Panna do towarzystwa/Część pierwsza/XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Genowefa szybko wyrwała się z objęć Raula i pobiegła do okna.
— Pani de Brénnes — zawołała z przerażeniem, widząc matkę i córkę wysiadające z powozu.
— Uspokój się moja droga, moja najukochańsza — rzekł młody człowiek z uśmiechem — powitam te panie z całą zimną krwią, bądź pewna, że mowy o tobie nie będzie.., Wkrótce zresztą dom ten opuścisz... Nie tu miejsce przyszłej wicehrabiny de Challins.
W chwili kiedy Raul kończył te słowa, drzwi salonu otwarły się.
Margrabina z Leonidą ukazały się w drzwiach salonu.
— Czegóż to się dowiaduję mój drogi chłopcze, jesteś tu już podobno przeszło od godziny!
Raul uścisnął rękę matki, potem córki i odpowiedział:
— Istotnie... Rozmawiałem z panną Genowefą, która była tak dobrą, że dotrzymywała mi towarzystwa...
— Czas musiał wydawać się panu bardzo długi... — rzekła naiwnie Leonida.
— O nie, wcale nie, zapewniam panią...
— No nareszcie jesteśmy — mówiła pani de Brénnes — i mam nadzieję, że nam przebaczysz to mimowolne opóźnienie... Nie wiedząc, że tu jesteś, nie spieszyłyśmy się z powrotem...
Leonida zdjęła kapelusz i mantylkę... Podała to wszystko Genowefie, mówiąc do niej:
— Zanieś to do mojego pokoju, proszę cię... Nie będę potrzebowała dzwonić na Justynę...
Genowefa zaczerwieniła się po uszy, spoglądając na Raula.
Młody człowiek nagle zbladł. Brwi mu się zmarszczyły, usta poruszyły, lecz powściągnął się i nie rzekł ani słowa.
To co usłyszał niedawno z ust Genowefy o projektach margrabiny i Leonidy zamknęło mu usta. Wzrok jego skrzyżował się z wzrokiem Genowefy, która wyszła niosąc kapelusz i lekkie okrycie panny de Brénnes.
— Siadaj kochany Raulu... — rzekła margrabina biorąc sama krzesło. — Oczekiwałyśmy twojej wizyty z niecierpliwością... Miałeś wiele interesów nieprawdaż?
— Tak droga pani, bardzo wiele... — odrzekł pan de Challins.
— Ale teraz jesteś pan już zupełnie swobodnym? — rzekła Leonida ożywionym tonem: — Będziemy częściej się widywać, mam nadzieję i liczę na to... Czy wiesz pan panie Raulu, że przez pana popełniłyśmy grzech ciekawości...
— Przezemnie pani? a to jakiem sposobem?
— Obiecując nam zwierzyć się...
Raul udał zadziwienie.
— Czyż mówiłem o jakimś zwierzeniu?
— Niewątpliwie, a nawet miało być bardzo ważnem, gdyż jak pan mówiłeś, chodziło o pańskie szczęście...
— Szczęście to rzecz rzadka, pragnie się go — oczekuje — spodziewa... a najczęściej nie przychodzi.
— Jeżeli jest kto, nie mający prawa tego mówić, to chyba ty panie Raulu! — rzekła margrabina. — Szczęście samo do ciebie wchodzi. Śmierć wuja, w tak młodym wieku, robi cię panem olbrzymiej fortuny.
— Pieniądze mogą dać rozkosze, ale nie szczęście.. — rzekł Raul.
— Ależ to paradoks! — odezwała się Leonida — pieniądz jest królem świata, jest wszystkiem!
— Pozwolisz pani, że będę przeciwnego zdania.
— Oh! moje dzieci, nie sprzeczajcie się! — przerwała margrabina. — Pogarda bogactw jest w bardzo dobrym guście, i najmniejszej nie sprawia przykrości kiedy się je posiada. Ale nie o to chodzi. Oczekujemy obiecanego zwierzenia... Wszystko co ciebie dotyczy mój Raulu... bardzo nas interesuje... Mów więc...
Raul miał umysł prawy i zacną z gruntu naturę. Wiedząc o złudzeniach pani de Brénnes względem siebie, uważał za swój obowiązek rozczarować je.
— Będę więc paniom posłusznym — odrzekł — lecz ciekawość wasza nie będzie zadowoloną, nie tyle bowiem pragnę zwierzyć się przed paniami, jak raczej prosić o radę.
— O radę?... — zapytała margrabina.
— Tak jest.
— W jakim przedmiocie?
— W przedmiocie zamiaru, jaki powziąłem.
Leonida słuchała z łatwą do zrozumienia chciwością, od samego początku całej tej rozmowy. Sama pani de Brénnes również była bardzo wzruszoną.
Raul mówił dalej:
— Byłaś pani przyjaciółką mojej matki i mnie okazywałaś zawsze życzliwość, panią zatem naturalnie, chciałem prosić o radę, kiedy idzie o moją przyszłość.
Margrabina spojrzała na córkę.
Leonida zrozumiała znaczenie tego spojrzenia i zaczerwieniła się po uszy.
Manewr ten nie uszedł uwagi pana de Challins i dowiódł mu, o ile Genowefa miała słuszność.
— Słucham cię Raulu, nietylko z uwagą, ale sercem całem — rzekła pani de Brennes.
