejnoty:
Szafir bławatów i maków rubiny
I brylantami lśniący jaskier złoty —
Pęki korali z rumianéj kaliny
I szmaragdowe liście, a na berło
Wysmukłą lilję białą — z rosy perłą.
Sam u twych kolan, niby paź nieśmiały,
Chyliłem czoło przed twym majestatem,
Pytając z żalem, dlaczego świat cały,
Ziemia i niebo nie jest tylko kwiatem,
Aby go zerwać mogły moje dłonie
I u stóp twoich położyć przy tronie....
Słońce, snać taką myśl grzeszną spostrzegło, —
Bo aż się całe żarem rozpaliło
I na najwyższy szczyt nieba wybiegło —
Rażąc nas ciągle swoich grotów siłą;
Lecz tobie jakaś lipa przygarbiona
Cienistym płaszczem okryła ramiona.
Niech jéj Bóg za to nie daje okwitać!...
Ale od śnieżnych kwiatów dotąd siwa,
Niech opowiada, gdy ją zechcą pytać,
Że pod nią — kiedyś, tu.... para szczęśliwa
Wyznała sobie serc swych tajemnicę
I ją za marzeń miała powiernicę....
Albo niech lepiéj schylona starucha
Milczy i w sobie swą opowieść chowa —
Świat takich zwierzeń dziś nieszczerze słucha,
A gdy je późniéj rozstrzępi na słowa
I na wiatr rzuci, by leciały echem,
To jak kwiat z ostem — pomięsza ze śmiechem!
∗ ∗ ∗
Pod cieniem nocy, tu od ludzi zdala
Możemy śmiało rozmawiać oboje,
Chyba nas zdradzą drzewa, wiatr, lub fala!...
To złóż na usta wszystkie słowa twoje
I pozwól zdjąć je ustami mojemi,
Aby nas nic już nie zdradziło ziemi.
Cóż?... milczysz?... Luba, w twojéj drobnéj dłoni
Odpowiedz taka nieśmiała i drżąca —
Czuję rumieniec tu — na twojéj skroni!“...
∗ ∗ ∗
Noc była głucha, bez gwiazd i miesiąca
I zalewałyrozlewały woń kwiatów kielichy —
I daléj płynął miłości szept cichy....
Miała przyjść wiosna z dziewiczym rumieńcem,
Miała przyjść wiosna z ptaszęcemi chóry,
Z blaskami słońca, z świeżych kwiatów wieńcem,
Umaić ziemię, rozchmurzyć lazury.
Miała przyjść wiosna, czar rozrzucić świeży
Na kwietne łąki, na srebrne ruczaje,
Z odgłosem rzewnych słowiczych pacierzy,
Płynących nocą przez uśpione gaje.
Miała przyjść wiosna dla serc rozstęsknionych,
Co się ku niebu i ku słońcu rwały,
A zamiast pąków nadziei zielonych,
Martwéj żałoby leży całun biały....
Miała przyjść wiosna — ciepłém ogrzać tchnieniem
Ziemię i dusze zziębnięte od chłodu....
Słońce, i kwiaty, i ciepło — marzeniem,
Pierwszy dzień wiosny — nie pierwszym zawodu.
Mługą strugą na zachodzie
Świetlne blaski się rozlały —
Złote plamy lśnią na wodzie,
W złocie tonie zachód cały....
W opalowych chmur dyademie
Słońce zwolna składa głowę
Na dyszącą skwarem ziemię,
Między lasy szmaragdowe....
Jak kochanek, na jéj łonie
Błogo będzie śnić do świtu —
Od całunków niebo płonie,
Drży z rozkoszy i zachwytu....
W gąszczach ptak na gniazdo zlata,
Milknie piosnka nieskończona....
Cudnaż chwila to dla świata:
Ziemia słońce ma u łona!
W pocałunkach jego zaśnie,
Noc w rozkoszy ją ochłodzi —
Nim ostatnia gwiazda zgaśnie,
Jutro nowy dzień urodzi.
Nowych świateł buchnie fala
Z narodzonym nowo dzionkiem —
Szczęsny, komu los pozwala
Tego jutra być skowronkiem!...
Biednaś ty niebogo, Blada, smutna ziemio!...
W polu ponad drogą Senne wierzby drzemią.
Rozczochrane głowy Zwiesiły żałośnie
I przez sen zimowy Majaczą o wiośnie....
Biednaś ty niebogo Ziemio opuszczona,
Nie masz dziś nikogo U swojego łona —
— Wicher w śniegu brodzi I w polu straż trzyma,
Głuchą pieśń zawodzi: Zima — zima — zima!...
Biednaś ty niebogo, Smutna ziemio blada,
Nad grudzistą drogą Słonko w mrok się skrada,
Jakby mu na niebie Źle się teraz działo
I patrząc na ciebie Łzami zapłakało....
A ty pod całunem Śniéżnym tłumiąc dreszcze,
Słuchasz, czy ta wiosna Nie nadchodzi jeszcze?...
I wśród nocnéj ciszy Łudzisz się pociechą,
Że twe serce słyszy Nowéj wiosny echo!...
Uderzmy w dzwon, zanućmy psalmy,
Weźmy do rąk zielone palmy, Zmartwychwstał Pan po swym pogrzebie...
Już z łąk i pól całuny zdjęto,
Obchodzi świat podwójne święto: Na ziemi, jak i na niebie....
∗ ∗ ∗
Uderzmy w dzwon, zanućmy psalmy,
Weźmy do rąk zielone palmy — Niech zabrzmi pieśń zmartwychpowstania!
Piękny to dzień!... Natura cała
W odświętny strój się przyodziała I ziemia niebu się kłania....
Uderzmy w dzwon, zanućmy psalmy,
Podwójny cud pieśniami chwalmy, Śpiewa swój hymn przestworze całe, —
Co żywot ma wieczysty w sobie,
Nie zginąć mu w nicestwa grobie, Odżyje na cześć i chwałę!...
Płyną pieśni, światła, wonie Przez zielony gaj —
Słowik w gąszczu, serce w łonie Woła: Maj już, Maj!...
Miesiąc fiołków i zieleni, I marzeń, i snów —
Drzewo kwiatem się rumieni, Strumyk szemrze znów.
I w słonecznym pocałunku Cała ziemia drży —
Kochaj, całuj, śnij i śpiewaj, Rozkosz pij i ty!...
Niech cię wiosny czar owionie, Sercu marzyć daj —
Płyną pieśni, światła, wonie Przez zielony gaj!...
...„Przez gęstwinę, przez dąbrowę
Płyną światła szmaragdowe.
Świętojańskich muszek krocie
Gradem spada na paprocie.
Przez gęstwinę, przez dąbrowę
Księżyc wtyka srebrną głowę.
W ciemnych gąszczach cisza głucha,
Ziemia słucha i bór słucha....
∗ ∗ ∗
Za chwileczkę, za króciuchną,
Już północy gwiazdy dźwiękną,
Z pod paproci światła buchną,
Duchy skarbów w głębiach jękną,
I kwiat szczęścia cudny błyśnie
Czarodziejską swą koroną,
W kółko, w kółko, Lataj pszczółko, Słodkie miody w ule znoś, —
W polach, w lasach, nad krynicą
Kwiatów mała jałmużnico O słodyczy kroplę proś!...
∗ ∗ ∗
W kółko, w kółko, Lataj pszczółko!... Dobra macierz z ziemi téj:
Choć ją chwastem wiatr zasiewa,
Choć się chmurzy niebo w górze,
Choć ją chłoszczą gromy, burze —
Jesień przędzę snuje białą, Wiatr ją rwie i mota,
Wszystko zwiędło, uleciało — Została tęsknota....
Babie lato smutnéj ziemi Włosiennicę szyje —
Chmurne słonko oko mruży, Łzę pod rzęsą kryje....
Smutna ziemio, biedna wdowo, Serce me przy tobie —
Niosę-ć piosnkę, dobre słowo, Pociechę w żałobie....
Obdarły cię wichry srogie, Jak zbóje, morderce —
Zabrały ci, co najdroższe — Zostawiły serce!...
Smutnaś, tęskna pokutnica, Płaczesz drogiéj straty,
Szydny wiatr ci dmie na lica Zwiędły liść i kwiaty....
Podnieś czoło, dumna wdowo, Choć cię troska gniecie —
W niebie jest twój sprzymierzeniec, Twoje słonko przecie!
Przetrwaj tylko z wiarą w łonie Zwalcz zimowe chłody —
Oto znów ci zwieńczy skronie Na wiosenne gody!...
Płacze drzewo liściami zwiędłemi,
Łzawe niebo przygląda się ziemi,
Smutne serce, jak słonko jesienne,
W mrokach chwile wspomina promienne,
I łzy roni, stęsknione nieboże —
Że kochało, zapomniéć nie może....
∗ ∗ ∗
Płacze drzewo liściami zwiędłemi,
Wiatr je z jękiem rozprasza po ziemi,
Mgły na okół rzucają zasłonę....
Płacze serce samotne, wzgardzone —
U natury wygasłych ołtarzy,
Że nie było kochane się skarży.
Płacze drzewo liściami zwiędłemi,
Wiatr jesienny się znęca nad niemi —
Biedne serce, jak listek na wietrze
Drży, nim troska na próchno je zetrze,
I marnieje wśród życia szarugi,
Że nie może pokochać raz drugi....
Leć przez śniegi i zawieję,
Głuchą puszczą piosnko leć,
W echach lata nieś nadzieję
I promykiem wiosny świeć —
Leć przez śniegi i zawieję,
Głuchą puszczą piosnko leć!...
∗ ∗ ∗
Ponad lody, przez zamiecie,
Nad srebrzoną śniegiem błoń,
Maju dziecię, słońca dziecię —
Skrzepłym sercem piosnko dzwoń, —
Ponad lody przez zamiecie
Nad srebrzoną poleć błoń!...
Chociaż wichry mrozem dyszą,
Uragany w dali grzmią —
Smutne serca cię usłyszą
I zapomną dolę złą —
Chociaż wichry mrozem dyszą,
Uragany w dali grzmią....
∗ ∗ ∗
Lecz miłości służ za gońca
I z otuchą ludziom spiesz.
Nieś im blaski nieba, słońca,
Z lodu nawet iskry krzesz —
Niech miłości w tobie gońca
Czują smutne serca rzesz!...
Zielone liście w gaju szumiały,
Gdy się ich dłonie z sobą spotkały...
Pogodne niebo świeciło wiosną
I ziemia była w dobie rozkwitu,
Śmiało się do nich słonko z błękitu,
Słowiki grały piosnkę miłosną....
II.
Płakała ziemia, niebo płakało,
Kiedy ją kładli w trumienkę białą....
Powiędły kwiaty, zwiądł gaj zielony,
Słonko się skryło w jesienne chmury,
W głuchéj żałobie, w ciszy ponuréj
Śpiewały tylko kościelne dzwony....
Raz tylko jeden słońce wyjrzało,
Gdy w grób chowali trumienkę białą
I smutne echo jęknęło w dali:
„Wieczny spoczynek racz jéj dać Panie!“
Nad grobem ciche płynęło łkanie
I pieśń ponurą księża śpiewali....
