Perła (Staś, Głos Polek, 1921)
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Perła |
Pochodzenie | Głos Polek, rok XII, nr 36-38 |
Wydawca | Związek Polek w Ameryce |
Data wyd. | 8-22 września 1921 |
Miejsce wyd. | Chicago |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Ani gór, ani lasów, ani wód przezrocza, ani pięknych kamienic, ani brukowanych ulic, ani nawet polnych dróg wysadzonych drzewami — w najpierwszych mych wspomnieniach nie widzę. Ot nędzota żydowskiego miasteczka, na Kujawach położonego na pruskiej granicy.
Nędzne domostwa z kramikami stają w mej pamięci, środkiem których, ciągnie się droga pełna wyboi. Może tam i dalej był gdzie brukowany rynek, ale wówczas, ani stopa, ani myśl moja tam nie zabłąkały. — Ówczesna moja wiedza obejmowała niski domek otoczony murawą z rozłożystą gruszą z jednej strony, a piaszczystą drogą z drugiej strony. Do obszaru tej wiedzy, wpadały jeszcze wysokie mury stojącego opodal kościoła i głos dzwonów, który radosnem bum — bum — i, dyńdy — leń — dyń — witałam.
Nie ma piękna poezyi, w które bym mogła ubrać dziecięce wspomnienie, a jednak jest jedno droższe nad wszystko ziemi piękno — jest wspomnienie — MATKI.
Widzę ją siedzącą na drewnianym krześle pod gruszą, zawsze z robótką w ręku i zawsze na ustach z pieśnią. Dalej na murawie gromadka starszych odemnie dzieci wesoło się bawiących.
Musiało to być pierwsze lato, w którem dozwolono mi rozporządzać swą osobą samodzielnie, a mianowicie ponosić winę za szturchańce odebrane w rozpędzie gry starszych dzieci, skutkiem czego, tamte skarżyły przed matką na Helę, że im zawadza, a Hela skarżyła na tamtych, że ją krzywdzą. Aż wreszcie niechcąc znosić niezasłużonych szturchańców, lub też w braku sił na ich odparcie, usunęłam się od rodzeństwa, bawiąc się stale pod gruszą u stóp matki koralikami, których prześliczny zbiór mieścił się w drewnianym pudełeczku, a z któremi to, nigdy się nie rozstawałam; z nimi w ręku zasypiałam, a budząc się ich pierwszych żądałam. — Kiedy weszłam w posiadanie tej kolekcyi nie pamiętam. Prawdopodobnie był to zbiór od samego niemowlęctwa. Nie inaczej pewno było, jeno zabierano mi lepsze zabawki, dając na pociesze koraliki, do których jako wyłącznej własności, przywiązałam nad wszystko. Była przecież i lalka z wyszytemi czarną wełną oczyma i nosem, były zabawki nawet z zagranicy, nawet takie co grały i piszczały różnemi głosy, ale te albo ulegały wkrótce zupełnej zagładzie zaborczych dłoni starszych braci, albo też wydzierano mi je bez ceremonii. — Oprócz więc miłych koralików, których nagromadziło się mnóstwo nie było zresztą do czego się przywiązać.
Pierwszego zatem lata, w którem zaznacza się moja samodzielność, odtrącona od starszego towarzystwa, siadałam pod gruszą, rozkładałam czarodziejskie koraliki i niby w świat czarowany w nie patrzyłam. A jakie to promienie w słońcu z nich biły! jakie kolory w świetle się uwidoczniały! A co one to przedstawiały? Naprzykład ten wielki biały, nazywany przez wszystkich perłą, a najwięcej przezemnie upodobany, nazywałam matką, reszcie, dałam nazwy wszystkiego tego, co mnie otaczało.
Takie rozpoczynają się w mglistej mej pamięci pierwsze na zewnątrz dziecięcego świata — dni.
Naraz, uwagę moją zajmuje zaglądająca co chwilę z za sąsiedniego płotu brudna, obdarta dziewczynka. Może była trochę starszą odemnie, a może i nie. Jest ona wstrętnie brzydka. Sukienka na niej połatana i potargana. Twarz cała pokryta piegami, oczy zbolałe — czerwone, — na głowie rude kołtuny.
Naturalnie zmysł mój spostrzegawczy nie był jeszcze tak wyrobionym, abym od razu zauważyć mogła ujemne strony biedactwa, mnie zajęła jedynie równa mi wzrostem istotka. Odkąd ją spostrzegłam całe godziny wpatrywałam się w nią — a ona we mnie.
Matka moja musiała zauważyć tę niemą rozmowę dwóch samotnych dziewczynek i zrozumieć ich chęć, bo pewnego dnia chcąc nam widocznie ułatwić wzajemne poznanie zawołała:
— Hanka, chodź się bawić z Helą, a bądź grzeczną!
Do mnie zaś:
— Bądź dobrą dla Hanki, bo ona biedna cały dzień bez matki, jej matka pracuje w polu.
