Panna do towarzystwa/Część druga/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Przez czas czterdziestu ośmiu godzin baronowa de Garennes i jej lektorka, zajęte były bardzo na ulicy Madame, przygotowaniami do wyjazdu na wieś.
Pomimo gorącej chęci Raula i Genowefy, spotkania się sam na sam, choćby tylko na jedną chwilę, oboje nie byli w stanie tak się urządzić, ażeby najdroższe to pragnienie ich serc doprowadzić do skutku.
Spotkali się tylko przy stole, a obecność Filipa i jego matki zmuszała ich do mówienia do siebie obojętnie.
Genowefa stawała się z każdym dniem smutniejszą.
Raul widział zwiększający się smutek młodego dziewczęcia i bolało to go bardzo.
— Kiedyż nakoniec będę w zupełności wolnym i zrehabilitowanym? zapytywał siebie z gorączkową niecierpliwością, naglił Filipa, aby jak najprędzej kończył ów memoryał usprawiedliwiający.
Filip odpowiedział:
— Kochany kuzynie, nikt w świecie nie rozumie lepiej odemnie twego pośpiechu, lecz zanim udamy się do sądu dla przyśpieszenia jeżeli to możliwe, terminu sprawy, chciałbym uzbroić się we wszelkie możliwe wiadomości, zobaczyć doktora Gilberta i cofnąć do źródła oskarżających denuncyacyi, chciałbym mieć pod ręką świadków, którzyby mogli dowieść, że padłeś ofiarą potwarzy i znajdę ich... Ostatecznie jesteś wolny, sytuacya więc twoja jest znośną... Cóż to szkodzi zaczekać jeszcze kilka dni więcej.
Łotr chciał zyskać na czasie, aby być w możności doprowadzenia do skutku, planu obmyślanego z szatańską prawdziwie zręcznością, jaki układał w umyśle.
W przeddzień wyjazdu baronowej napisała parę słów do Raula, że z wielkim jego żalem, nie będzie mógł z nim widzieć się popołudniu.
Pani de Garennes wyjść miała po jakieś sprawunki.
Przez chwilę pan cle Challins miał nadzieję znaleść się sam na sam z Genowefą, lecz baronowa prosiła swej panny do towarzystwa, aby jej towarzyszyła.
A zatem spotkać się będą mogli dopiero podczas obiadu.
Haul postanowił dla zapełnienia tej połowy dnia odwiedzić doktora Gilberta.


Pożegnawszy się z matką i kuzynem, po rozmowie o której wiedzą czytelnicy, Filip powrócił do siebie na ulicę Assas.

Julian Vendame oczekiwał go.
Filip nie powiedział dotychczas nic Julianowi, o wypuszczeniu z więzienia pana de Challins. — Nic mu również nie mówił o sprawie sukcesyi.
Kamerdyner myślał sobie:
— Jeżeli mój pan nic mi nie mówi, to znaczy że interes źle idzie! Czyżby piękne nasze nadzieje miały się stać drugą edycyą Dzbanka mleka Peretki?
Perspektywa ta wcale mu się nie wydawała przyjemną i łatwą do zniesienia.
Nadzieja posiadania majątku zbrzydziła mu rzemiosło lokaja.
Instynkta nieograniczonej niepodległości chwilowo uśpione, zaczęły się w nim budzić się coraz to gwałtowniejsze i gorętsze.
— Do tysiąca dyabłów! mówił. Gdyby to tylko odemnie zależało, uczyniłbym cokolwiekbądź, aby raz skończyć!
Znajdował się właśnie w jednym z tych napadów chęci zbuntowania się przeciwko wszelkiej władzy, pragnienia wolności, używania, kiedy wszedł Filip.
Młody baron zdawał się być bardzo zamyślony, a twarz jego nie kłamała.
Wystarał się nie bez wielkiego trudu, o flaszkę belladony, którą miał wręczyć matce i wkładając ją do szuflady, zkąd jutro miał ją wyjąć, niezgrabnie stłukł.
Cóż teraz uczyni?
Co zrobi, ażeby znowu, i to w niedługim czasie wejść w posiadanie potrzebnej dozy tej strasznej roślinnej trucizny.
Żaden środek praktyczny nie przychodził mu na myśl, a czas uchodził.
Jeden z jego przyjaciół młody człowiek, zajmował stanowisko w centralnej aptece szpitalnej, — ale pod jakim pozorem zażądać od niego belladony?
Znał kilku doktorów, dawnych kolegów z piwiarni quartier Latin, z czasów kiedy studyował prawo, ale pod jakim pozorem, otrzymać od nich receptę, na dostateczną ilość tej substancyi?