IV.
Gdy świat się garnął ku nowéj wiośnie,
Pęknięte serce jękło żałośnie,
Zerwana miłość życie zerwała —
Jedna mniéj dusza w bólu się wiła,
Jedna mogiła więcéj przybyła
A nad mogiłą pieśń pozostała....
O młoda matko, gdy u twego łona
Pierwszy raz dziecię małe zaszczebioce,
Gdy nad kołyską siędziesz pochylona
Czuwać na straży dnie całe i noce —
Gdy cię łza pierwsza, pierwszy uśmiech wzruszy
I wzrok dziękczynny poślesz w nieba stronę,
Pomnij, o matko: w téj dziecięcéj duszy
Bóg ci powierzył skarby utajone!
Gdy raz się zcieśni twe rodzinne koło,
Od zgiełku świata trzymaj się zdaleka,
Z dumą pogodne możesz podnieść czoło,
Boś dała światu nowego człowieka.
Stań, jak kapłanka przy domowym progu
I tam w świątynię niech się dom twój zmieni,
Boś ty wezwana do pomocy Bogu,
Jak biały anioł w koronie z promieni.
Świéć twemu dziecku na drogę żywota,
By na manowce nie zbłądziło snadnie —
W tobie niech pozna, co piękno, co cnota,
Zanim go świata sieć oplącze zdradnie.
Naucz go kochać, co wzniosłe i święte,
Co z nieba przyszło i co w niebo wraca,
I co czarami poezyi zaklęte,
I co genjuszów podźwignęła praca.
A w macierzyństwa twego aureoli
Zorane czoło świecić będzie jasno,
I choć twéj skroni wawrzyn nie okoli,
Przy takim blasku inne sławy zgasną!...
Będą tobie mówili, dzieweczko urocza,
Że ten świat jest padołem, i płaczu, i zgrzytu,
Niebezpieczny, jak otchłań, jak jaskinia smocza,
W któréj ludzie łzy ronią od zmierzchu do świtu.
Będą tobie mówili, że na każdym kroku
Czycha jakaś zasadzka i rozczarowanie,
Że za chlebem się tylko wszyscy cisną w tłoku,
A kto ma większe pięście, więcéj go dostanie....
Będą tobie mówili, że sfinks życia srogi
Same tylko zagadki rzuca ludzkiéj rzeszy —
Ten, kto ich nie rozwiąże, upada wśród drogi,
A depcząc po nim, daléj zdyszany tłum spieszy;
Że wszystko tu jest marność, i nicość, i złuda,
Wszystko kończyć się musi zawodem przesytu —
Człek przestał patrzéć w niebo, a Bóg robić cuda
W tym labiryncie fałszu, i zwątpień, i zgrzytu.
Tak ci będą mówili na progu żywota
Wszyscy, co wczoraj padli, albo jutro padną....
Jednak w tym labiryncie snuje się nić złota,
Jest ktoś, co ludziom bywa łaskawą Aryadną,
Przez którą się prostują wszystkie ścieżki kręte
I rozwiązuje każda życiowa zawiłość,
Co zwierza nam na drogę swe zaklęcia święte —
Tym talizmanem życia, dzieweczko — jest miłość!...
I kto ją zawsze czystą, trwałą nosi w sobie,
Ten nie boi się wszystkich światowych straszydeł —
Bez niéj człowiek jest płazem na tym ziemskim globie,
Z nią przemienia swą istność i dostaje skrzydeł.
Niéma cię Panie!... na Golgoty szczycie
Krzyż tylko nagi rozpina ramiona,
Jakby chciał ludzkość przycisnąć do łona
I cudem nowe w niéj obudzić życie.
∗ ∗ ∗
Niéma cię Panie!... a tu twoi wierni
Znaleźli tylko twą koronę z cierni —
I w niéj spuściznę upatrując swoją,
Cierń plotą w wieniec i nim skronie stroją....
∗ ∗ ∗
Lecz tyś powiedział, że po trzeciéj dobie
Rozpęknie wieko kamienne na grobie,
I z jego głębi, jako słońce czyste,
Na noc zwątpienia — Ty wypłyniesz Chryste!
∗ ∗ ∗
Więc téj jutrzenki cudownéj świtanie
W zbolałych duszach obudza tęsknotę;
Im ciemniéj w koło, gdy cię niéma Panie,
Tém trwożniéj ludzkość patrzy na Golgotę....
Choć do marzeń bałamutnych Serce się uśmiecha,
Jednak nędzę widząc bratnią, Dawnych mar nie pieści,
Lecz do nieba śle ostatnią Prośbę innéj treści:
„Panie Boże, lutnię całą „Niech natchnie twa siła,
„By się słowo ziarnem stało, „Pieśń w kłos się mieniła!“...
Szczęśni, co mogli uniknąć rozbicia
I w kruchéj łodzi płyną z cichą falą,
I nie szukają nowych haseł życia,
I na minione wczoraj się nie żalą,
I jutro będzie im, jak dziś, jednakiém,
Bo zawsze jednym płynąć będą szlakiem....
∗ ∗ ∗
Szczęśni, co ciszę ukochali błogą,
Miarową falą życia kołysani.
Z zmrużoném okiem słodko drzemać mogą,
Płynąc powoli do cichéj przystani —
Jako spowite śpiochy, na pościeli
Umrą — i o tém nie będą wiedzieli....
I tylko po nich w spadku pozostanie
Niedojedzona wczoraj resztka chleba
I trochę wina w niedopitym dzbanie —
I mówić o nich nie będzie potrzeba,
A gdy ich imię wspomną w jakiéj chwili,
Świat ze zdziwieniem zapyta: — Czy byli?...
Na bożéj roli groby się plenią Z serdecznych rosną strat,
Każda mogiła skryta zielenią — To smutny śmierci kwiat.
W każdéj mogile pod ziemią czarną
Wkopano serce czyjeś, jak ziarno;
A gdy miłością za życia biło —
Wschodzi pamięci kwiat nad mogiłą....
∗ ∗ ∗
Po bożéj roli, w brózdy zoranéj, Wciąż chodzi śmierci pług,
Każdéj mogile, łzami oblanéj, Sam błogosławi Bóg.
Bo kto za życia kochał goręcéj,
Za tym łez ludzkich popłynie więcéj,
I żalów więcéj u niebios progu
Za zmarłym świadczy ludziom i Bogu....
∗ ∗ ∗
A kto tu bardziéj na łez padole Kochał i cierpiał, czuł,
Kto z grotem w piersiach, z cierniem na czole W mogilny spada dół —
Tego jak dziecię chore i senne
Wyżéj, w krainy ciszy promienne
Z mogilnych mroków, z ziemskiego cienia
Wznosi skrzydlaty duch ukojenia.
Chociaż ci płomień strzechę spali
I w gruz rodzinny dom rozwali I cały twój dobytek zniszczy, —
Gdy ci do pracy sił zostało,
To wzniesiesz nowa chatę białą Wśród czarnych zgliszczy....
∗ ∗ ∗
Lecz kiedy dusza w tobie spłonie
I gdy się spęka serce w łonie — Los z tobą gorsze miał igrzysko,
Bo najsmutniejsza, bracie, strata,
W środ wszystkich ruin tego świata: Dusz popielisko.
Motyl pławi się w słońcu, Ćma do świecy leci....
Kobiety ćmom podobne, Gdy miłość zaświeci.
IV.
Są łzy, co w duszy, jako głownie palą,
Są serca, co się nikomu nie żalą,
Są smutki, których nic już nie pocieszy,
Są winy, z których Pan Bóg nie rozgrzeszy,
Są krzywdy, którym nie dano sędziego —
Chcesz znośniéj cierpiéć — nie pytaj: dlaczego?..
Przez nocy otchłań ciemną i ponurą
Leciały z góry dwa niebieskie posły —
Jednego skrzydła, jak śnieg biały niosły —
Drugiemu lśniły purpurą.
∗ ∗ ∗
Tam, gdzie ku ziemi schylała się droga
Jaśniejszą smugą z niebiańskiego świata,
Skrzydlaty goniec spotkał nagle brata,
Skroń chyląc: „Chwalmy — rzekł — Boga!“...
∗ ∗ ∗
W eterach głosy tajemnicze drżały
Dalekiém echem podwójnego chóru, —
Ziemia litanią śpiewała do wtóru
Niebom, co hymnem rozbrzmiały....
— Lecę — rzekł pierwszy z skrzydlatych — na ziemię
„Pokój obwieścić ludziom dobréj woli,
„Zapalić światłem z Pana aureoli
„Tę gwiazdę tam w Betlejemie“.
∗ ∗ ∗
— „A ja — rzekł drugi niewstrzymany w locie —
„Grzesznemu światu niosę odkupienie,
„Kiedy ty gwiazdę rzucasz w nocy cienie —
„Ja wznoszę krzyż na Golgocie“....
Witaj gościu tajemniczy,
Co z przyszłości idziesz bram —
Dziejów nowy budowniczy Witaj nam!...
Jakie z sobą niesiesz dary
Na gościniec światu — mów!...
Dobre spełnisz nam zamiary, Czy zawiedziesz znów?...
Dasz pociechę smutnym duszom,
Czy dolejesz nowych łez,
Ci, co cierpią — cierpieć muszą? Czy ich bólów kres?...
∗ ∗ ∗
Tych, co drzemią w zmrokach, w cieniu,
Obudź blaskiem nowych zórz,
Ludzkie serca krzep w zwątpieniu, Słabych siłę wzmóż.
Na zwaśnionych duchów szale
Ty oliwną gałąź rzuć.
Tęczą opasz świat wspaniale, Chwile walki skróć;
Wiarą niech nam pierś zapłonie
W wspólnéj pracy przyszły plon,
Połącz serca, połącz dłonie, Uderz w czynów dzwon!...
∗ ∗ ∗
Zamiast burzyć — ty sklepienia
Nowych gmachów pomóż wznieść,
A świat hymnem uwielbienia Zabrzmi na twą cześć!
Nim się droga twa rozświeci,
Zanim twarz odsłonisz swą —
Syna zgasłych już stuleci Spotykamy pieśnią tą:
Witaj gościu tajemniczy,
Co z przyszłości idziesz bram,
Dziejów nowy budowniczy, Witaj nam!...
W mrok idziem.... gwiazdy gasną za gwiazdami
I coraz ciemniéj, i chmurniéj nad nami,
I coraz częstsza droga przez mogiły....
Ni świecić komu przykładem i radą,
Kiedy się mistrze do snu w trumny kładą,
Gdy do czuwania zabrakło im siły!...
∗ ∗ ∗
Po coś ty jeszcze odszedł za innemi,
Aby tu smutniéj było na téj ziemi
I większa pustka w polskiéj sztuki domu?...
Po coś ty jeszcze zamknął się w tym grobie,
Gdzie skarga nasza nie da spocząć tobie,
Bo niéma mistrzu zastąpić cię komu!...
