Panna do towarzystwa/Część pierwsza/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Panna do towarzystwa |
Data wyd. | 1884 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Demoiselle de compagnie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Porzućmy chwilowo Gilberta i powróćmy do Paryża, gdzie zapoznamy czytelnika z nowemi osobami, mającemi w tem opowiadaniu ważną odegrać rolę.
Przed opuszczeniem pałacu przy ulicy Garancière w kabryolecie furgonu pogrzebowego, Raul de Challins jak wiemy, przykazał Honoryuszowi, kamerdynerowi zmarłego hrabiego, wręczyć zawiadomienia o zejściu osobom, których listę układał z Filipem de Garennes. Na tej liście znajdowały się nazwiska p ani i panny de Brénnes.
Margrabina de Brénnes, jak mówiliśmy, była przyjaciółką z lat dziecinnych, pani de Challins, matki Raula.
Wieczorem stary sługa część zaproszeń wysłał przez pocztę, poroznoszenie zaś innych poruczył Berthaud. List adresowany do pani de Brénnes należał do tych ostatnich.
Berthaud zaniósł go na ulicę Saint-Dominique, gdzie margrabina zajmowała lokal w maleńkim pałacyku... W trzech czwartych zrujnowana, wskutek ryzykownych spekulacyi nieboszczyka męża, nie mogła prowadzić domu, jak tylko na bardzo skromną stopę.
Służba jej domowa składała się z lokaja i stangreta w jednej osobie, obsługującego jedynego konia, powożącego i usługującego przy stole, z kucharki i młodej dziewczyny, spełniającej rolę lektorki i panny do towarzystwa.
Leonida, jedyna córka margrabiny, uwielbianą była przez matkę. Jeżeli opłakiwała zmniejszenie fortuny, to jedynie myśląc o przyszłości swej córki, której posag dalekim był od tych grubych sum, za któremi uganiają się poszukujący żon.
Panna de Brénnes, wysoka, brunetka z czarne mi oczami, była bardzo ładną, a nawet piękną. Lecz piękność niestety nie jest w stanie zastąpić bogactwa w naszej epoce, w której gorączka złota jest panującą chorobą, a oprócz tego Leonida pomimo swej zręcznej kibici i regularnych rysów nie była bynajmniej przyciągającą z powodu swej natury wyniosłej, dumnej, braku serca i pewnej ostrości charakteru.
Dochodziła lat dwudziestu dwóch a nikt dotychczas nie oświadczył się o jej rękę.
Szczupłość dochodów matki, niedozwalała jej często bywać w świecie, za czem przepadała, lecz przytem pragnęłaby zbytkiem tualet i elegancyą rywalizować z córkami milionerów, miłość więc własna zmuszała ją najczęściej do wstrzymywania się od wizyt i balów.
Pomimo wad, bardzo inteligentna, Leonida rozumiała wybornie, że trudno jej będzie wyjść za mąż, tem bardziej, że próżność nie dozwoliła by jej nigdy, oddać rękę człowiekowi skromnego stanowiska.
Sto razy lepiej zostać starą panną, myślała, jak nazywać się panią a nie módz w wielkim świecie utrzymać stanowiska zgodnego z urodzeniem i przyzwyczajeniami.
Nagle, jak jej się zdawało znalazł się środek urzeczywistnienia tych pięknych marzeń.
W dniu, w którym dowiedziała się o złym stanie zdrowia hrabiego de Vadans, znanego powszechnie jako milionera, poczęła myśleć o Raulu de Challins, dziedzicu połowy tej fortuny.
Dotychczas uważała Raula poprostu za przyjaciela domu; odtąd jednak widząc, że niedługo zostanie milionerem (nie mówiąc, że już i bez tego miał znaczny majątek) — postanowiła wydać się za niego. Nie ukrywała się z tym zamiarem przed matką, która myśl tę w zupełności podzielała i życzyła powodzenia.
— Powiedzie mi się niezawodnie! — mówiło sobie zarozumiałe stworzenie. — Oddawna powinnam była spostrzedz, że jeżeli Raul tak często u nas bywa to tylko dla mnie! Skromność moja oślepiała mnie... Zanadto jestem piękna żeby mógł patrzeć się na mnie a nie pokochać... nie uważał się dość bogatym, a szczególniej dość swobodnym, aby się oświadczyć, lecz wkrótce wahanie to nie będzie miało racyi bytu... potrafię skłonić go do mówienia.
Powiedzmy od razu, że Leonida, co do uczuć Raula, w najzupełniejszym była błędzie, jak również co do istotnego powodu, częstych jego odwiedzin w domu margrabiny.
Blizka bardzo przyjaźń łącząca kiedyś panią de Brénnes z panią de Challins była jednym z powodów częstego bywania Raula w pałacyku przy ulicy Saint-Dominique, powód ten jednak nie był jedynym, wiele do tego przyczyniała się obecność przy Leonidzie panny do towarzystwa, o której wspominaliśmy.
Panna ta zdawała się mieć około osiemnastu lat i nosiła imię Genowefy.
