Biedni my ludzie! alboż my co wiemy,
Niby się sami rządzim, a nie sami,
Opatrzna ręka wciąż obraca nami,
I ruszać musim, chcemy czy nie chcemy.
Kto nie ma woli, a sercem nie grzeszy,
Temu sierocie Pan z pomocą śpieszy.
I czasem tylko w pół jasném widzeniu
Coś o Aniele Stróżu swym się dowie;
Biedny my ludzie! prawda w naszéj głowie
Ledwie, przeledwie znana po imieniu.
Ten się zapędza za rzeczą znikomą,
Za szczęściem ziemskiém, za tą wiotką słomą,
Lecz w głębi duszy mało sobie waży
To swoje szczęście, i w skrytości wzdycha,
Przetoż mu Stwórca tak zagospodarzy,
Że mu zostanie boleść tylko cicha,
Z któréj odwianiem z po za łez wilgoci
Zobaczy uśmiech przedwiecznéj dobroci.
Innemu inne, tak ów co przeziera
Skrytości serca, każdemu wymierzy,
Szczęsny kto w Boską Opatrzność tak wierzy!
W tę rękę co się nad światem otwiéra,
I chléb i ziarno sieje ile trzeba.
Moja na ziemi spustoszona gleba,
Z marzeń się co raz więcej duch wyzuwa,
Dusza skrwawiona nad ciało wybiega
W przeszłe zagląda, przyszłe dni przeczuwa,
I dąży cicho do swojego brzega. —
Już jéj nie tęschno nawet za krainą
Gdzie żyją pieśnią i za pieśnią giną;
Już jéj nie tęschno na świecie za niczém
We łzy rozlanéj przed prawdy obliczem.
Już jéj nie tęschno na wylot przebitéj;
Zostały chłodne przewiewne błękity.
Gwiazd miliony przez serce przepływa,
Złotych widziadeł niezrównane twarze,
Umierająca w wieczności odżywa
I w głębi serca słucha co Bóg każe. —