Przed trumną twoją długim korowodem
Snuł się świetlanych tłum postaci przodem
I w grób twój wstąpił cichy, smutny, łzawy...
Tyś serce dla nich na strzępy rozdzierał.
Tyś żył ich życiem, ich śmiercią umierał —
Więc szły przed tobą cienie twojéj sławy.
∗ ∗ ∗
Umiałeś wstrząsać cudze dusze swoją
I poić łzami, co leczą i koją.
Zachwycać pięknem i przerażać zbrodnią,
Jako czarodziéj w poezyi kościele —
Więc z wieńcem lauru na pochodu czele
Szedł geniusz sztuki z schyloną pochodnią....
∗ ∗ ∗
Umiałeś rwać nas skrzydłami zapału
Z otchłani ziemskiéj w nieba ideału,
Gdzie ciernie życia sztuka w kwiaty zmienia —
Więc rzesza ludu szła z serdecznym płaczem
Za wielkich duchów natchnionym tłumaczem,
Wdzięczna za błogie chwile zachwycenia....
Umiałeś kochać sławę duszą czystą,
Prawy człowieku i wielki artysto,
Nie chcąc w świątyni sztuki być kramarzem;
Więc nie w pstréj szacie szedłeś zwykłą drogą,
Ale poważną obrzucony togą
Przed swéj bogini stawałeś ołtarzem.
∗ ∗ ∗
A dzisiaj skromny, cichy ległeś w grobie....
Więc odpoczywaj mistrzu! — pokój tobie!...
Pokój twym jasnym cieniom wiekuisty!...
W cichéj mogile, pod darnią cmentarzy
Niech ci się błogo o twéj sztuce marzy
Sen nieprześniony poety — artysty.
∗ ∗ ∗
Kto zechce serce pokrzepić i ducha,
Niech u mogiły twéj klęknie i słucha
Przejęty cały piękna ideałem —
A wówczas jeszcze wśród cmentarnéj ciszy
Twój szept cudowny z za grobu usłyszy:
„Kochajcie sztukę, jako ja kochałem!“....
Żebyż tu słonko już raz wyjrzało
I w Morskiém Oku skąpało lice,
Żebyż to lato z śnieżnych serdaków
Rozdziało Giewont, Krywań, Łomnicę....
Żebyż to znowu wrócić na hale,
W skaliste turnie, w lesiste stoki,
Kędy szarotki gwiazdą na skale,
Wstęgą w dolinach błyszczą potoki....
Gdzie z poetycznych snów i dumania,
Z melancholijnych marzeń tęsknicy
Tatrzańskiéj dziewy budzą pytania:
„Nie kupiąm malin?... nie chcąm żętycy?“...
Żebyż to znowu w te Tatry sine,
Jak ptak uleciéć wyżéj i wyżéj,
W zakamieniałej baśni krainę —
Zdala od świata — w nieba pobliże!...
Kiedy nad światem jasny dzień się zmierzcha, Gwiaździste niebo odsłania swe łono;
Tak najciemniejsza noc na ziemi pierzcha, Gdy serca ludzkie, jak gwiazdy zapłoną....
I gdy miłości żar w sobie rozniecą Z bożego znicza iskrami świętemi,
Zda się dwoiste ludziom nieba świecą: Jedno nad ziemią, a drugie na ziemi.
Nie chowaj oczu, kiedy szczęściem płoną, Niech patrzą w świat!
Choćby się słońce skryło w twoje łono,
Nie chowaj oczu, kiedy szczęściem płoną — Nie pomnę dawnych strat!
∗ ∗ ∗
Lecz kiedy smutek twoje lica zwarzy, Wyciśnie łzy,
Bladéj przed światłem nie odsłaniaj twarzy,
Niech się każdemu twe oko nie skarży, Gdy serce z jękiem drży.
∗ ∗ ∗
Bądź, jak ta muszla burzą wyrzucona, Gdy wicher dmie,
Orkanów echo nigdy w niéj nie kona,
Lecz temu tylko spowiada się ona, Kto ku niéj schylił się.
∗ ∗ ∗
Bądź, jak te kwiaty, co u skał się wiją Wpatrzone w toń —
I zbladłe lica w cień przed słońcem kryją
I tak bez skargi same łzy swe piją, Tłumiąc swych westchnień woń....
A gwiazda, spadając z tajemnym szelestem,
W krzyż smugą rozprysła się jasną,
I w toni wszechświata zadrgało: „Ja jestem!
„Choć gwiazdy i słońca pogasną....
∗ ∗ ∗
„Niech słabych nie trwoży noc ciemna i głucha
„I głos ich błądzący po niebie —
„Nad nocy otchłanią ktoś patrzy i słucha,
„I smutnych pociesza w potrzebie“....
Z opłatkiem do was idę, bracia moi,
Po wszystkie krańce i po wszystkie brzegi,
I tam, gdzie słońce złotem ziemię stroi,
I gdzie noc ciemną białe plamią śniegi,
Z opłatkiem do was idę, bracia moi!...
Pod dymną strzechę nizko schylam głowę,
Gdzie życie pracy szarą snuje przędzę,
Idę pomiędzy opłotki wioskowe —
Szukać cię, starszy mój bracie w siermiędze!
Niech Bóg ci serce i ręce da zdrowe!...
Pod cichy dworek, co jak gołąb biały
Tuli się w puchu zimowéj osłony —
Niosę kolendę pełną Bożéj chwały
Na starą nutę, na serdeczne tony:
Niech Bóg wam ojców dom zachowa cały!..
Do ciebie idę, spracowany bracie,
Coś uznojone ledwie otarł skronie —
Z opłatkiem w twoim dzielić się warsztacie,
I szorstkie z trudu uścisnąć ci dłonie:
Pokój wam, którzy ty]ko troskę znacie!...
Pokój wam wszystkim, ubodzy i mali,
Co się o chleba suchy kęs trudzicie;
Anioł, co Bożą dziś gwiazdę rozpali,
Niech smugę światła rzuci w wasze życie
I zmudnéj drogi kres ukaże w dali!...
Z opłatkiem do was idę, bracia moi,
Po wszystkie krańce i po wszystkie brzegi,
I tam, gdzie słońce złotem ziemię stroi,
I gdzie noc ciemną białe plamią śniegi,
Z opłatkiem do was idę, bracia moi!...
Spada śnieżyca jedna za drugą I w całun stroi świat —
Pastwi się sroga zima zadługo.
Spada śnieżyca jedna za drugą, Dmie mróz — śnieżycy brat....
Jak blade widma, przez cmentarz głuchy, Śmierć z nędzą lecą wraz,
I otulone w śniegowe puchy,
Jak blade widma, przez cmentarz głuchy Zwiastują klęski czas....
Ziemia, jak więzień w białéj koszuli Za winy długich lat
Czeka wyroku, w strachu się tuli
I w swéj śmiertelnéj stoi koszuli. A nad nią biały kat....
Pocieszka nasza, nasze kochanie,
Kiedy raniutko z kurkami wstanie
I śpiewać zacznie, jak małe ptaszę
I główką kręcić, niby skowronek,
To jakby słońca dwa miał ten dzionek,
Jedno na niebie, a drugie nasze.
Kiedy w łóżeczku rączęta złoży:
„Dzień dobry Bozi i Matce Bożéj“,
To taką minkę poważną zrobi
I swój paciorek po słówku ćwierka,
Ale ukradkiem od Bozi zerka,
Kto mu do mleczka sucharek drobi....
Do stołu zawsze na swoim tronie
Królewicz siada w liczniejszém gronie
I faworytów musi mieć blisko:
Kotka, co zwie się „Kizią“, i nianię,
I „Hau-hau“, pierwszy gość na śniadanie,
Brzydkie, jak potwór, lecz dobre psisko!...
Codzień pocieszne wśród takich gości
Bywają głośne sceny zazdrości,
Wtedy malutki królik-despota
Paluszek wznosi z marsem na czole:
„No — no!“... a mleko płynie po stole
I łyżka z kaszką spada na kota.
Straszny epilog po takiéj burzy!...
I pies, i kotek, i on się szczurzy.
Jedno na drugie patrzy z pod ściany —
Brewki zmarszczone, buzia w podkówkę,
Tak się nadąsa, tak schyli główkę,
Taki na cały świat zagniewany!...
Gdy się rozpłacze, to żal się Boże!...
Lecz kiedy za to w dobrym humorze,
Kiedy do figlów przyjdzie ochota —
Cały dom pełny śmiechu srebrnego,
Wdzięczy się światu, a świat do niego
I tak szczebiota, i tak szczebiota!...
Nieraz — osoba ta znakomita —
Siądzie i niby dzienniki czyta:
Bródkę podeprze, czółko zachmurzy,
Usteczka wydmie mój pan dobrodziéj
I po literach paluszkiem wrodzi.
Jak gdyby jaki polityk duży.
Innym znów razem pisze i pisze,
Lub paluszkami bębni w klawisze
I śpiewa przytem piosenki swoje —
A ja się patrzę na niego z boku
Z śmiechem na ustach, a ze łzą w oku
I ot matczyne sny sobie roję.
Dziwne mnie nieraz ogarną smutki:
Mój ty jedyny, mój ty malutki,
Mój ty kwiateczku w żywota wiośnie —
W jaką cię kiedyś los popchnie drogę,
Kwiaty, czy ciernie rzuci pod nogę
I co też z ciebie jeszcze wyrośnie!...
I taką smutną mam wtedy duszę,
Że westchnąć muszę, i płakać muszę,
I tulę dziecko moje żałośnie,
Jakbym się bała o jego losy.
A sercem matki pytam niebiosy:
„Boże, co z niego kiedyś wyrośnie?“
W staroświeckim fotelu staruszeczka drzemie....
Z rąk jéj wypadły druty, kłębek się potoczył,
Książka z okularami upadła na ziemię —
Śpi babcia.... sen ją zwolna niby mgła omroczył.
Na pomarszczonéj twarzy — jak na zwiędłym kwiecie
Promyk słońca jesienną pogodą złocony —
Drży uśmiech, — odblask słonka w marzeń cudnym świecie,
Gdzie przeszłość się wychyla z za wspomnień zasłony.
Śpi babcia.... lat pięćdziesiąt w snach się zapodziało....
Rozkwitły pierwszéj wiosny dawno zwiędłe róże —
Ona.... on.... jak lilijka wystrojona biało....
Wszelki duch!.. przed nią młodzian w ułańskim mundurze...
O, poznają go oczy, bo serce pamięta!...
Ta chwila, jak pierwiosnek wśród wiosennéj runi
Zakwitła w młodych duszach piękna, błoga, święta....
Mówili o miłości.... Nie budźcie babuni!
Ty nieodstępny mój druhu,
Przy sercu noszę cię przecie —
Jak wierny pies na łańcuchu
Włóczysz się ze mną po świecie, —
I szepczesz chude: „Memento!
„Chwila za chwilą mknie, ginie —
„Ta tylko trwa, co zaklętą
„Przez wolę została — w czynie!...“
Mądre twe słowa, mój stary —
A jednak, jednak w podzięce,
Byś moje liczył.... zamiary,
Codzień — za ucho cię kręcę!...