Może nie tak klasycznie piękna jak panna de Brénnes, nieskończenie jednak więcej miała wdzięku i stokroć była powabniejszą ze swemi wielkiemi niebieskiemi, oczami, i jasno-bląd włosami. Sam a nie wiedziała o wdzięku swej postaci, otaczającym ją jak by aureolą.
Od roku przebywała u pani de Brénnes jako panna do towarzystwa jej córki.
Raul od pierwszego zaraz dnia, bezwiednie uległ czarowi jaki to dziewczę w koło siebie roztaczało.
W krótce poznawszy bliżej Genowefę i niezwalczony czując do niej pociąg, poddał mu się bez oporu.
Pewnego dnia powiedział sobie: A więc tak, to prawda... ja ją kocham! Strzegł się jednak wyznać jej swoją miłość.
Biednemu dziewczęciu ani przez myśl nie przechodziło, że była kochaną czule, głęboko przez tego, któremu, nie wiedząc o tem oddała już dziewicze swe serce.
Często widywała Raula, słuchała go, gdy mówił wystarczało to aby uczynić ją szczęśliwą, miłość jej była nieśmiała: — ani żądała, ani się niczego spodziewała więcej.
Genowefa dostatecznie wykształcona, bardzo muzykalna, głos miała prześliczny, głos, którego me je dna ze znanych artystek mogłaby jej pozazdrościć.
Leonida próżna we wszystkiem, dumną była ze swej panny do towarzystwa, co jej nie przeszkadzało postępować z nią często z wyniosłością pogardliwą a nawet obrażającą a młoda dziewczyna jednak nie obrażała się za to wcale, a nawet zaledwie to spostrzegała.
Genowefa była szczęśliwą.
A przynajmniej tak jej się zdawało, lecz głębi jej serca tyle było melancholii, że często kiedy się nie pilnowała, na jej twarzy odbijał się wyraz smutku i rezygnacyi. Czyżby miała cierpieć rzeczywiście?
Tak jest, gdyż pomimo, że miłość jej nie miała ambicyi ani też nadziei, ściskało się jednakże boleśnie jej serce, gdy słuchała planów Leonidy względem Raula, i tej pewności z jaką utrzymywała, że on ją kocha.
Znając dobrze charakter panny de Brénnes, Genowefa mówiła sobie po cichu:
— Jeżeli ją kocha... będzie nieszczęśliwym.
A myśląc o tem, że Raul cierpieć może przez Leonidę, łez nie mogła powstrzymać.
Taki był stan rzeczy, kiedy w hoteliku na ulicy Saint-Dominique, otrzymano zawiadomienie o śmierci hrabiego de Vadans, i zaproszenie na pogrzeb do Compiègne nazajutrz.
Panie de Brénnes siedziały przy stole z Genowefą, w chwili kiedy żałobna koperta wręczoną została margrabinie.
— Jeśli się nie mylę — odezwała się Leonida tonem, w którym się radość przebijała — list ten donosi nam o śmierci Wujaszka Raula.
Pani de Brénnes otworzyła kopertę.
— Nie mylisz się... — odrzekła — Karol-Maksymilian de Vadans, zeszedł z tego świata.
— W tym razie przebaczam Raulowi, że nie był u nas od dni pięciu... musiał być bardzo zajęty.
— Ah! zajęty... — rzekła pani de Brénnes — on tak kochał swego wuja...
— Kiedyż odbędzie się pogrzeb?
— Jutro.
— Tu?
— Nie, w Compiégne.
— Jakież to nieznośne! — zawołała Leonida — bo wszakże nam nie wypada tam nie być...
— Nie ma wątpliwości, że to strasznie nudne, ale Raul dziedziczy, jestto pewna pociecha.
Genowefa słuchając tej rozmowy, nieśmiało się odezwała:
— Pan de Challins musi być bardzo smutny — rzekła — jego wuj był podobno dla niego bardzo dobry.
— Wielka sukcesya pociesza we wszelkich zmartwieniach — rzekła Leonida śmiejąc się, potem zwracając się do matki, zapytała:
— O której godzinie ceremonia?
— O dwunastej.
— Trzeb a będzie wstać najpóźniej o ósmej, ubierać się... zaledwie będziemy mieli czas zjeść śniadanie przed wyjazdem... Ah! gdybym nie obawiała się obrazić Raula, jakżebym chętnie pozostała w domu... Ale cóż robić trzeba jechać do Compiègne, więc pojedziemy. Czy Genowefa pojedzie z nami?
— Naturalnie.
Panna do towarzystwa zaczerwieniła się po uszy. Nigdy nie ośmieliłaby się prosić aby ją zabrano, chociaż pragnęła tego z całego serca.
Raul dotknięty głębokiem zmartwienieniem. Zdawało jej się, że widząc go weźmie na siebie część je go boleści.
Leonida mówiła dalej:
— Nakoniec chwila, której tak niecierpliwie oczekiwałam, nadeszła... Pan de Challins będzie bardzo bogatym, i zupełnie wolnym.. Będzie mógł odtąd poświęcać nam swój cały czas. Czy nie wiesz mamo wiele Raul będzie miał majątku, jak wejdzie w posiadanie sukcesyi po swoim wuju?