— Rzecz to nader prosta... — mówił Raul całkiem naturalnym tonem. — Jestem w położeniu niezależnem... wkrótce obejmę majątek, którego cyfra o wiele przewyższa moją ambicyę i moje nadzieje... Czy nie zdaje się pani, że byłoby rozsądnie ożenić się?...
Leonidzie serce biło gwałtownie.
Nie ma wątpliwości wkrótce zostanie wicehrabiną de Challins i milionerką?
— Istotnie to byłoby bardzo rozsądnie! — odpowiedziała margrabina. — Radzę ci z całej duszy mój Raulu, ażebyś jaknajprędzej przyprowadził do skutku to mądre postanowienie... Ażeby zająć w świecie miejsce godne nazwiska które nosisz, powinieneś kobietę postawić na czele twego domu.
— Tak właśnie myślałem i z góry byłem przekonany, że mogę liczyć na słowa zachęty z ust pani... Otóż mój dług zapłacony, to jest obiecane przezemnie zwierzenie...
Leonida, dotknięta złem jakiemś przeczuciem, zadrżała.
— Czy to wszystko? — zawołała.
— Tak jest pani, to wszystko.
— Ależ — zauważyła pani de Brénnes — słuchając pana, zdawałoby się, że tu chodzi o jakiś mglisty, oddalony projekt.
— Nie pani... Postanowienie moje jest stanowcze, nieodwołalne...
— I czy zarówno jak postanowienie i wybór uczyniony? — wyjąknęła margrabina drżącym głosem.
— Tak pani.
— Czy nie będzie niedyskretnem zapytać się czy wybór pański padł na osobę nam znaną?
Leonida i jej matka przestały oddychać.
— Pytanie nie jest bynajmniej niedyskretnem... rzekł Raul z uśmiechem — chodzi o osobę, której panie nie znacie...
Pani de Bénnes uczuła krew stygnącą w żyłach. Spadła z wysokości!...
— O osobę, która zasługuje zarówno na miłość jak i na szacunek — mówił dalej Raul.
— Kocham ją oddawna... lecz zmuszony byłem czekać, zanim zostałem w zupełności panem samego siebie.
Słowa te Raula nie pozostawiały żadnej nadziei. Matka i córka obie powstały.
— Mój drogi chłopcze — rzekła margrabina z widocznym przymusem, życzę ci aby twój wybór zapewnił ci szczęście.
— Zapewni mi je niezawodnie! — odrzekł Raul z rozjaśnioną twarzą — mam silną wiarę.
— Wierzy się zawsze temu czego się pragnie — rzekła Leonida suchym tonem. — Niech Bóg ustrzeże pana od zawodu!
— Dziękuję pani, że mi tego życzysz... — odpowiedział młody człowiek kłaniając się.
Zrozumiał, że wizyta zbyt długo już trwała i opuścił dom przy ulicy Saint-Dominique nie zobaczywszy Genowefy. Ani matka, ani córka kroku nie zrobiły aby go odprowadzić.
— No i cóż na to powiesz? — zapytała pani de Brénnes Leonidy, skurczonemi palcami rozdzierającej chusteczkę.
— Powiem, że Raul jest głupcem, który zakochał się w jakiejś intrygantce, a my byłyśmy bardzo naiwne sądząc, że on o mnie myśli! Nie sądź matko żebym żałowała tego pana, ale szkoda mi tej pozycyi o której marzyłam, jakiej nigdy nie znajdę, nigdy... nigdy...
— Kto wie?
— Ja wiem, i ty wiesz także moja matko... Mężczyźni mający miliony, nie żenią się z pannami bez posagu! Zamyślałam olśnić Paryż, a z tych świetnych marzeń spadam w miernotę, niedostatek prawie!... Wszelka nawet nadzieja szczęścia znikła już dla mnie! Ah! ten Raul, jak ja go nienawidzę! Gdybym mogła zemścić się nad nim!
Leonida zalała się łzami gniewu, wyszła z salonu trzaskając drzwiami i udała się do swego pokoju.
Genowefa znajdowała się tam.
Widząc twarz strasznie zmienioną i łzy źle otarte w oczach panny de Brénnes, domyśliła się, że Raul rozwiał przywidzenia i złamał nadzieję tych kokiet. Wiedząc, że Leonida nie ma serca, żyje tylko dla zbytków i próżności, nie mogła jej żałować. Boleść jej jednakże nie radowała jej.
— Zostaw mnie samą! — rzekła Leonida rozkazującym tonem.
Genowefa wyszła nie mówiąc ani słowa.
Panna de Brénnes jak tylko została sama puściła wodze wybuchom gniewu, nie bez trudu dotychczas powściąganego.
— A więc oszukałam się! padłam ofiarą własnej pomyłki! — rzekła prawie głośno. — Żeni się, i śmiał mi to powiedzieć! Kocha inną, a ja jestem porzucona, pogardzona, odepchnięta! Głupiec, łotr, nędznik!!
Leonida aby ulżyć swym nerwom, pochwyciła wazon japoński z kominka, gwałtownie cisnęła na ziemię, mówiąc:
— Ah! jakżebym chciała poznać tę niegodną rywalkę, która mi moje dobro zabiera! Dla czego Raul przekłada ją nademnie? Jestem piękna, powabna... mogę się podobać!... Dlaczego się niepodobałam? Dla tego że inna, chytrzejsza odemnie opanowała tego głupca, i kradnie miliony; które powinny do mnie należyć. Oh! ta kobieta! ta kobieta! zemszczę się na niej... i na nim!.. W jaki sposób? nie wiem, a le się zemszczę!!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.