Co tu gadać, — ot bajdurzą,
Że na pokój się zanosi: —
Kwestya wschodnia grozi burzą,
Choć pogodę Bismark głosi.
Wschód, jak dach poszyty słomą,
Jedną iskrą spłonie cały....
To im panie sprawią wały!...
— Lecz kto komu? — Niewiadomo!...
∗ ∗ ∗
Bismark, ho ho!... kręta sztuka,
W Friedrichsruhe nie próżnuje
I nie darmo w palce puka;
Jak pajączek siatkę snuje,
Capnie znowu rzecz łakomą,
„Szach — mat“, znagła wrzaśnie silnie;
Zagiął parol nieomylnie!
— Lecz na kogo? — Niewiadomo!...
∗ ∗ ∗
Gladstone niby robi fiasco
A — hm!... figlarz to nielada,
Tylko tak się skrył pod maską,
Bo udawać mu wypada.
Mądry stary, jak Salomo —
Jeśli tylko się ustoi
To torysom kurtę skroi!...
— A nuż padnie? — Niewiadomo!...
∗ ∗ ∗
Austrya w biedzie.... wielkie rzeczy!
Stara piosnka się nie zmienia,
Steuerzuschlag ją wyleczy
Z krytycznego przesilenia.
Pieniądz — rzeczą jest znikomą!
Spłaci — (projekt już gotowy) —
Stare długi.... kredyt nowy.
— Któż da grosze? — Niewiadomo!...
Francya stoi na wulkanie; —
Ten Gambetta łepak tęgi,
Niechno raz u steru stanie,
Toż to panie wezmą cięgi!...
Plan kampanii już rzekomo
Leoś w biurku ma u siebie:
Wezmą w skórę, jak Bóg w niebie!...
— Kto od kogo? — Niewiadomo!...
∗ ∗ ∗
Zresztą czekać, — tylko czekać!
Stan dziś niezdecydowany —
Zima zwykła wszystko zwlekać,
Za to z wiosną przyjdą zmiany.
Trzeba obejść się oskomą
Zanim przyszłość nas pokrzepi; —
Poczekajcie, będzie lepiéj!...
— Ale kiedy?!... — Niewiadomo!...
Pustelniku, wśród gęstwiny Spędzający smutne dnie,
Zapatrzony w wód głębiny — Zimorodku, żal mi cię
Żal mi ciebie, biedny ptaku, Zadumany stróżu fal,
Ty skrzydlaty mój prostaku, Żal mi ciebie, żal!...
Szuwarami wiatr kołysze — Tyś zasłuchał się w ich szmer,
Ani piosnką przerwiesz ciszę, Ni do wyższych wzlecisz sfer.
W twéj pustelni smutek gości, Tyś ascetą, ptaku mój,
Na posłaniu sypiasz z ości, Czysty ciebie żywi zdrój.
My strzechy pilnujem od wichru i burzy — I krzepim się wiosny nadzieją.
∗ ∗ ∗
Więc lećcie spokojne o gniazda tu wasze — Z powrotem będziemy wam radzi,
Gdy, wiosnę przynosząc, spadniecie w poddasze — A teraz.... niech Pan Bóg prowadzi!
Z ruchów była wiewiórką, a z twarzy aniołkiem,
Dołek miała na buzi, a pieprzyk nad dołkiem,
Kiedy się uśmiechnęła ustami z szkarłatu —
Jéj wdzięków przybywało, a pogody światu.
Gdy szczebiotać zaczęła byle jakie słówko,
Wydawała się ptaszkiem z przechyloną główką —
W oczach miała fijołki, co pachniały wiosną,
Cała była jak z kwiatów, które w Maju rosną....
Bywało, gdy mi rączki zarzuci na szyję —
Z ustek jéj pocałunków słodki nektar piję
I na piersiach mych zwisłą całém ciałem noszę,
W pieszczotach nieustannych znajdując rozkosze.
Kochałem się na zabój w téj mojéj panience!...
Boginką mi się zdała w błękitnéj sukience.
Mówiła mi: „ty“ krótko, zamiast „proszę pana“ —
I z naiwną prostotą szła mi na kolana.
Mówiliśmy o rzeczach prozaicznych bardzo,
Któremi wielcy ludzie pospolicie gardzą —
Dla mnie jednak czar dziwny miała ta rozmowa,
Gdy z jéj ustek najprostsze wychodziły słowa.
Byłbym słuchał i słuchał, gawędząc bez końca,
W najdłuższe dnie od wschodu do zachodu słońca,
I gdyby jéj sen czasem nie był przy mnie zmorzył,
Byłbym z moją panienką do świtu gaworzył....
Z ruchów była wiewiórką, a z twarzy aniołkiem,
Dołek miała na buzi, a pieprzyk nad dołkiem,
Kochałem ją na zabój!... wiernie, jestem szczery —
Miała latek... szesnaście?... ach, nie! — tylko cztery.
— „Tyś taki piękny i dla ludzi miły,
„A ja tą drogą, jak umarła chodzę“...
— „Nie skarż się siostro, — szepnął kwiat — potrzeba „Bogu zostawić jego tajemnicę, „Mnie chciał miéć kwiatem, z ciebie zakonnicę,
„Więc ja dla ziemi, ty — kwitniesz dla nieba!nieba!“
Smutno las marzy.... A w jego głębi
Noc się przed jasnym księżycem kryje....
Mgła, otulając drzewa skostniałe —
Chyłkiem u stóp ich, jak wąż się wije....
∗ ∗ ∗
A wtém z południa na senne drzewa
Wiatr powiał z lekka cieplejszą strugą —
Zadrżał las cały przeczuciem wiosny —
Zadrżał i znowu usnął.... Na długo?...
Teatr był pełny.... Sztukę po raz pierwszy grano
I sztuka padła strasznie — nie z autora winy....
Bohaterem był aktor, z talentu jedyny,
Lecz psuł, jakby z umysłu swą rolę. — Sykano....
Kurtyna spadła wreszcie, a w téj saméj chwili
Na scenę blady, drżący wpadł autor spieniony —
Dyszał gniewem, jak wulkan, a twarz miał Gorgony. Reżyser umknął, inni w kąty się pokryli.
Straszny poeta z miną zjawił się zbójecką
Słuchajcie! — wiersze mówi z przejęciem głębokiém
I zdaje się, że w słowo wlewa duszę całą —
Na paradyzie młodych aż sto serc zadrżało,
A drugie tyle w krzesłach, gdy rzuciła okiem
— Ach skończyła!... Okrzyki rozbrzmiewają wszędzie,
Drą się gardła i ręce puchną od klaskania —
Patrzcie, jak się przymila, jak się wdzięcznie kłania —
Publiczności?... — Nie, temu ot tam, w pierwszym rzędzie.
Szczęśliwy!... wstaje dumny z licem uśmiechniętém
I tryumfu wzrok rzuca po wzburzonéj fali —
On jeden tu wybrany wśród tych, co klaskali....
— Ba!... ona jest aktorką!, a on.... recenzentem.
Wędrowna trupa nową sztukę wystawiała
W szopie, co się świątynią Melpomeny stała;
Małomiejska śmietanka już obsiadła ławy,
A parter po złotówce zajął tłum ciekawy.
Orkiestra z pięciu grajków dudliła siarczystą
Polkę, w któréj się puzon kłócił z klarnecistą....
Od godziny czekano na dzwonek suflera —
Kurtyna nie szła w górę mimo głośne krzyki
I tupania znudzonéj czekaniem publiki....
— „Pierwszy komik — mówiono — jeszcze się ubiera“... Za sceną, na podłodze, w ciasnéj garderobie
Leżał mężczyzna.... kostium błazna miał na sobie,
Łysa peruka zwisłą nakrywała głowę.
Nos przyprawny i lica były karminowe.
Nad nim klęczał z lancetem w drżacéj ręce lekarz
I dyrektor stał blady z miną skłopotaną....
— Cóż?... — Finis, serce pękło. — A pił jeszcze rano!...
Potém ku drzwiom się rzucił: — Franek, czegóż czekasz?
Brać kostyum i na scenę, w sali pełno osób,
Zastąpisz go.... spektaklu odkładać nie sposób. .................
W dziesięć minut zasłona pomknęła do góry,
Klarnet ostatnie takty dudlił uwertury,
Śmiech się rozległ na scenie, a oklaski w sali....
Aktorzy z tajemniczą grozą w kąt zerkali,
Gdzie leżał pod firanką zimny trup ich brata....
W muślinach i atłasie, w złotym szychu cała,
Jak brylantowy motyl po scenie fruwała,
Fałszywe jéj klejnoty dodawały blasku —
Śliczną była, jak anioł na świętym obrazku.
A kiedy sztuczne słońce światłem ją oblało —
Zdawała się być gwiazdą, albo lilją białą.
I jako pani elfów z cudowném obliczem,
Zapominała biedna, że w życiu jest.... niczém,
Że wszechwładna królowa na scenie, w balecie —
Jest tylko córką praczki ubogiéj na świecie
I kiedy zrzuci z siebie strój kąpany w złocie —
Musi wracać w łatanych bucikach po błocie
I z ułudnych ją marzeń rychło głód ocuci,
Gdy do zimnéj izdebki pod strychem powróci....
∗ ∗ ∗
A kiedy zmruży oczy tańcem roziskrzone,
Zły duch pokuszeń przed nią odchyla zasłonę
I zda się jéj, że świat jest teatralną salą,
W któréj się same słońca, jak kinkiety palą —
Pełno lóż dookoła, a jak sala długa,
W każdéj hrabia lub gruby bankier na nią mruga
I wabi, jak Małgosię uśmiechem Mefista.... .................
Dziś uśnie jeszcze głodna, zmęczona i czysta.
Scena ten raz w wspaniałą salę się zmieniła —
Pod marmurowych sklepień pyszne kolumnady
Cisnął się tłum.... od stropu fala świateł biła,
Tetrarcha galilejski siadał do biesiady....
Skinął.... drużyna grajków w dzwonki uderzyła
I do tańca stanęła.... córa Herodyady.
∗ ∗ ∗
Wśród widzów szmer się rozszedł — Kto miał oczu dwoje,
Rzucił je tam na scenę, kędy tanecznica
W wyzywający uśmiech ustroiwszy lica,
Zdała się mówić tłumom: „Patrzcie, oto stoję
„Dumna swych świeżych wdzięków czarem i urodą
„Na wasze pokuszenie, jak rozkosz wcielona!...
„Piękną jestem, jak słońce, jak jutrzenka młoda,
„Podziwiajcie te oczy, ten blask, te ramiona!“...
I tłum podziwiał wszystko w zmysłowym zachwycie,
Z kielicha sztuki sącząc słodkie upojenie....
W plastyczny kształt poezya tchnęła nowe życie,
Tłum dyszał.... Herodyada pląsała po scenie,
Kostym ją zmieniał raczéj w jakąś Frynę grecką,
Odkrywając posągu pół-nagość klasyczną —
Szał tańca roznamiętniał ją: bachantkę-dziecko
I nadawał jéj czaru siłę demoniczną....
