Para czerwona/Tom I/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Para czerwona
Wydawca Wydawnictwo „Nowej Reformy”
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia Literacka pod zarządem L.K. Górskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Parę dni następujących upłynęło pannie Jadwidze w niepokoju, z którym się taić musiała. Chociaż Karol mieszkał w tym samym domu, powszedni ruch podwórza był tak wielki, że wśród niego, trudno było rozpoznać, czy się tam co nie stało na trzeciem piątrze. Karol jednak następnego dnia przyszedł na chwilę wieczorem, ale widocznie roztargniony i zmięszany, przed Jadwigą udawał wesołego i znikł prędko, jakby jej unikał. Nazajutrz o zwykłej godzinie herbaty, zebrali się codzienni goście, nawet Edward blady i niespokojny, Karola tylko widać nie było. Na twarzach przytomnych malował się smutek i zakłopotanie, mówiono o obojętnych rzeczach.
Postawa i wybielała twarz Edwarda tak uderzyły Jadwigę, że się aż przyszła spytać go czy nie chory? Wybąknął coś, tłómacząc się i dziękując, ale oczy jego tak dziki miały wyraz, prawie obłąkany, że Jadwiga posądziła go o jakąś tajemniczą boleść.
W istocie, Edward, jak człowiek co pierwszy raz w życiu popełnił występek, doznawał w sumieniu nieopisanych zgryzot, całe jego postępowanie ze swą szkaradą i podłością przychodziło mu na myśl i w uszy biło potępieniem. Widział się już w ulicy obrzucany błotem i kamieniami, powieszony na latarni, wstyd oblewał mu czoło, gorączka paliła usta, kręcił się jakby pragnął się ukryć, myśląc, że wszyscy na jego czole czytają piętno hańby.
Edward wiedział już od kilku godzin, że Karol napadnięty na ulicy przez żandarmów, którzy go ścigali, został aresztowany i zawieziony do cytadeli. Czuł, że się do tego przyczynił, napróżno chciał przed sobą wyrozumować, że uczynił przysługę społeczeństwu, że Karolowi nic nad chwilowe zamknięcie nie groziło; uparcie przedstawiał mu się obraz nieszczęśliwego wiezionego na Sybir i siebie ze stryczkiem na latarni. Dławił się, chcąc mówić, potykał się, chodząc, śmiał się bez przyczyny, był bezprzytomny. Najpowierzchowniejsza znajomość człowieka wskazywała w nim niespokojne sumienie.
Z przyjaciół Karola i zwykłego jego towarzystwa nie było nikogo, uderzało to także Jadwigę, oglądała się na drzwi za każdem ich otwarciem, ale napróżno; on nie przychodził! Połowa przynajmniej gości wiedziała już o jego losie, nikt tego smutnego przedmiotu tknąć nie chciał.
Było już około dziesiątej, gdy drzwi się otworzyły i wszedł zupełnie nieznajomy mężczyzna. Był to młody człowiek, surowej postawy, bladej twarzy, smutnego wyrazu. Przedstawił się pannie Jadwidze jako przyjaciel Karola i prosił ją o kilka słów rozmowy. Żywo podbiegła w drugi koniec salonu, mając już straszne przeczucie.
— Co mi pan powiesz? — rzekła,
— Przepraszam panią za moje natręctwo, jest trochę papierów i kilka książek, którebyśmy przechować chcieli, możebyś pani była łaskawa na kilka dni przyjąć je do siebie...
— Najchętniej — odpowiedziała Jadwiga — ale pan Karol...
— Spodziewamy się, że będzie uwolniony.
— Jakto? — zakrzyknęła Jadwiga, łamiące ręce — on wzięty?!
— Pani nic nie wiesz?
— Nie! cóż się stało?
— Żandarmi schwycili go na ulicy, zawieziony do cytadeli, w domu jego nic nie znaleziono, prócz kilku książek, które są wszędzie.
Jadwiga tak była poruszoną, że mówić nie mogła, zbladła, drżała jak liść, ale starała się udać spokojną. Ta chwila dopiero przekonała ją, jak on jej był drogim. Czuła, że się z tem zdradzić nie była powinna, ale samo wysilenie na męstwo niezmiernie ją kosztowało.
