Paulina/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Paulina |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przepędziłam noc całą we łzach i łkaniach. Noc straszną! Nikt nie jest w stanie pojąć męczarni, jakich doznaje młode dziewczę, wychowane pod okiem matki, którego serce czyste jak kryształ, nie było jeszcze przyćmione żadnym zatrutym oddechem, którego usta nigdy jeszcze nie wymówiły słowa miłość, i które naraz widzi się bez obrony, jak ptaszę, pochwycone i ujęte przez rękę silną, i słyszy głos, który mówi: kochasz mnie — zanim jeszcze sama pojąć to zdołała.
Nie wiem jakim cudem nie zwarjowałam tej nocy; sądziłam, że jestem zgubiona. Powtarzałam pocichu bezustannie: kocham go! kocham! a to z trwogą tak głęboką, że dziś jeszcze nie wiem, czy nie podlegałam wprost przeciwnemu uczuciu. Prawdopodobnie jednak wszystkie te wrażenia musiały być dowodami miłości, ponieważ hrabia, który je badał pilnie, tak je sobie wytłumaczył. Co do mnie, po raz pierwszy czułam coś podobnego. Mówiono mi, że zawsze winniśmy lękać się i nienawidzieć tych tylko, którzy nam źle robią; nie powinnam się więc była ani lękać, ani też nienawidzieć hrabiego, jeżeli zatem uczucie, jakiego doświadczyłam nie było bojaźnią, ani nienawiścią, musiało przeto chyba być miłością.
Nazajutrz, gdy siadałyśmy do śniadania, przyniesiono dwa bilety od hrabiego Horacego; przysyłał dowiedzieć się o moje zdrowie i zapytać, czy moje zemdlenie nie miało złych następstw? Postępek ten mojej matce wydawał się prostą grzecznością. Po raz pierwszy wtedy zwróciła uwagę na to, że jestem blada i zmęczona, zaniepokoiła się bardzo, lecz zapewniłam ją, że nie doświadczam żadnego cierpienia i że powietrze i spokój wsi przywrócą mi zdrowie; prosiłam też, abyśmy jak najprędzej mogły opuścić Paryż. Matka moja jedną tylko miała wolę, a tą była moja, kazała więc założyć konie do powozu i około drugiej wyjechałyśmy.
Uciekałam z Paryża z takim pośpiechem, z jakim przed czterema dniami uciekałam ze wsi, pierwszą moją myślą na widok biletu hrabiego, było, że skoro nadejdzie godzina zwykła wizyt, on sam przyjdzie do nas. Chciałam tego uniknąć, nie widzieć go więcej; po mniemaniu jakie powziął o mnie, po bileciku jaki do mnie napisał, zdawało mi się, że umrę ze wstydu spotykając go znowu. Wszystkie te myśli wstrząsały mój umysł, skutkiem czego twarz moja pokrywała się naprzemian to rumieńcem to bladością; matka sądząc, iż w zamkniętym powozie brakuje mi powietrza, kazała służącemu spuścić okienko.
Był koniec października, najpiękniejsza pora roku. Jesień w moich oczach ma wiele podobieństwa do wiosny i ostatnie balsamiczne zapachy tej pory, przypominają mi zawsze wonne powiewy wiosny. Powietrze, widok natury, szum lasu długi, smętny, nieskończony, zaczęły powoli mnie uspakajać, kiedy nagle na zakręcie drogi spostrzegłam przed nami jeźdźca, chociaż był jeszcze bardzo oddalony, pochwyciłam rękę mej matki, chciałam prosić, abyśmy powróciły do Paryża... poznałam hrabiego... Powstrzymywałam się jednak. Jakiż dać powód tej zmianie? byłaby to fantazja niewytłumaczona. Zebrałam więc moją całą odwagę.
Jeździec jechał stępa; wkrótce dogoniliśmy go. Jak powiedziałam — był to hrabia.
Zaledwie nas spostrzegł, przybliżył się. Zaoczął rozmowę od przeproszenia nas, iż tak rano przysłał dowiedzieć się o moje zdrowie, lecz że miał zamiar tegoż dnia wyjechać na wieś do państwa de Lucienne, gdzie ma zabawić dni kilka, nie chciał więc opuścić Paryża, niepewny jak się miewam po wczorajszym wypadku i że, gdyby chwila była właściwsza potemu, byłby sam przybył. Wyjąkałam słów kilka; matka moja podziękowała, mówiąc, że i my także powracamy na wieś, aby tam już do końca jesieni pozostać.
— W takim razie, pozwolą panie towarzyszyć sobie — odpowiedział hrabia.
Matka skłoniła się z uśmiechem; znajdował to rzeczą zupełnie naturalną, ponieważ dom nasz leżał po drodze do zamku państwa de Lucienne.