∗ ∗ ∗
Przyparta do kulisy w najciemniejszym kątku,
Stała kobieta blada z zaciętemi usty....
Słuchając sztuki, drżała, jak liść, od początku
Aż do ostatniéj sceny szału i rozpusty.
Z pod łuków brwi ściągniętych wzrok padał, jak strzała
Na półnagą tancerkę w pląsach, a w tym wzroku
Boleść, smutek, wstyd jakiś, przygnębienie miała
I dziki często płomień przemknął w suchém oku.
Jak blade widmo smutku stała tam ponura....
Skończono wreszcie sztukę.... Wśród zachwytów krzyku
Powracała na scenę Herodyady córa,
Za grę, taniec i kostium, wzywana bez liku.
Tłum, jak potwór łakomy, i nienasycony,
Chciał ją pożréć oczyma, i oklaskiem wabił....
Dyrektor nie dał więcéj podnosić zasłony
I tém resztkę zapału krzykaczy osłabił.
W kulisie na uboczu przed kobietą bladą
Stała tryumfatorka z twarzą rozpaloną
I pękiem kwiatów chłodząc rozpalone łono,
Pytała: „Jest-żeś dumna swoją Herodyadą?...“
Lecz tamta bólem matki rozpacznie załkała
— „Po com ja cię dziewczyno na scenę oddała!...“
U wejścia za kulisy, po ciemnych podsieniach
Snuł się wyrostek blady.... kaszkiet wypłowiały
Na bakier, kołnierz w górę, ręce miał w kieszeniach;
Było chłodno.... kolana pod biedakiem drżały.
Skrzypnęły drzwi i wyszedł płaszczem otulony
Mężczyzna bohaterskim Koryolanów krokiem....
— Ah, to pan!... szepnął młodzik. Hamlet rzucił okiem
I niecierpliwie wstrząsnął głową i ramiony.
— Czego?... przecież dostałeś za wieczór dwa złote....
Jeszcze mało?... — Aj panie, rubla daćby warto,
Piekielną miałem dzisiaj przez pana robotę —
Ot, bomble są na dłoniach, połę mi oddarto,
Ale téż brawko było w każdéj scenie prawie!
— Nie dam więcéj! — Ej panie.... — Dam.... po benefisie!
I poszedł.... chłopak splunął, zmrużył oczy lisie
I mruknął: — Tfu, i wartoż służyć dzisiaj sławie.
Mówi mama, ojciec, ciotka.
W całym domu jedna plotka Żem kapryśna — to i cóż?...
Kapryśnica jestem sobie —
Może z czasem się przerobię, Jestem, jakam jest — i już.
∗ ∗ ∗
Czasem mi się na śmiech zbierze,
To się śmieję głośno, szczerze, Psocę, broję, że aż strach!...
Potém nagle coś się stanie,
Śmiech się urwie, w nowéj zmianie Milczę, wzdycham, oczy w łzach.
Zkąd to wszystko, czyja wina,
Żem tak dziwna jest dziewczyna — Ani o to pytać śmiem —
Przyjdzie, pójdzie, znów powróci,
Raz weseli, raz zasmuci, Ale czemu? — czy ja wiem!...
∗ ∗ ∗
Czasem piosnka się przyczepi,
Od słowika śpiewam lepiéj.... Lepiéj — nie, lecz głośniéj — tak:
Niechże tylko kto pochwali
Oho, ani tonu dalej — Milknę, jak spłoszony ptak.
∗ ∗ ∗
Wszytko chciałabym na opak,
By się każdy kochał chłopak I w miłosny popadł szał —
Tylko gdy niebaczny powie:
„Kocham“, — klątwa jest w tém słowie, Cały urok jakby zwiał.
Błąka mi się myśl bezbożna:
Gdyby można, co nie można — Tożbym miała radość w tém!
Lecz gdyby znów wolno było,
Pewnieby mnie nie kusiło — Tak i tak źle.... czy ja wiem?!...
∗ ∗ ∗
Czasem to się tak zachmurzę,
Jakbym w sobie niosła burzę Na calutki boży świat —
Lecz za chwilkę w chmurném łonie
Najjaśniejsze słonko płonie — Serce, jak na wiosnę kwiat....
∗ ∗ ∗
I nuciłabym piosenkę,
I pobiegła ręka w rękę Z kimś na kwietny dywan łąk
Szukać szczęścia, bujać mile,
Aby.... rzucić go za chwilę Ach i wyrwać mu się z rąk.
Taki kaprys, żal się Boże —
Ludziom życie zatruć może, Wszystko to jest, wszystko złem....
Kiedy miłość raz uczuję
To się pewno ustatkuję. — Powiadają.... czy ja wiem!...
Murowano dom nowy.... Wysoko u dachu,
Gdzie z przyszłą wiosną miały gnieździć się jaskółki
Dwóch ludzi pracowało — a przy ścianie gmachu
Między niebem a ziemią, deska nakształt półki
Dźwigała ich — i na tém rusztowaniu kruchém
Stali obaj, pracując, razem, w czoła pocie.
Młody był silnym, zdrowym jak dąb, tęgim zuchemzuchem,
Robił za trzech i gwizdał głośno przy robocie,
Starszy milczał i w myślach smutnych zatopiony
Dumał.... Ot, rano wrócił dziś z pogrzebu żony,
A teraz znów przy pracy, choć los dotknął srogo,
I na kęs chleba niéma zarabiać dla kogo....
Ciężkie życie, gdy człeka i dzieci odbiegły,
I żona i dom pusty na tym ludnym świecie —
Nie warte garści piasku, ni złamanéj cegły....
Psi los! ale cóż robić!... żyć potrzeba przecie....
∗ ∗ ∗
Młody gwizdał i kielnią śmigał tak wesoło,
Jakby mu znój strugami nie spływał na czoło.
Wtém.... deska zatrzeszczała pod nogami obu,
Słoje spruchniałe pękły.... chwila, oka mgnienie,
A obaj na dół spadną razem, w przepaść grobu,
Co się pod nimi rozwarł! Śmierci cienie
Mignęły nieszczęśliwym obu przed oczyma.
Deska na pół złamana dwóch już nie utrzyma —
Ratuj Trójco Najświętsza!... Młodszy zrozpaczony
Nagą ścianę pochwycił silnemi ramiony
Jakby szukał ratunku, zanim w przepaść zleci....
Starszy spojrzał na niego, krzyż zrobił na czole
I skacząc z deski, szepnął: — Zostań!... ty masz dzieci!
U góry zawisł człowiek — trup leżał na dole.
Młodych podróżnych śmiało się dwoje, Zbierając fjołki kwitnące.
A szczęścia tyle było w ich śmiechu! — Ona, jak psotny aniołek
Figlarnie piosnkę rzucała echu, Lubemu każdy fijołek.
Mnich patrzał długo w żywe widziadła, Myślą się wymknął za kraty,
Głowa mu ciężéj na piersi spadła.... I jemu rosły gdzieś kwiaty!...
I jemu niegdyś, dawno tak szczerze Serce się śmiało do świata....
Jęknął ponury dzwon na pacierze — W oknie zamknęła się krata.
II.
Rozstawiono placówki, noc zapadła wcześnie,
U ognisk odpoczywa cały obóz we śnie,
A na czatach przy krzyżu u smukłych topoli
Stoi żołnierz i duma o wojackiéj doli.
Jutro słotny dzień wstanie, bo pod chmur zasłoną
Utonął księżyc cały i gwiazdy nie płoną, —
Jedna tylko żołnierza towarzyszka blada
Czasami się do niego z pod chmury wykrada.
Niekiedy wiatr zajęczy i bez echa skona,
Suchy liść zaszeleści, broń szczęknie trącona,
Lub z tajemniczém hasłem przemkną jakieś cienie —
To ront czaty odwiedza.... Głucha noc, milczenie....
Pod krzyżem na placówce żołnierz tęskno marzy,
Zapomniał, że mu czuwać kazano na straży,
Wpatrzył się w dal, gdzie z okien czyjéjś chaty błyska
Pośród nocy wesoły promień u ogniska.
Smutno mu.... Ach, on również tam w dalekiéj stronie
Ma chatę, w któréj także ciepły ogień płonie,
A w chacie żonę młodą, co gdzieś u komina
Płacze sama, kołysząc do snu jego syna....
I narzeka, że wojna jest światu potrzebą,
I o téj saméj porze patrzy może w niebo
I u téj saméj gwiazdy pyta trwożne serce:
Jaki mu los przeznaczył Pan Bóg na żołnierce.
Ej, ty gwiazdo zdradliwa, lepiéj cię nie badać,
Jeżeli masz w odpowiedź z nieba w bezdeń spadać!...
Jutro zagrzmi zwycięztwem ta cisza złowroga,
Kto ciebie smutna wieszczko strącił?... — Palec Boga.
III.
Tam gondola fale muska Księżyc srebrzy po niéj ślady,
W ciszy tylko wiosło pluska, Lub z pod ciemnéj kolumnady
Jakiś szept się ozwie głośniéj,
To namiętniéj, tu żałośniéj I zapada w noc, i tonie....
Echo niesie barkarolę — A w pałacu na balkonie
Dziewczę smutek ma na czole A tęsknotę kryje w łonie —
I w toń ciemną zapatrzona
Zwiędłe kwiaty zrywa z łona I po listku rzuca w fale....
Cicho, ani wiatr szeleśnie.... Po błękitnym wód krysztale
Rozsypane echem pieśnie Wpadły w głuche morza fale.
Chyba dziś on nie przypłynie
Życzyć miłych snowsnów dziewczynie, Chyba darmo dziś go czeka?...
Już przed balkon dobrze znana Nie przybiegnie łódź zdaleka
Najmilszego snów jéj pana.... A tak szybko noc ucieka!...
Za ostatnim kwiatem z łona
W toń łza spadła uroniona, Księżyc stoczył się na morze....
IV.
Słońca kinkietów u saméj powały
Złotawe blaski do okoła siały,
Z zielonych krzewów wychyliwszy głowę,
Zda się — pląsały gracye marmurowe,
A dźwięki walca rozlewając czary,
W wir porywały taneczników pary.
Złączeni z sobą w objęciu, po sali,
Jak dwa tęczowe motyle fruwali —
Lica ich ogniem rozkoszy pałały,
Na ustach szeptem jakieś słowa drżały....
I pierś do piersi zbliżona namiętna
Dwojga serc jedne powtarzała tętna....
∗ ∗ ∗
Widziałem potém, jak pod wpływem czaru
Szeptali z sobą w głębi buduaru....
On do ust cisnął jéj wachlarz, a ona
Skubała listki z kamelii u łona,
Potém z bukietu niechcący, nieśmiało
Wyrwała drobną konwalijkę białą.
∗ ∗ ∗
A potém, zwykły balowy podatek,
Za wachlarz w zamian oddała mu kwiatek —
Lecz kryjąc oczy, dziwnie pomięszana
Odpowiadała: „Nie rozumiem pana!“...