— Z braku trucizny, projekt mój przepada! mówił z wściekłością, a jednak nie mogę nic wymyślić!
Przyszła mu wtedy myśl zwierzyć się Julianowi Vendame, którego płodna imaginacya mogłaby stać się bardzo użyteczną.
A jednak byłoby to oddać się na łaskę i niełaskę swego lokaja.
Oprócz tego, pomimo strasznego cynizmu, Filip doświadczał jakiegoś niejasnego uczucia wstydu, oburzał się na siebie, na samą myśl zwierzenia tej natury, Vendame wprawdzie był już jego wspólnikiem, ale nie w morderstwie...
Kamerdyner usunął się z uszanowaniem, żeby przepuścić swego pana, i rzekł kłaniając się:
— Pan baron nie wydaje mi się być zadowolonym.
— Bo rzeczywiście nie jestem nim, odrzekł Filip opryskliwie.
— Czy pan baron pozwoli mi zadać sobie jedno pytanie?
— Mów...
— Czy przypadkiem Genowefa Vendame, to jest kuzynka pana barona, kładzie kije w koło naszej fortuny?
Filip stanął przed swym lokajem.
— Tak, odrzekł.
— I to dla tak drobnej rzeczy, pan baron ma minę z tamtego świata? Ależ do licha! ta gąska nie powinna przecie tak wiele ważyć na szali naszych interesów! Jeżeli zanadto cięży i pochyla szalę, daje się pstryczka i usuwa ten niewygodny ciężar... przecież to tak proste!
Filip szerokiemi krokami chodził ciągle po pokoju tam i z powrotem.
Nagle zatrzymał się znowu...
— Vendame — rzekł — znajdujemy się wobec niebezpieczeństwa.
— Jakiego niebezpieczeństwa, panie baronie?
— Aby dojść do rezultatu sposobem prostym i normalnym, postanowiłem ożenić się z Genowefą.
— Wyborny sposób! Po zawarciu małżeństwa, produkuje się akt urodzenia małej, i bierze się miliony!
— Środek ten był dobrym istotnie.
— A czyż przestał nim być?
— Tak jest, nie powiódł się.
— Czyżby Genowefa sądząc się być córką Vendamów, a tem samem moją siostrą, odmówiła oddania swej ręki baronowi de Garennes?
— Odmówiła.
— Na prawdę, trudno uwierzyć...
— Pomimo to jednak, tak jest.
— A zatem? ta głupia dziewczyna miałaby dla jakiegoś kaprysu, wywrócić tak sprytnie obmyślane plany, i literalnie odjąć nam chleb od ust. Coś podobnego nie może być tolerowanem, panie baronie! A! do pioruna prędzej bym ją zadusił własnemi rękami!
Julian mówił te słowa ze wściekłością, która całkiem mu rysy twarzy zmieniła, i czyniła go odrażającym.
— Uspokój się, rzekł mu Filip.
— Nigdy, — nie mogę zapanować nad sobą! pan baron powinien okazać swoją wolę tej gąsce... Przemówić jak pan.
— Na nic by się to nie zdało.
— Dla czego?
— Genowefa kogoś kocha.
— Kocha kogoś!! powtórzył Vendame głuchym głosem. — Ona pozwala sobie, kogoś kochać!! oh! gdybym go mógł dostać!!
I Julian myśl swoją dokończył wyrazistym gestem.
— Po raz jeszcze mówię ci, uspokój się, odrzekł Filip, lepiej na chłodno zastanowić się, jak się unosić. Nic nie jest w stanie zwalczyć uporu Genowefy.
— A upór ten przyprowadza nas do ruiny.
— Tak.
— A więc trzeba wykonać to, o czem przed chwilą mówiłem... dać pstryczka... usunąć z szali niewygodny ciężar... Pan baron sam odziedziczy.
— Nie, nie sam, odrzekł Filip. — Mój kuzyn Raul de Challins, którego pozbyliśmy się na zawsze, jak nam się zdawało, jest na wolności.
Usłyszawszy te słowa tak nieoczekiwane, Julian Vendame, o mało co nie padł na ziemię.
— Na wolności, pan de Challins? powtórzył Julian, głosem przytłumionym; — to niepodobna!
— Zdawało się niepodobnem, a jednak tak jest? odpowiedział baron.
— Przecież tak wszystko dobrze urządziliśmy.
— Tak, ale dyabeł był przeciwko nam.
— Więc pan de Chailins dowiódł swej niewinności?
— Mniej więcej.
— Jakżeż to się stało?
— Opowiem ci.
I Filip pojmując, że niczego nie powinien ukrywać przed swoim wspólnikiem, opowiedział mu wszystko co zaszło w ciągu ostatnich kilku dni...