Hrabia podążał obok nas. Szybki ruch powozu, trudność znajdowania się ciągle przy drzwiczkach, pozwalała mu jedynie rzucić nam od czasu do czasu kilka słów. Przybywszy do zamku, zeskoczył z konia, pomógł matce mej przy wysiadaniu i zkolei podał mnie rękę. Nie mogłam odmówić, wyciągnęłam ją drżąca. Uścisnął ją i wsunął mi bilet. Zanim mogłam wymówić słowo, zrobić jakiekolwiek poruszenie, zwrócił się ku mojej matce z pożegnaniem, wsiadł na konia i skierowawszy go ku drodze do Luciesine, gdzie jak mówił, był oczekiwany, znikł z naszych oczów.
Pozostałam nieporuszona na miejscu, w palcach zaciśniętych trzymając bilecik, którego lękałam się opuścić, a jednakże postanawiałam sobie mocno, iż go czytać nie będę. Matka zawołała mnie; poszłam za nią. Co robić z tą karteczką? Nie było pod ręką ognia, aby ją spalić; z podartego kawałka mogły być jeszcze podniesione kawałki; ukryłam go więc za paskiem. Nie znałam dotąd męczarni większej nad tę, jakiej doświadczałam, aż do chwili, w której znalazłam się sama; list ten palił mi piersi, zdawało mi się, iż siła nadprzyrodzona zmuszała mnie do przeczytania go. W chwili, gdy go otrzymałam, chciałam go zniszczyć, spalić, lecz skoro weszłam do mego pokoju, nie mogłam, nie miałam odwagi tego zrobić. Odesłałam służącą, mówiąc, iż sama się rozbiorę; potem usiadłam na łóżku i tak nieporuszona, z listem zgniecionym w dłoni, siedziałam długą gadzinę.
Nakoniec otworzyłam go i przeczytałam.
„Kochasz mnie, Paulino, bo uciekasz przede mną. Wczoraj wyjechałaś z balu gdzie byłem; dziś z miasta, w którem jestem. Wszystko napróżno. Są istoty, które mogą się nigdy nie spotkać, lecz jeżeli się spotkają, nie powinny się rozłączyć.
„Nie jestem człowiekiem jak inni: w wieku młodzieńczym cierpiałem wiele, marzyłem i złorzeczyłem. Mam lat dwadzieścia osiem. Jesteś pierwszą kobietą, którą pokochałem.
„Wszystko powiedziałem Paulino; bo cóżbym więcej mógł ci powiedzieć, czegobyś nie wiedziała, nie domyślała się. Oboje jesteśmy młodzi, bogaci, wolni, możemy do siebie należeć. Powiedz jedno słowo, a udam się do twojej matki i będziemy połączeni. Jeżeli moje postępowanie, tak jak moja dusza, nie nagina się do wymagań świata, przebacz mi i przyjmij takiego jak jestem, a uczynisz mnie lepszym.
„Gdyby zaś wbrew temu, czego się spodziewam, Paulino, powód jakiś nieznany skłaniał cię do uciekania przede mną, jak dotąd, wiedz, że to napróżno; wszędzie cię ścigać będę, jak ścigałem cię dotąd — nic mnie do jednego miejsca nie przywiązuje; przeciwnie, będę zawsze tam, gdzie ty jesteś, będzie to odtąd jedyny cel mego życia. Wiele lat straciłem, sto razy narażałem życie moje i duszę dla dopięcia celu, który nie dał mi ani cząstki szczęścia, który obecnie osiągnąć mam nadzieję.
„Paulino! Paulino! nie grożę ci, ale cię błagam; kocham cię, ty mnie kochasz. Ulituj się nade mną i nad sobą“.
— Niepodobna mi opowiedzieć, co się ze mną działo po przeczytaniu tego szczególnego listu; zdawało mi się, że jestem we śnie straszliwym i, zagrożona niebezpieczeństwem, chcę uciekać a stoję bezsilna, do ziemi przykuta, w piersiach tchu mi brakuje, chcę wołać pomocy, lecz głos mi zamiera w piersiach.
Nie był to jednak sen, ale rzeczywistość straszna, która uchwyciła mnie silną ręką i pociągnęła za sobą. Na drodze mojej stanął człowiek obcy, i zaledwie zamieniłam z nim wejrzenie i parę wyrazów, on chce mnie krępować, wiązać przeznaczenie moje ze swojem, przemawiać do mnie jak pan, wtedy gdy nie uzyskał ode mnie nawet przychylnego słowa. Mogłam nie zwracać na niego uwagi, nie mówić z nim, nie znać go nawet. Lecz, niestety, nie mogłam tego uczynić... bo byłam słaba... byłam kobietą... kochałam go.
Zresztą ja sama nie wiedziałam, czy uczucie, którego doświadczałam, było miłością? Czyż miłość wchodzi do serca poprzedzona bojaźnią, trwogą niemal. Dlaczegóż tego fatalnego listu wie spaliłam przed czytaniem? Czyż nie dałam hrabiemu prawa do wiary, że kocham go, przyjmując ten list tajemnie? Cóż jednak mogłam zrobić w obecności służby? Niepodobna oddać go matce, powiedzieć jej wszystko, przyznać się... Lecz cóż.. bojaźń dziecinna... Cóżby matka moja pomyślała, czytając list ten? Mogłaby sądzić, że słowem, gestem, wejrzeniem wreszcie ośmieliłam hrabiego; gdyż bez tego, jakimże prawem mógłby mi powiedzieć, że ja go kocham? Nie, nie ośmielę się nigdy wspomnieć o tem mojej matce.
