Pasterka i kominiarz (Andersen, przekł. Mirandola)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pasterka i kominiarz |
Pochodzenie | Baśnie |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegner |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Na starej, poczerniałej od wieku komodzie mnóstwo było rzeźb, wywijasów, kwiatków i figurek, jak to zwykle widzimy na starych meblach. U samego szczytu wyrzeźbiony był człowiek dziwaczny, o capich nogach z różkami i bródką. Był to pierwszy marszałek wojenny Jego Królewskiej Djablej Mości. Mimo to wojen nie prowadził, ale stał spokojnie, gdyż był wyrzeźbiony z drzewa. Stał i spoglądał na dół, gdzie były jeszcze trzy inne figurki.
Pośrodku siedział porcelanowy Chińczyk i kiwał głową. Tyle tylko umiał, ale umiał to doskonale. Mógł kiwać głową przez tydzień, za jednem jedynem potrąceniem.
Z lewej strony Chińczyka stał kominiarz z porcelany zrobiony. Był on mimo swego zawodu bardzo czysty, gdyż nie wiedział wogóle co to komin. Twarzyczkę rumianą zrobiono mu przez zapomnienie widać, chociaż wypadało ją poczernić trochę bodaj.
Po prawej stronie Chińczyka stała prześliczna pastereczka, także z porcelany. Miała złocone buciki, złocony kapelusz i złoconą laskę, a u piersi czerwoną różę.
Pasterka zaręczyła się z kominiarzem, gdyż byli tak blisko siebie i oboje mieli ciała porcelanowe. Uczynili to wbrew woli Chińczyka, który chciał oddać pasterkę rzeźbionemu pierwszemu marszałkowi wojennemu Jego Djabelskiej Mości, zaręczając, iż jest dużo trwalszy, bo zrobiony z mahoniu i posiada wszystko srebro i złoto skryte w komodzie nie licząc nawet klejnotów, o których wie sam jeden tylko.
Ale pasterka nie myślała zostawać pierwszą marszałkową wojenną Jego Djabelskiej Mości.
— On ma podobno w tych szufladach już jedenaście pierwszych marszałkowych wojennych Jego Djabelskiej Mości! Nie chcę włazić do ciemnej szuflady, jako dwunasta!
— Tak być musi! — oświadczył Chińczyk, kiwnął głową i zasnął.
Pasterka rozpłakała się rzewnie i rzekła do kominiarza:
— Uciekajmy w świat! Już tu nie wytrzymam!
— Dobrze! — odparł. — Uczynię wszystko co chcesz!
— Najtrudniej zejść na ziemię! — zafrasowała się. — Potem już łatwiejsza sprawa.
Pomógł jej i niedługo stanęli, zszedłszy po kominiarskiej drabinie, na podłodze.
Ale gdy spojrzeli w górę, spostrzegli, że Chińczyk zbudził się ze snu i kiwa straszliwie głową.<br.
— Uciekajmy do szuflady! — zawołała pasterka, wskazując wysuniętą dolną szufladę.
— Moja droga wiedzie przez komin! — zawołał kominiarz. — Jeśli mnie kochasz, chodź ze mną.
— Zgoda! — rzekła stanowczo.
Podprowadził ją do drzwiczek pieca.
Ach, jakże tam było czarno i strasznie!
Mimoto poszli i walcząc z niesłychanemi trudnościami
znaleźli się w kominie.
— Spójrz w górę! — powiedział kominiarz. — Jakże
pięknie przyświeca nam gwiazda!
W istocie, wielka gwiazda wskazywała im drogę i poszli dalej przez szkaradny, czarny komin, a po wielu, wielu utrapieniach siedli na brzegu, dla wypoczynku.
Wysoko nad nimi sklepiło się niebo, usiane gwiazdami i sterczały dachy domów. Ujrzeli wielki, ogromny, straszny świat. Pasterka nie wyobrażała sobie nic takiego, oparła tedy główkę o ramię kominiarza i płakała tak, że jej złoto odskakiwało z kapelusza.
— Coś okropnego! — zawodziła. — Tego nie wytrzymam stanowczo! Ach, radabym się znaleźć zpowrotem na komodzie. Proszę cię zaprowadź mnie tam!
Kominiarz przemawiał jej do rozumu, wspominał o Chińczyku i pierwszym marszałku wojennym Jego Djabelskiej Mości, ale pasterka płakała, tak że musiał przystać.
Z trudem niemałym zeszli na dół, a stanąwszy u drzwiczek pieca, jęli nadsłuchiwać. W pokoju cicho było, więc wyjrzeli ostrożnie i zobaczyli, że Chińczyk leży na podłodze rozbity na kilka kawałków. Odleciał mu grzbiet, głowa potoczyła się daleko, słowem umarł. Natomiast pierwszy marszałek stał na swojem miejscu i dumał.
— Okropność! — szepnęła pasterka. — Biedny, stary dziadek rozbity w kawałki i to z naszej winy! Ach, czyż to przeżyję!
— Można go skleić! — pocieszał ją kominiarz. — Wsadzi mu się kołek drewniany w grzbiet i będzie jak nowy. Zburczy on nas nieraz jeszcze, bądź pewna!
— Tak sądzisz? — powiedziała i oboje wyleźli na komodę, zajmując dawne miejsca.
— Jesteśmy tu gdzie wpierw! — zauważył kominiarz.
— Można sobie było oszczędzić trudu.
— Radabym przedewszystkiem skleić dziadka! — westchnęła. — Czy to będzie dużo kosztowało?
Chińczyk został sklejony. Wsadzono mu w grzbiet gruby, drewniany kołek i wyglądał jak nowy, nie mógł tylko kiwać głową.
— Stałeś się pan, widzę, dumnym od czasu wypadku! — zauważył szyderczo pierwszy marszałek wojenny J. Kr. Djabelskiej Mości. — Nie widzę powodu! Mówże pan, dostanę pasterkę, czy nie?
Pasterka i kominiarz spojrzeli błagalnie na Chińczyka. Bali się strasznie, że da znak przyzwolenia. Ale Chińczyk wstydził się przyznać, iż ma kołek w grzbiecie, przeto pozostał bez ruchu, zakochani uczuli radość wielką i miłowali się długo, długo, aż ich potłuczono na dobre.