— Daj mi pan te papiery i książki, a po chwili dodała:
— Panowie się nie boicie o niego?
— O tyle, o ile dziś można się nie lękać o kogoś, co jest w cytadeli. Mogą i powinni go wypuścić, nie ma żadnych dowodów winy, ale mogą również wywieść na Sybir, skazać w sołdaty, bo dosyć być podejrzanym, aby być winnym.
To mówiąc, podał jej nie wielki pakiet, który Jadwiga rzuciła na krzesło, ukłonił się i wyszedł powoli. Spojrzawszy po salonie i twarzach tych obojętnych ludzi, którzy mieli być świadkami jej boleści, Jadwiga zapragnęła serdecznie, żeby się ich pozbyć co najprędzej, nie chciała pokazać po sobie, jak strasznie cierpiała, potrzebowała zebrać myśli, chciała być samą. Na nieszczęście prawie zawsze naówczas, gdy ludzie nam ciężą, mamy ich najwięcej koło siebie. Goście łatwo się domyślili odebranej przez nią wiadomości i chciwie śledzili wyraz jej twarzy. Nim przeszła przez salon, mając stanąć pod pręgierzem tych oczu, potrafiła owładnąć sobą, duma dziewicza uderzyła jej do czoła, bohaterskie męstwo napełniło piersi.
— Jest w więzieniu — rzekła w duchu — ale żyje, rozłamiemy więzienie, rozkujemy kajdany, on musi być wolnym!
Dziwna jakaś nadzieja w nią wstąpiła, prawie spokojna i uśmiechnięta podeszła ku zgromadzeniu. Wszystkie oczy były zwrócone na nią, nic z niej jednak wyczytać nie było można, prócz wyrazu niezłomnej odwagi.
— Pani zapewne już wiesz — rzekł hr. Albert — że tego pana Glińskiego, którego miałem przyjemność poznać tutaj, podobno dziś ujęto...
— Wiem o tem — odpowiedziała mu Jadwiga żywo — ale mam nadzieję, że będzie wolny. Ciotka, która nie wiedziała o niczem, dosłyszała nazwisko Karola; poczciwa kobiecina, już się z nim była jakoś trochę pogodziła.
— Cóż to się tam stało panu Glińskiemu? — zapytała.
— To, co wszystkich każdej chwili spotkać dziś może, wzięto go do cytadeli; jednym męczennikiem więcej, jednym prawym człowiekiem mniej przy ołtarzu ofiarnym, ale Bóg nad nami!
Wyrzekła to z taką godnością i spokojem, że ciotka przelękła się nienaturalnego jej chłodu, czuła, że pod nim kryje się jakieś olbrzymie postanowienie.
— A! mój Boże, mój Boże! — rzekła — jakże mi go strasznie żal.
W czasie całej tej rozmowy Edward stał i uśmiechał się, sam nie wiedząc czego, ale dolna warga drżała mu konwulsyjnie, a z czoła pot zimny toczył się kroplami.
— Ciociu — marszcząc brew, odpowiedziała Jadwiga — wszyscy dziś poczciwi ludzie muszą przejść przez cytadelę, przepraszam panów — dodała z gorzkim uśmiechem — ale mam nadzieję, że wszyscy bez wyjątku wyrazy moje usprawiedliwicie. Tak jest — mówiła z rodzajem gorączki wieszczej — jest to czas ofiar, od których nikt uchylić się nie może, biada tym, co zechcą pozostać zimnymi widzami dramatu, zaprzemy się ich wszyscy!
I rzuciła okiem po swych gościach, na których twarzach widać było zakłopotanie, wielu z nich nie życzyło sobie nawet roli komparsów w tak trudnej odegrywać sztuce.
Tem męstwem pokryła wprawdzie niepokój, ale egzaltacya jej świadczyła o uczuciu głębokiem, wszyscy milczeli, ktoś rzucił parę słów ubolewania, ciotka zaczęła płakać i musiano jej podać szklankę wody, goście powoli rozchodzić się zaczęli. Edward wyszedł prawie ostatni i wpadł do najbliższej cukierni na kieliszek araku, którym dodał sobie męstwa.
Gdy za ostatnim drzwi się zamknęły, Jadwiga u nóg ciotki padła złamana i rozpłakała się jak dziecię.