I ząbków perły na koral ust kładła,
Tamując słowa.... i drżała.... i bladła...
I niby w same obojętne słowa
Plotła się cicho tych dwojga rozmowa.
Lecz kiedy hasło znów do tańca dali,
Frunęli razem z westchnieniem do sali;
Ot, jedno więcéj marzenie na świecie —
I konwalijka jedna mniéj w bukiecie!...
∗ ∗ ∗
Wiecznie to samo!... kwiaty wybujałe,
W snach i marzeniach, i konwalje białe,
I te illuzye barwione tęczowo
Więdną najczęściéj w jednę noc balową,
A późniéj tylko ochłodzone skronie
Jakaś wspomnienia woń czasem owionie....
...Nie, matko, ty się nie ciesz tą syna zasługą!
Ten krzyż na piersiach cięży, choć jest męztwa znakiem,
Weź go, matko, weź — proszę... i schowaj na długo!
Ja go nosić nie będę. Przed samym atakiem
Marzyłem tylko o tém, by na krzyż zarobić
I zyskać sobie sławę w bohaterskim czynie —
I młodą pierś odznaką męztwa przyozdobić.
Dziś — on mi się spuścizną zdaje po Kainie...
O matko moja, czemuż tak wąziutka miedza
Dzieli szczęście od troski i czemu wyprzedza
Radość — łzy gorzkie nieraz, co bez naszéj winy
Gaszą nam często w życiu dzień szczęścia jedyny!
Dziwnie się w pasmie życia wiążą nitki długie —
Jasne i ciemne razem... a jedne i drugie
Z ręki Boga się snują; toż snać, on wié o tém,
Dlaczego czarną przędzę mięsza współ ze złotem!
Ot, widzisz, matko, ze mną to rzecz tak się miała:
Było to w dniu ostatnim już naszego boju,
Właśnie co grać zaczęły piorunami działa,
Świt budząc, bo noc jakoś przeszła nam w spokoju,
Lecz skoro blask jutrzenki rozlał się po łące —
Huknęło paszcz armatnich ku wschodowi tysiąc,
Jakby chciały odstraszyć nadchodzące słońce.
Dym i mgła się szarpały... Można było przysiądz,
Że nad ziemią, co ludzką krwią się oblewała,
Piekielnych mar i duchów druga walka wrzała.
Mieliśmy zdobyć szańce. Ja z moim plutonem
Stałem na samym flanku; mój kapitan stary
Klął i spoglądał czegoś okiem zasmuconém,
Jakby przeczuwał w duszy swoje przyszłe losy —
A wpatrując się w szańców dalekich pas szary,
Powtarzał nam raz po raz: „Trzymać się młokosy!“
Wreszcie trąbka zagrała, krótkie dając hasło,
„Do ataku!“... „Marsz!“... „Hurra!“ tysiąc głosów wrzasło.
I... matko, na to słów mych nie starczą okruchy,
By te chwilę opisać straszną i złowrogą!
Ci, co na szańcach stali, tęgie zuchy,
Bronili się zajadle. Już... już jedną nogą
Byliśmy na okopach, dla skończenia dzieła
Brakło chwili, lecz w niéj się noga powinęła.
Odparli nas... Idziemy po raz drugi wałem!
Krzyk, wrzask, jakby się piekło rwało na wierzch ziemi —
A przecież, gdym się spinał na szańce z innemi,
Zdało mi się, że własne swe serce słyszałem... Udało się tym razem. Zwycięztwem pijany
Żołnierz chciałby wytaczać krwi czerwonéj strugi!
Wpadliśmy na okopy, jak wściekłe szatany —
I zaczął się bój krwawy, rozpaczliwy, długi...
Wtedy to syn twój matko, w wojennym zapale
Zdobył sztandar, zwycięztwa przeważając szalę.
Pamiętam, jakby wczora najdaléj to było...
Dwóch nas tak oko w oko, pierś o pierś walczyło:
On, chorąży... młodzieniec w moim wieku prawie,
Z twarzą piękną, choć w oczach miał rozpacz i trwogę —
O, téj twarzy, tych oczu we śnie, ni na jawie,
Wpatrzonych we mnie strasznie zapomniéć nie mogę,
Bo mi wszędzie, jak krwawe ogniki migocą!..
Chciałem mu sztandar jego odebrać przemocą.
Nie puścił: wiedział dobrze co za klejnot trzyma;
Aż kiedym mu bagnetem całą pierś otworzył,
Rzucił mi jakby wyrzut smutnemi oczyma —
Padł, lecz drzewca nie puścił, na nim się położył
I na nim skonał z jękiem... Serce krwią broczyło.
Musiałem sztandar z ręki trupa wyrwać siłą!
— „Zwycięztwo!...“ buchnął nagle okrzyk z naszéj strony.
Nie widziałem nic, nigdzie; szałem upojony
Podniosłem moję zdobycz; w oczach było ciemno,
Więc pędziłem na oślep... Sztandar postrzępiony
Od kul i w boju zdarty szeleścił nademną,
Jakby ożył i w sępa zamienił się nagle
I ogromne swe skrzydła roztoczył, jak żagle,
Co się nad moją głową tłukły rozpaczliwie,
By się wyrwać z niewoli... Dziś — ja się sam dziwię,
Jakim cudem przez walki straszliwą kurzawę,
Wśród trupów, kul i zgiełku, dostałem się cało
Do wodza; ręce miałem poranione, krwawe,
Lecz na czole mém dumne zwycięztwo jaśniało!
Po dniu spieki, wieczorne rozlały się chłody.
W małéj garstce — z plutonu, szliśmy do apelu,
Brakło nam kapitana, jak i innych wielu,
Ja — dostałem te szlify i krzyż dla nagrody.
Tak skończyła się wojna. — „Czas wracać do domu,
„Hydra buntu zdławiona, — mówił wódz naczelny —
„Pokój znów ustalony, chyba pokryjomu
„Zechcą wichrzéć, to wtedy drugi taki dzielny,
„Jak dzisiaj, szturm przypuścim i wytniem do nogi —
„No, a teraz marsz chłopcy, do drogi, do drogi!...“
I zdarzyło się jakoś, że przez kraj ponury
Wracaliśmy zwycięzko w pierwszych dniach jesieni;
Zdawało się, że wszystkie pola, łąki, góry,
Posmutniały i szatę zrzuciły z zieleni,
I ogólnéj radości jakoś nie dzieliły,
Lecz przywdziały jesienny, wdowi strój żałoby...
Po nocach z wiatrem smutne jakieś głosy wyły,
Gór podnóża, jak wielkie wznosiły się groby!
Chociaż żołnierz, nie mogłem oprzéć się tęsknocie,
Co mi się tu, pod serce ciągle podkradała —
Bóg wie czemu!... dniem, nocą, po deszczu i słocie
Armia nasza do domu zwolna powracała.
Ja, z kompanią bocznemi wysłany drogami,
Musiałem się gdzieś błąkać między wąwozami.
Raz pod noc, gdy nas wicher porządnie wysmagał,
Stanęliśmy wśród wioski, każdy nieba błagał,
Aby mógł jak najrychléj spocząć u ogniska.
Wioska była rozległa, w dole po kamieniach
Potok się rzucał, w górze ruiny zamczyska
Sterczały, jakby upiór, skryty w nocy cieniach.
Dano mi gdzieś kwaterę pod lasem; „u wdowy“,
Jak powiadali ludzie. Moja gospodyni
Powitała mnie w domu pochyleniem głowy,
Lecz smutno, zimno, ot, jak zwykle czyni
Ten, co musi brać gościa pod dach mimo woli...
Czujesz, jak ta gościna oboje was boli.
W domku, zda się — nie było żywéj duszy prawie
Oprócz starej i wnuka; chłopiec ośmiolatek,
Gdym wchodził, smutny siedział u okna na ławie
I patrzał w dal, a oczy miał niby bławatek
I włoski kędzierzawe, a bujne i płowe,
Jakby mu jaki anioł darował swą głowę.
Spojrzał na mnie, zpochmurniał i zsunął się z ławy
Na ziemię, potém — zwykle jak dziecko, ciekawy
Żołnierza, stał i patrzał tak sobie, pomrukując z cicha.
Widziałem, że coś chłopca nęci i odpycha,
Więc kiedyśmy zostali sam na sam w alkowie,
Zbliżyłem się do malca i głaszczę po głowie,
A on mi się z pod ręki wysunął, jak żmija,
I mówi: „Nie, pan taki, co naszych zabija,
„Ja pana niechcę!...“ przytém wzrok mi taki rzucił,
Jakby starą nienawiść miał w piersi dziecięcéj,
I z dumą jasną główkę odemnie odwrócił,
Stanął w progu i nawet nie popatrzał więcéj.
Smutno mi było w duszy; to chłopię naiwne
Swemi słowy zbudziło we mnie czucia dziwne...
Zwiesiłem głowę jakby pod myśli ciężarem
I tak na ławie długom siedział zadumany,
Aż mnie z marzeń kukułka nad starym zegarem
Obudziła, kukając... wtém, słyszę z za ściany
Głos znany. Tak, poznałem... w przyległym alkierzu
Chłopak mówił modlitwę do snu... Po pacierzu
To słowa dodał ciszéj: „Dobry Panie w niebie!
„Polecam téż wszechmocnéj twéj opiece Boskiéj
„Wszystkich, co pod chorągwią wyszli z naszéj wioski,
„Prowadź ich i ochraniaj tych, co wierzą w Ciebie!“
Zadrżałem czegoś... „Amen!“ — szepnęli we dwoje.
„Amen“, ja mimowoli wraz z nimi szepnąłem.
Lecz jakichś strasznych przeczuć opadły mnie roje.
I jakieś widma wspomnień stanęły tuż kołem
Przy mnie... wtém słyszę znowu, jak chłopak za ścianą
Pyta: „Babciu, czy jutro wyjdziemy znów rano —
„Tak, jak codzień na drogę, czekać ojca w lesie?“
— Pójdziemy, głos kobiety odrzekł mu z czułością.
— „A czy ojciec tę piękną chorągiew przyniesie,
„Co wtedy zabrał z sobą?...“ — Przyniesie. — „Z pewnością?...“
Matko!... grom byłby we mnie krwi nie spalił tyle,
Jak to straszne, téj nocy zrobione odkrycie —
Czy mógł mi boleśniejszą los zgotować chwilę
Za to, żem jedno tylko w boju zabrał życie!
Ach, odtąd myśl się ciągle szarpie niespokojna.
Czém téż w obliczu Boga właściwie jest wojna?
Kiedyś, gdy mego życia wszystkie winy zliczą,
Dowiem się... Lecz tam w górach z żałobą sierocą
Płacze matka i nie wie, że ów gość co nocą
Jak szalony z jéj chaty wybiegł tajemniczo,
Ten żołnierz, co z kwatery uciekł, Bóg wie czemu,
Był syna jéj zabójcą, i dziwi się jemu,
Że się tak nagle porwał, jak zbrodzień z pod ściany,
I wybiegł, wyrzutami zlękłéj duszy gnany.