— Hrabia de Vadans, jak mówiono, miał przeszło sześć milionów. Raul bierze połowę, jeżeli hrabia nie wyróżnił go w testamencie.
— Trzy miliony co najmniej! — rzekła Leonida a oczy zabłyszczały z chciwości. — A wszak już przedtem posiadał jwięcej aniżeli niezależną pozycyę. To przepyszne! Widzisz mamo, że dobrze uczyniłam odmawiając wszystkim konkurentom?
— Powiem, że dobrze zrobiłaś, jeżeli Raul się z tobą ożeni.
— Ożeni się z pewnością.
— Życzę togo...
— Czyżbyś wątpić miała mamo? — zawołała młoda dziewczyna gwałtownie.
— Małżeństwo dopiero jest pewnem, kiedy się wychodzi z merowstwa.
— Ale Raul jest we mnie zakochany.
— Czy ci to powiedział?
— Nie, on jest trochę nieśmiały, ależ to przecież widoczne. Jeżeli by nie kochał się we mnie czyżby tak często tu bywał? Byłaś przyjaciółką je go matki, wiem o tem dobrze, ale to by nie wystarczało żeby miał ciągle u nas przesiadywać... Zresztą rozumie on dobrze, że jeżeli dotychczas za mąż nie wyszłam to dla tego, że na niego czekam, że go kocham.
Genowefa słuchała milcząc i myślała:
— Nie jego to ona kocha... ale jego miliony...
Pani de Brennes uśmiechnęła się.
— Nie gniewaj się jeżeli ci przemawiam do rozsądku — rzekła. — Posiadasz wszystko aby być uwielbianą, i pragnę z całej duszy, żeby to twoje marzenie urzeczywistniło się jak najprędzej.
— Nie wątpię, moja mamo, że się urzeczywistni... chwila w której będę nosić nazwisko wicehrabiny de Challins, jest bardzo bliska...
— Trzebaż Raulowi zostawić przynajmniej czas do uporządkowania interesów wuja... swoich...
— To nie długo potrwa... Pan de Vadans tak czule kochał swego siostrzeńca Raula de Challins, a tak serdecznie nienawidził tego drugiego, Filipa de Garennes... Musiał więc zrobić testament z wyróżnieniem pierwszego, a może nawet wydziedziczył drugiego... W każdym razie wprowadzenie go w posiadanie nie potrwa długo... Wszystko dobrze pójdzie... Mam dobre przeczucie, czuję się szczęśliwą i wszystko w różowym widzę kolorze.
Leonida mówiąc te słowa owijała na maleńkim zgrabnym paluszku zawiadomienie o śmierci z czarną obwódką: Źródłem tego nadmiaru radości, była — śmierć!
— Czyż ona ma serce? — zapytywała siebie Genowefa. — Uwierzyć temu trudno.
Obiad się skończył.
Wszystkie trzy kobiety przeszły do salonu.
Leonida usiadła przy fortepianie i przebiegała palcami po klawiaturze wydając kapryśne tony i motywa zapożyczone z najszaleńszych modnych operetek.
Nagle przerwała, ucałowała matkę i poszła do swego pokoju, powiedziawszy swej pannie do towarzystwa:
— Idź spocząć Genowefo... trzeba będzie wstać jutro o wschodzie słońca, chciałabym żebyś mi pomogła przy ubieraniu się, sama nie dojdę do ładu.
Zapukaj do moich drzwi punkt o ósmej, proszę cię.
— Dobrze.
Genowefa skłoniła się pani de Brénnes i udała się do swego pokoiku.
Biedne dziecko czuło się niespokojne, serce jej biło. Jak tylko znalazła się sama, łzy rzuciły się jej do oczu. Upadła na kolana, złożyła ręce i poczęła szeptać:
— Mój Boże, mój dobry Boże, dla czego dozwoliłeś aby w mem sercu zrodziła się ta miłość bez nadziei, mogąca mi przynieść tylko boleść i upokorzenie? Dla czego weszłam do tego domu, w którym się duszę? dla czego brak mi siły ażeby go opuścić. Boże mój, opiekuj się Raulem! Oświeć go! Uczyń żeby to stworzenie bez serca nie zostało nigdy jego żoną! Uczyń ażeby nie kochał tej, która nic nie kocha! Niech będzie szczęśliwy mój Boże, a nie będę się nigdy skarżyć, że cierpię...
Ostatnie słowa tej wzruszającej modlitwy zamieniły się w łkanie.
Genowefa pozostała czas jakiś jeszcze klęcząc ze schyloną głową, twarzą łzami zalaną.
Zwolna uspokoiła się, wstała czując ulgę, prawie pocieszona i nie myślała już tylko o spoczynku.
Nazajutrz o godzinie wpół do dziesiątej rano, pani de Brénnes, Leonida i Genowefa udały się w powozie na dworzec Północny, gdzie wsiadły w pociąg idący do Compiègne.