Vendame słuchał blady z przerażenia. — Do dyabła, pomruknął, kiedy pan jego skończył mówić. — Interes zaczyna się psuć! Kuzyn pana barona, niewątpliwie zostanie uniewinniony, i weźmie swoją część sukcesyi.
— Toby jeszcze niczem nie było... Milionów jest dosyć, ażeby się niemi podzielić, ale poszukują Genowefy, lada chwila mogą ją odszukać, a jeżeli znajdą, wszystko stracone...
— Nie trzeba, aby ją znaleźli? rzekł Julian gwałtownie. — Tego co nie istnieje znaleść nie można. Usuńmy przeszkodę...
— Już o tem myślałem... Myślałem nawet o środkach jakich użyć należy, ażeby nie dopuścić posądzenia...
— A więc, jakiż na to środek?
— Trucizna, zadawana małemi dozami. Trucizna roślinna, nie pozostawiająca żadnego śladu...
— Wyborna myśl! Niech pan baron się śpieszy z wykonaniem jej.
— Jest pewna przeszkoda...
— Jaka przeszkoda?
— Aby zacząć działać, należy mieć truciznę...
— A bardzo trudno jej dostać, nieprawdaż?
— Tak.
Julian Vendame oparł obie ręce na czole, i począł głęboko się namyślać.
Nagle po jakimś czasie, podniósł głowę i zapytał:
— Digitalina jest roślinną trucizną, nieprawdaż?
— Tak, rzekł Filip. — Jest to właśnie jedna z tych trucizn, o jakich mówiłem przed chwilą... Zażyta w bardzo małej ilości, jest skutecznem lekarstwem na choroby serca, w większej dozie... zabija.
— I czy nieznajdują jej wcale w ciele trupa po śmierci, jeżeli dokonywają autopsyi?
— Nie.
— A więc tego nam właśnie potrzeba, niech się pan baron już o nic więcej nie kłopocze, — będę miał digitalinę.
— Kiedy?
— Dziś wieczór.
— Jakim sposobem?
— To to już moja rzecz! odpowiedział Julian. Abym tylko dostarczył to ziele panu baronowi, nie potrzebuje pan wcale wiedzieć jakim sposobem przyszedłem do tego.
— Słusznie. Tylko nie trać ani chwili. — Jutro moja matka wyjeżdża do Bry-sur-Marne w towarzystwie Genowefy... trzeba ażeby wzięła z sobą truciznę.
— Będzie ją miała.
— Liczę na ciebie.
— Pan baron będzie ze mnie zadowolony.
Po tej ponurej naradzie, Filip wyszedł z domu powracając na ulicę Madame.
Baronowa i Genowefa tylko co powróciły.
Pan de Garennes dał znak matce, że ma jej coś do powiedzenia i udał się za nią do jej pokoju.
— Czy zawsze, jutro opuszczasz matko Paryż? zapytał.
— Tak, jutro.
— A więc przyniosę jutro rano, to co wiesz... przyjdę bardzo rano...
— Mam tobie dać jedno polecenie bardzo ważne, rzekła baronowa.
— Cóż takiego?
— Żebyś jak najrzadziej przyjeżdżał do Brysur-Marne z Raulem.
— Dla czego?
— Jest to jest co najmniej zbytecznem, aby twój kuzyn mógł się spostrzedz na zmianie, jaka niewątpliwie okaże się w powierzchowności Genowefy.
— Unikać będę przywożenia Raula, o ile to będzie odemnie zależało, lecz jeżeliby żądał koniecznie odwiedzieć ciebie moja matko, niepodobna mi będzie temu przeszkodzić.
— Zaczekaj przynajmniej kilka dni, zanim sam przyjedziesz. — Genowefa jak raz położy się do łóżka, nie będzie nikogo przyjmować i mówić będziemy o jej chorobie jako o rzeczy bez znaczenia. Któżby nam mógł zaprzeczyć.
— Będę czekał listu od ciebie matko, oby jchać do Bry...
— Jakże stoisz z memoryałem?..
— Prawie już skończony. — Pozostaje mi tylko zobaczyć się z doktorem Gilbertem... Jestem bardzo ciekawy poznać tego tajemniczego protektora Raula. I mam zamiar poruczyć mu pewne zlecenie do sędziego śledczego...
— Bądź ostrożnym z tym człowiekiem... Instynktownie czuję, że on jest niebezpieczny.
— Bądź spokojna moja matko, mam ułożony sposób postępowania, od którego na krok nie odstąpię... Niech ci się z twej strony matko tak tylko uda, jak mnie z mojej, a wkrótce będziemy panami sytuacyi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.