A może w macierzyńskiéj domyślności zgadła,
Kto pod jéj dachem gościł, krwią splamiony syna —
I twarz jéj w łzach skąpana od troski pobladła,
I nie mogąc przebaczyć swéj krzywdy — przeklina!...
Niechże Pan Bóg już sądzi, jak chce!.. ludzie skarzą,
Krew za krew, tak... za córkę stracą matkę biedną,
Tak trzeba... już jak ścięta szłam tutaj pod strażą...
Zdejmą głowę, czy w lochy wrzucą — wszystko jedno.
Stało się, co musiało. Gdyby mnie tak była
Moja matka siekierą głowę rozwaliła,
Kiedym do niéj wróciła pierwszy raz zhańbiona,
I to dziecko, tę żmiję przyniosła u łona,
Gdyby była zadała trutki mnie i jemu,
Byłby odrazu koniec niedoli i złemu: —
A tak wszystko musiało paść na ręce moje,
Więc padło i dziś we krwi, ot — zbrodniarka stoję,
I kończę życie nędzne, jakem je zaczęła. Kogo winić i kogo potępiać? — co mi tam!
Nie pora rozumować po spełnieniu dzieła.
Kto był z nas najwinniejszy — Bóg wié, ja nie pytam;
W grobie się pogodzimy. Biedna matka prochem
Dziś już w mogile swojéj; lepiéj, że umarła,
Niżby miała zanosić się płaczem i szlochem;
Resztę-by siwych włosów z głowy swéj wydarła,
Jak wówczas, kiedy córki swéj hańbę spostrzegła....
Jęknęła... pięść podniosła ku niebu i legła
Jak pień podcięty toporem, jak kłoda...
To i lepiéj. Ja byłam wówczas jeszcze młoda
I głupia, a po głowie snuły się dziewczęcéj
Mrzonki.... twarz gładką miałam na mą biédę —
Oj, ta gładka twarz dziewcząt zgubiła najwięcéj
I czyste młode dusze wtrąciła w ohydę. Ha, no cóż?... przyszedł, szeptał, śpiewał, bałamucił,
Przysięgał miłość wieczną, uwiódł i porzucił....
Zawsze to samo, zawsze, kiedy djabeł stręczy,
A serce dopomaga... na nitce pajęczéj
Zaprowadzi dziewczynę aż na brzeg otchłani.
Kochałam, raz jedyny — Bogu przysięgać mogę
I ta miłość mię właśnie zwiodła na złą drogę,
I siebie, matkę, życie poświęciłam dla niéj,
A za to wzięłam hańbę w zamian dla pokuty,
I łzy, sieroctwo, i wstyd, i wyrzuty,
Które mi gryzły serce, jak robaki ciało:
Upadłam, a los kopał, i lata to trwało!...
Świat palcami wytykał, wyrzekli się swoi,
On, jak inni... lecz co tam! przed Bogiem już stoi,
Niech się Bogu wykręca i z winy tłómaczy —
Magdalenie przebaczył Pan — jemu przebaczy.
Zostałam sama z dzieckiem... Prawda, płacić chcieli,
Dla dziecka nawet przyszłość zabezpieczyć mieli;
Ale mi je kazali niby szczenię rzucić,
I pójść sobie w świat saméj, gdzie oczy poniosą,
Wyjechać z miasta, z kraju i nie wrócić,
Jeżeli nie chcę chodzić i głodno, i boso... Wolałam to... ja matka, to psie prawo moje
Być przy dziecku, przy mojéj hańbie, czy też chlubie,
Wszystko jedno, — ja matka, przy tém prawie stoję!... Próbowali przymusić — ulegli po próbie,
I sami odstąpili; — rzuciłam im w oczy
Jałmużnę, tak — bom ja się sprzedawać nie chciała,
Jak ta wyrodna!... O! serce krwią broczy....
Upadłam — prawda, Boże, alem ja kochała!... Co tam, złe zawsze złem i czeka kary,
Przyszła, przyszła, a lata ciągnęła się całe...
Zwiędło, wyschło, pożółkło moje liczko białe:
Młoda jeszcze, a byłam podobna do mary,
Co się po bożym świecie wśród ludzi kołacze
I ugina pod klątwą, a nawet nie płacze,
Bo Bóg łzy zabrał dla większéj pokuty.
Zacięłam usta, gryząc ten żywot zatruty,
I jedną tylko myślą krzepiłam się jeszcze:
Że ja to moje dziecko wyniańczę, wypieszczę.
Wychucham i wychowam z duszą kryształową,
I że w niém się oczyszczę, odrodzę na nowo.
Więc strzegłam, pilnowałam jako oka w głowie...
Oj, na dużo się zdało! Bóg dał krasę, zdrowie:
Jak jabłuszko dziewczyna dojrzała, jak kwiatek,
Świeża — mogła być chlubą najuczciwszych matek,
Ale djabeł na zdobycz czyhał, bo to jego. Zatrute soki widać — są w owocach złego!
Nie pomogły starania, trudy i opieka —
Złe zawsze złem i kary zasłużonéj czeka. Wyrosła mi, jak drzewko, wysmukła i wiotka,
Oczy czarne, jak tarki, usta, jak maliny,
A łasić się umiała układnie, jak kotka,
Choć serce było zimne, jak stal... u dziewczyny —
To najgorsze. Płakałam, modliłam się Bogu,
Żeby mi ją odmienił, przy kościelnym progu
Kolanami wytłukłam dół... na nic się zdało!
Czart musiał wziąć na końcu, co mu przypadało. Myślałam, że się znajdzie jaki człek uczciwy,
Choćby z prostego stanu, zakocha, pokłoni
I weźmie ją i będzie przy pracy szczęśliwy.
Gdzie tam!... co który lepszy przybliży się do niéj,
Ta z góry, lub przez ramię patrzy, fochy stroi! —
Nieraz mówię: „Dziewczyno, co się tobie roi!
„Gładką buzią nie zwabisz grafa, ani księcia. —
„Dla mnie, to i rzemieślnik za dobry na zięcia!...“ Ale ona przed lustrem mizdrzy się, bywało,
I milczy zachmurzona, albo tak odpowie,
Że mi dreszcz wstrząśnie całe zimne ciało,
A rozpalone węgle uczuwam na głowie.
Więc przekładam i proszę, i błagam, i łaję,
Trzymam, jak na uwięzi, do księdza prowadzę —
Nareszcie wstyd rzuciwszy, z siebie przykład daję —
Nic i nic... już jak siostra, nie jak matka radzę,
Nic nie pomogła moja prośba, ani rada:
Na wszystko „mam swój rozum“ — hardo odpowiada;
A mnie rozpacz porywa, bo widzę i czuje,
Jak mi się z rąk wysuwa cała ma nadzieja:
Ten mój klejnot, którego lat tyle pilnuję —
Zgubić trzeba!... A jeszcze to miasto, jak knieja
Dla dziéwcząt; jak na sarny ciągnie się obława. Przyplątał się do niéj... chudy jak żyrafa,
Jakiś hrabicz.... do domu podchodzi i stawa, —
Wieczorami pod oknem widzę pana grafa;
Serce mi drży, — wiem, czuję, na co się zanosi.
Przejęłam bileciki, cukierki, bukiety..
Myślę, niechajby sam wszedł, miotła go wyprosi —
Ale lis sprytny, dobrze szczwany bybył niestety!
Raz w gorączce zbolała i troską znękana,
Ja matka, padłam przed nią, ot tak — na kolana
I błagam ją: „Dziewczyno miéj litość nad sobą,
„Nie idź na oślep, nie leć w przepaść ciemną —
„Dwadzieścia lat się wiłam pod moją żałobą,
„Słuchaj — mówię — źle będzie i z tobą i ze mną!
„Nie igraj z pokuszeniem, słuchaj!...“ Żal się, Boże!
Wzruszyła ramionami, jak zwykle.... ot żmija.
Prędzéj ja cię do trumny, dziewczyno — ułożę!...
I położyłam w końcu, bo rozpacz zabija
A we mnie cała dusza spłonęła téj nocy,
Gdy.... W piersiach mi zapiera, mówić nie mam mocy,
Ale powiem, jak było — powiem, nie zataję.
Był czwartek — święto.... wyszła pokryjomu....
Godzina, dwie, zmierzch zapadł, a jéj niéma w domu;
Chodzę, wyglądam oknem, we drzwiach staję....
Jakiś bies mnie opętał.... Dobrze się ściemniło,
Już noc... w ulicach zcichło... jéj jeszcze nie było.
Zarzuciłam na głowę chustkę i stanęłam w sieni....
Czekam... Może nic — myślę gdzieś ją zatrzymali —
„Wróci... głupstwo!“ — lecz w głowie mam piekło płomienne.
Wreszcie — słucham... turkot dał się szłyszéć w dali,
A mnie czegoś po sercu przeszło, jakby kołem...
Bliżéj... bliżéj wychylam głowę z kamienicy,
Patrzę... włosy mi dęba stanęły nad czołem....
Tam kareta stanęła na rogu ulicy,
A z karety ktoś wypadł jak kraska spłoszona,
I biegł ku bramie... Poznałam, to ona!
Tchu mi brakło, krew młotem uderzyła w skronie,
Chwilę tylko.... Przy kłodzie u wejścia z podwórza
Błysnęło coś... siekiera! nie wiem czyja? stróża,
Czy djabła, co ją matce szalonéj pokazał —
Tego, który mi córkę pierwéj hańbą zmazał.
Biegła... woalkę odgiął wiatr przy kapeluszu,
Weszła w bramę... spojrzałam, światło na nią padło...
Zatrzymała się chwilę i rękę do uszu
Podniosła... serce moje jéj hańbę odgadło:
W uszach zaświécił brylant... za cześć jéj zapłata!...
Pamiętam... kólczyk z ucha wydarłam jak wściekła: —
Trysnęła krew.... Ach czemuż wówczas nie uciekła,
Czemuż dała się matce swéj zamienić w kata!
„Nędznico!...“ głos mi w krtani uwiązł, tak mi spłacasz
„Moję miłość i pracę! mów, mów — skąd powracasz?...
„Stamtąd... gdzieś się sprzedała? w piekło idź zhańbioną!“ Kto mi podał siekierę do rąk, kto ją rzucił
Na głowę mego dziecka — Bóg jeden wié pono,
Ja omdlałam... Gdzie, kiedy i kto mnie ocucił —
Nie wiem, ale do niego mam żal — nie do Boga....
Widziałem kiedyś zakutą w marmurze
Myśl, — ręką mistrza dziwnie wyrzeźbioną, —
Więc na pociechę braciom ją powtórzę,
Co łzawo patrzą w Polskę powaloną
I szepcą nad nią lękliwe pytanie:
Czy choć tak ciężko upadła — powstanie?...
O, pocóż pytać, gdy nam wierzyć trzeba,
Kiedy zwątpienie śmierci niesie zaród?