Ach ten list! Przedewszystkiem trzeba go spalić... Zbliżyłam go do świecy, spłonął w jednej chwili i jak wszystko, co istniało i istnieć przestało, wkrótce pozostała tylko z niego garstka popiołu. Potem rozebrałam się szybko i pospiesznie się położyłam. Zagasiłam światło, ażeby uciec przed sobą samą i ukryć się w ciemnościach nocy. Jakże też zamykałam oczy i zaciskałam je rękami! Daremne usiłowania! wszystko widziałam. Słowa tego fatalnego listu wyryte były na murach pokoju. Raz jeden go przeczytałam, a tak głęboko wrył się w moją pamięć, że każdy wiersz skreślony niewidzialną ręką, zdawał mi się ukazywać, w miarę jak znikał poprzedni; tak więc czytałam i odczytywałam list ten dziesięć, dwadzieścia razy — noc całą! O! zaręczam ci, że pomiędzy tym stanem, a obłąkaniem, był przedział bardzo niewielki, zasłona nader słaba do zniszczenia.
Zasnęłam dopiero nade dniem. Kiedy się obudziłam, było już późno, służąca moja powiedziała mi, że pani de Lucienne z córką przyjechały nas odwiedzić. Wówczas przyszła mi myśl nagła, aby wszystko powiedzieć pani de Lucienne. Ona tak zawsze dobra była dla mnie; u niej to po raz pierwszy widziałam hrabiego, był on przyjacielem jej syna; ona więc mogła być jedyną moją powiernicą. Sam Bóg mi ją przysłał!
W tej chwili drzwi się otworzyły i weszła pani de Lucienne.
Wówczas uwierzyłam w jej posłannictwo. Podniosłam się na łóżku i łkając, wyciągnęłam do niej ręce.
Usiadła przy mnie.
— Cóż to, moje dziecię? — przemówiła do mnie po chwili, odsłaniając moje oczy. które zakrywałam rękami — cóż ci to, przyznaj mi się.
— Jestem bardzo nieszczęśliwa! — zawołałam.
— Nieszczęścia twojego wieku, moje dziecię, są jak burze wiosenne — przechodzą szybko i czynią niebo jeszcze jaśniejszem.
— O! gdybyś pani wiedziała?...
— Wiem wszystko — odpowiedziała pani de Lucienne.
— Kto pani powiedział?
— On.
— Powiedział, że go kocham?
— Powiedział, że ma nadzieję. Czy się myli?
— Sama nie wiem. Dotąd nie znałam miłości, jak z imienia; czyż więc mogę czytać jasno w mem sercu i wśród niepokojów, jakich doświadczam. Nie rozumiem jeszcze uczucia, które je opanowało.
— No, no, widzę, że Horacy umie w niem czytać lepiej, niż ty sama.
Zaczęłam płakać.
— Ależ, drogie dziecię, nie widzę powodu do tych łez. Pomówmy rozsądnie. Hrabia Horacy jest młody, piękny, bogaty, więcej, niż potrzeba na wytłumaczenie uczucia, jakiem cię natchnął. Hrabia jest wolny, ty masz lat osiemnaście — byłby to związek stosowny pod każdym względem.
— Och, pani!
— Dobrze, nie mówmy o tem więcej. Dowiedziałam się, czego chciałam. Idę teraz do pani Moulien, przyślę ci Łucję.
— Ale, ani słowa — nieprawdaż?
— Bądź spokojna; wiem co mi pozostaje do zrobienia. Dowidzenia, drogie dziecię! No, obetrzyj swoje śliczne oczy i uściskaj mnie.
Rzuciłam się po raz drugi w jej objęcia. W pięć minut potem, Łucja weszła do mego pokoju. Ubrałam się i zeszłam.
Znalazłam moją matkę zamyśloną, lecz jeszcze czulszą dla mnie, niż zwykle. Po kilka razy w czasie śniadania spoglądał na mnie z uczuciem smutnej niespokojności, a za każdym razem krew mi uderzała do głowy. O czwartej pani de Lucienne odjechała; matka moja pozostała taka, jak zawsze; ani słowa nie wyrzekła o wizycie pani de Lucienne. Wieczorem, zanim oddaliłam się do swego pokoju, przyszłam ją uściskać, a zbliżając me usta do jej czoła, spostrzegłam łzy spływające po licach. Upadłam na kolana, ukrywając głowę na jej piersiach. Widząc to poruszenie, matka moja domyśliła się uczucia, jakie mną kierowało, i pochylając swe ręce nad mojem czołem, przycisnęła mnie do serca, wymawiając z rozczuleniem:
— Bądź szczęśliwa, córko moja! — to wszystko, o co usilnie błagam Boga!
Nazajutrz pani de Lucienne, w imieniu hrabiego, prosiła matkę o moją rękę.
W sześć tygodni potem byliśmy zaślubieni.