— Ciociu, mateczko! próżno-bym ci kłamała, on był moim jedynym, moim ukochanym, uschnę bez niego, umrę bez niego, serce mi łzami wypłynie, wzięli go okrutnicy, ale ja im go nie dam!!
— Dziecko, co ty pleciesz, cicho na Boga! cóż ty mu poradzić możesz?
— Ja, jeśli nie ja, to nikt! Jeżeli takie uczucie jak moje nie dokaże cudu, to cud jest niepodobieństwem...
— Ale cicho! Ale uspokój-że się! Ty wiesz, że u nich wszystko zrobić można pieniądzmi, zapłacim co zechcesz, tylko potajemnie, abyś się nie skompromitowała.
— Ja? — śmiejąc się dziko, zawołała Jadwiga, — ja chcę być skompromitowaną, ja o to nie dbam, mnie chodzi o niego, nie o siebie! Rachować nie umiem, ale poświęcić się potrafię.
Nie będziemy malować tej rozpaczliwej sceny, która się długo w noc przeciągnęła. Jadwiga na przemiany słabnąca niewieścim bólem, to egzaltująca się bohaterskiemi poświęcenia myślami, zdrętwiała, wreszcie wzbudziła w sobie odwagę do walki tem trudniejszej dla jej charakteru, że się bez fałszu, udawania i podejść obejść nie mogło... Napróżno ciotka starała się ją powstrzymać, obiecując ze swej strony wszystko możliwe, Jadwiga nikomu tego co za swój obowiązek uważała, powierzyć nie chciała. Obie kobiety złamane, załzawione rozeszły się ledwie nad rankiem, ale świtający dzień zastał jeszcze Jadwigę jak osłupiałą, siedzącą na łóżku z rozpuszczonemi włosami. W ciągu tych kilku godzin przeszły jej przez głowę przypomnienia wszystkich cudownych z więzienia uwolnień; a żeby się obeznać z cytadelą, rzuciła się do pamiętników Gordona, do Rufina Piotrowskiego... Po długich rozmysłach nabrała przekonania, że żelaznej woli nic się oprzeć nie może, że z za murów i straży wyswobodzić można, gdy się wyswobodzeniu chce poświęcić, ale zarazem powiedziała sobie, że trzeba być chłodną, mężną i zamiast łez bezsilnych zmódz się na obrachowane czyny. Ta walka z naturą niewieścią była najcięższą dla Jadwigi, potrafiłaby wściekle rzucić się na oprawców, ale się im uśmiechać, ale kłamać usty i obojętnością, potrzebowała prawie nadludzkiego wysiłku!!
Uklękła, modliła się, uczuła się pokrzepioną i wstała z gotowym już planem.
Miała uchodzić za cioteczną siostrę Karola, pójść go naprzód odwiedzić w więzieniu, zawiązać stosunki z tymi, co bywali lub wchodzić mogli do cytadeli, a potem bądź co bądź, w jakikolwiek sposób wyrwać stamtąd ukochanego więźnia.
Projekt podobny mógł powstać tylko w sercu i nieświadomości niewiasty. Ze wszystkich więzień Europy, twierdze rosyjskie, w których zamykają więźniów politycznych, są najlepiej strzeżone. Nie mówiąc już o murach, zamkach, położeniu kazamat i więziennych gmachów, natura moskiewskiego sołdata najlepiej je zabezpiecza. Przy głupocie, która jest zawsze ślepo posłuszną i bojaźliwą, żołnierz ten ciśnięty i gnieciony, nabywa barbarzyńskiego instynktu zemsty, spełnia on obowiązek strażnika con amore, napawa się cierpieniem ludzi, nad którymi znęcać się ma prawo. Są to istoty słabsze i nieszczęśliwsze od niego, wobec nich czuje się władzą i siłą, mści się na nich za wszystko, czem mu żołnierska dokuczyła niewola. Odarty z grosza więzień, pozbawiony jest jedynego środka, którym-by do tych zbydlęconych wartowników mógł przemówić. Ucieczka w podróży jest jakkolwiek trudną, ściśle jednak biorąc, możliwą, z twierdz prawie zupełnie niepodobną, ale jest-że niepodobieństwo dla serca, które kocha?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.