My siłę wiary wymódlmy u nieba,
Że chociaż upadł, to nie umárł naród,
I że go podniéść potrzeba nie wskrzesić,
By mu na barki purpurę zawiesić....
Na poszczerbionéj broni, wśród wawrzynów,
Co się z jéj sławy wieńca rozsypały,
Jako nagroda bohaterskich czynów,
Które u nóg jéj naskładał świat cały, —
Przykryta kiru ciężkiego zasłoną
Padła niewiasta.... martwą? — nie, zemdloną!...
Z pod kiru ręka zakuta w okowy
Sterczy ku niebu. — Czy o pomstę woła,
Czy resztką siły chce koronę z głowy
Zrzuconą, jeszcze zatrzymać u czoła?
O ty, coś w chwili upadku gotowa
Umrzéć, lecz wielka, jak ludów królowa!
Choć powalona, w kostniejące dłonie
Chwytasz koronę, by skonać w koronie —
O, po téj dumie Chrystusa przed zbirem
Poznaję ciebie Polsko — choć pod kirem!...
Obok niewiasty, jak dziecię przy matce
Uklękło chłopię małe, długowłose, —
Istny aniołek, a w konfederatce —
Krzyż ma na piersiach, ubogie a bose.
Rękę przyłożył do niewiasty łona,
Tam, gdzie pod kirem serce, resztka ducha,
Życia iskierka tli, choć przytłumiona, —
Głowę przechylił, jak ptaszę — i słucha....
Cyt, cyt! téj świętéj niech nie mąci ciszy
Ni płacz niewieści, ni zawiść zdradziecka —
Tętno jéj serca chłopiec sam usłyszy
I uchem dziecka, i przeczuciem dziecka,
I serca matki sam zapyta o to,
Czy zostać przy niéj, — czy iść w świat siérotą!... Lecz patrzcie! z chłopca rozjaśnionéj twarzy
Odblask radości, łuna szczęścia bije,
W oczach się dziwny jakiś zapał żarzy,
Na ustach jeden tylko wyraz: żyje!
Toż miecz szczerbaty drobną chwyta dłonią
I sztandar matki z orłem i pogonią!... Żyje! to słowo krwią trysło w kamieniu
I z oczu chłopca płomieniami bucha; Żyje! — słyszycie! w słowa tego brzmieniu
Czar, co w marmurze gotów zbudzić ducha. — O bracia moi, z tém chłopięciem małém
U łona matki klęknijmy, jak dzieci
Słuchać jéj serca; wiarą i zapałem
Niech młode oko, jak jemu zaświeci!
Niech z głębi piersi, z strumieniem miłości,
Co w sercach dzielnéj jeszcze młodzi bije,
Jako pobudka i hasło przyszłości
Zagrzmi nadziei pełen okrzyk: żyje!
Takim okrzykiem niech brat wita brata,
Rozbudza lud nasz pod słomianą strzechą.
Strapionym ojcom niech płynie pociechą
Od młodzi polskiéj — po granice świata! —
Z takim okrzykiem w przyszłość śmiało idźmy,
W ufności, w myślach i czuciu jednacy,
I jak to chłopię w zapale pochwyćmy....
Czy znów za oręż? — nie, za młoty pracy!
Wszak nam już miejsca nie stało na blizny; —
Toż nie krwią dzisiaj, ani krwawym potem
Mamy okupić zbawienie ojczyzny....
Miecz nawet pryska pod żelaznym młotem! —
Więc młodzi bracia, na kowadle pracy,
Z pieśnią na ustach, przy ogniu miłości,
Ufnością, myślą, uczuciem jednacy,
Wspólnie kuć trzeba.... klucze do przyszłości.
A kiedy ciężki znój popłynie z czoła,
I wszyscy staniem w pracowników rzędzie,
Wówczas Bóg zeszle pociechy anioła,
Co nam na „żyje“ powie: „i żyć będzie!“
W posły do Ciebie, — het w kraj daleki,
Z za siódméj góry, z za siódméj rzeki Piosenkę biedną szlę —
Smutna posłanka w te obce światy
Z kurhanów zwiędłe zebrała kwiaty Z serc gorzką wzięła łzę.
Wybacz jéj Ojcze, że niewesoła,
Że ma zadumę i żal u czoła, Taka uroda jéj....
Ona ci tylko szeptem rozpaczy
Powié, że dzisiaj wszystko inaczéj W biednéj ojczyźnie twéj.
Że się musiała dziś pokryjomu
Chyłkiem wymykać z Twojego domu, By jéj nie zdradził dźwięk.
Że zamiast uczuć gorących słowa,
Jak niewolnica i jak niemowa Ma tylko łzę i jęk.
Lecz za nią inny posłaniec, biały
Rozwinął skrzydła, piękny, wspaniały — Leci pozdrowić Cię....
Słowiku lepszych czasów jedyny,
W żałobie Anioł Twéj Ukrainy Z nad głuchych stepów mknie.
I nad Twą głową, siwy Bojanie
Z błogosławieństwem cichém przystanie Twéj ziemi Anioł-Stróż,
A Ty ostatni piewco, w podzięce
Drogą spuściznę na jego ręce: Śpiewną swą lirę złóż!...
Za górami, za cudzemi,
Płakał, tęsknił do swéj ziemi —
A na lirę, na jedyną,
Łzy tułacza rzewnie płyną... Niby nic mu już nie trzeba Za górami, za cudzemi — Tylko chciałby krzynkę nieba I wietrzyka z swojej ziemi[1]
Niby nic mu już nie trzeba...
Ale sercu czegoś braknie,
Ale dusza czegoś łaknie —
Bo choć cudne cudze nieba,
To tęsknoty nie ukoją
Za tą ziemią polską, swoją!
Polakowi daj pół świata,
Daj mu skarby, złota bryłę —
To on jeszcze zakołata
O piędź ziemi — na mogiłę! —
Tużył, kwilił słowiczeńko
Do tych wikli nadwiślanych —
I słał piosnkę za piosenką
Do ojczystych stron kochanych;
Bo nie ciągle nam potrzeba
Iść za chlebem i dla chleba,
I nie pełzać wciąż przy ziemi
Ze skrzydłami zwieszonemi...
Więc piosenka gońcem leci
I do bratnich serc przypada,
I nam tutaj wśród zamieci
Gwiazdką błyśnie i zaświeci,
Ptakiem zlata, kwiatem spada
I z tęsknoty się spowiada...
Kołatało serce złote, —
Wtórowała lira w dłoni:
— Do macierzy na pieszczotę —
Ej, powlokę się ja do niéj!...
Na te kwietne łąki, pola.
Pójdę rozwiać ból mój wszystek;
Niechby chwilę... szczęsna dola! —
Kalinowy niechby listek
Zerwać pośród mych ustroni;
Choćby tylko okiem zmierzyć
Tę Ojczyznę, — paść i nie żyć...
Ej, powlokę się ja do niéj! —
I porzucił włoskie słońce,
A po latach, kędy ptakiem
Pieśń latała odeń w gońce —
Wyglądanym wracał szlakiem
Z lirą — w ręku kij tułaczy...
A wytężał wzrok strudzony,
Rychłoż, rychło raz obaczy
Przez mgłę łzawą swoje strony, Gdzie się dzielił polskiém sercem, Dzielił polskiém słowem; — Oj, tęsknoż mu za tą Polską, W Polsce za Krakowem...[2]
Ze słowami serdecznemi
Przybiegła drużyna:
Piewco naszych pól i chat!
Kiedyś wrócił w nasze strony —
Więc Ci każdy sercem rad,
Po staremu, i po Bogu
Na ojczystym wita progu:
„Niechaj będzie pochwalony!“
By Cię przyjąć uroczyście,
Z polskich dębów niesiem liście —
Nieraz w nich Twa pieśń szemrzała,
Polskich dziewic dłoń je rwała...
Głosząć one wieść radosną, Jakie jeszcze dęby rosną, —
Że nietylko nam na trumnę
Wznoszą swoje czoło dumne, —
Lecz, że starczą ich ostatki
Jeszcze i na tron dla Matki!...
Wiochny Twoje i kaliny,
Z pod rodzinnéj drogiéj strzechy
Szlą ci róże i wawrzyny —
Dla czci Twojéj i pociechy.
Póty Polski, póki jeszcze
Stara wiara, wielcy wieszcze —
Wielka miłość w synach Piasta
I nasz anioł stróż, — niewiasta!
Kiedyś przecie Bóg pozwoli
Szczęsnéj znów zabłysnąć doli...
Dawny zwyczaj wróci może, —
I znów, jak przed laty wielu —
Lirnik będzie na Wawelu
Miał gościnę... co daj Boże! —
Uśpionemu w cichym grobie,
Stary mistrzu, pokłon tobie! Wieczna sława, cześć!...
Braknie kwiatów świeżéj wiosny
W twego zgonu dzień żałosny, By ci wieńce nieść.
SnieżnoŚnieżno, pusto przed oczyma,
W świecie zima, w duszach zima, Szron dokoła lśni;
Macierz twoja, ziemia cała
Smutna, głucha i skostniała Pod całunem śpi.
Nim skowrończe ją hejnały
Będą ze snu rozbudzały. Śnieżna zniknie pleśń.
Zanim wiosna ją odsłoni, —
Zamiast kwiatów z bratniéj dłoni, Posyłamy pieśń.
A gdy pękną lodów zwały,
Gdy przeminie długotrwały Czas zimowych prób,
Kwieciem z twoich łąk barwionych,
Liściem z twoich drzew zielonych Zasypiemy grób!...
Po światło naprzód, otrząśmy się z mroków!...
Ze wszystkich więzów narodu — heloty
Najsroższą zawsze niewola ciemnoty Zesłana z piekła wyroków.
Do światła naprzód!... W blaskach nowéj zorzy
Prędzej dłoń bratnia bratnie znajdzie dłonie,
Zmartwiałe serca odżyją znów w łonie, Znowu się niebo otworzy....
Miłość niech w drogę młody hufiec wiedzie,
Z czcią dla wszystkiego, co dla serca święte,
Co w ludzkiéj duszy na wieki zaklęte — Z sztandarem prawdy na przedzie.
Prawda, jak światło, lecz miłość — jak ciepło,
Słoneczny promień jedno z drugiém zlewa....
Naprzód do światła, co świecąc, rozgrzewa Wśród chłodu duszę zakrzepłą!...
Przed wami jutro w złotych blaskach staje —
Idźcie ku niemu przez ojców zagony,
Na okup niosąc własnéj pracy plony — Przyszłość nic darmo nie daje....
Miłość, i pracę, i trud, i wytrwanie
Pobłogosławi synom dłoń macierzy....
Jutro do młodych należy szermierzy, Gdy ich na straży zastanie.
Jutro!... nadziejinadziei hasło i przyszłości;
Wierzcie mu, wiarą krzepiąc własne siły;
Słońce otworzy pradziadów mogiły I wstanie mściciel ich kości....
Do światła, naprzód!... z pieśnią ptaki młode,
Skrzydła do lotu szerszego rozwinąć —
Nie wam orlętom bez gniazda zaginąć: Na słońce i na swobodę!...