Nie wiedziałam co to znaczy pracować w polu, ale zrozumiałam okropność słów “cały dzień bez matki”, i rzeczywiście byłam dla Hanki dobrą. Odkryłam przed nią cały mój świat — moje koraliki. Mogła się niemi bawić dowolnie ile tylko chciała.
Hanka, pozostawiona całe dnie sama sobie, widocznie wybiegała dalej i nóżkami i myślą odemnie. Samodzielność i swoboda wyrobiły w niej szerszy światopogląd; — znała ona domy i ich położenie nawet z drugiej strony kościoła. Podziwiałam w duchu jej wiedzę, a po trochu przejmowałam się nią.
Dozwoliłam Hance nazwać perłę — matkę — Kościołem, czego się napierała, a inne koraliki to domem, to drzewem. Jeżeli znalazł się natłuczony, to napewno oznaczał ten dom, któremu brakowało kawał dachu. Coraz to większy świat tworzyłyśmy z naszych koralików: były wśród nich i zwierzęta i kwiaty i ciastka i cukierki i imitacye nas samych. Ciągłe wynalazki i pomysły radowały nas wielce i czyniły coraz śmielszemi, coraz samodzielniejszemi. Rozzuchwalone, przenosiłyśmy się z zabawą z miejsca na miejsce.
Pewnego razu, uświadomiona Hanka zarzuciła mi, że nie wiem co to jest bawić się w piasek. Nie przeczuwając, by świadomość mogła też wieść ku złemu poddałam się namowom Hanki.
Zamknęłam koralikowy świat w pudełko, ścisnęłam go w rękach i dałam Hance zaprowadzić nad brzeg drogi, gdzie to nowe widnokręgi zabaw miały się przedemną roztoczyć. Za namową Hanki ściągnęłam z nóg buciki i pończoszki, położyłam się z nią twarzą do słońca, grzebiąc nogami w piasku, co jeno się dało. Bo niech nam mówi kto chce ale grzebać w ciepłym piasku bosemi nogami — jest rozkosznie. Za chwilę fikałyśmy tak raźnie w rozkosznem cieple ziemi, że powstała stąd kurzawa nie tylko okurzyła nas od stóp do głów piaskiem, ale i uwagę mej matki zwróciła.
Przybiegła do nas — i, — brzydka Hanka idź do domu! — rozkazała oburzona, mnie zaś oddała służącej zalecając natychmiastową kąpiel. — Nie dosyć na tem, przez całą kolacyę musiałam stać w kąciku pod dyscypliną, z którą znajomość miały tylko starsze dzieci. Był to pierwszy wstyd upokorzenia jakiego doznałam. Stałam też przez cały czas w poważnem milczeniu z zakrytemi oczyma.
Po kilku dniach, poszło wszystko w zapomnienie i znów bawiłam się z Hanką, ale w piasku odtąd już nigdy nie fikałyśmy. Śmiałyśmy się tylko do siebie na wspomnienie piaskowej rozkoszy i wyrządzonej psoty.
Niebawem przyszła chwila, która zachwiała moje zaufanie w przyjaźń.
Moja perła — matka wszystkich koralików zginęła!
Wiedziałam, że perła ta, była dla Hanki najwyższem marzeniem — jej kościołem, a więc nie kto inny, tylko ona ją sobie wzięła.
Zanim zdążyłam powiedzieć, co myślę, Hanka czy to wiedziona strachem, czy może aby ukryć zdobycz pomknęła żywo do domu.
Poszukiwanie za perłą starszego rodzeństwa, a nawet Matki samej — nie odniosło żadnego skutku. — Perła przepadła.
Mój żal po tej stracie był nieutulony. Pierwszy dzień nie wyszłam wcale przed dom. Na drugi wyszłam wprawdzie, ale czem prędzej zrobiłam dołek w murawie, umieściłam w nim koralikowy świat, pokryłam trawą, usiadłam na nim, i zabezpieczywszy go w taki sposób przed chciwem okiem, rozmyślałam smutna o ludzkiej niewdzięczności.
Matka, widząc moją pochmurność, starała się tłómaczyć, że Hance też coś się należało, że mnie zostało jeszcze dosyć koralików, więc ona może mieć ten jeden, że dawno powinnam była jej coś z koralików ofiarować; — ale ja z perswazyi tej nic nie zrozumiałam. — Pojęcie podziału własności między bliźnich, nie miało wówczas jeszcze do mnie przystępu. Ja wiedziałam, żem ten świat moich zabaw zdobyła łzami, krzykiem, często własną krzywdą, dla której zagojenia starsze rodzeństwo rzucało mi jak okruchy te oto koraliki, i ja, miałam się dziele z innymi tem — co z takim bólem nabyłam? — Nie! — Na taką ofiarę w pierwszym okresie mego życia zdobyć się nie mogłam...
Zaczęło się coś we mnie buntować... Złość i mściwość, których różne przykłady wokół siebie widziałam, zajęły miejsce przyjaźni.
Wiedziałam i widziałam nieraz jak dzieci sobie dokuczają, czemużbym więc — myślałam w dalszym ciągu — nie miała wiedzy tej wykorzystać dla zadowolenia... zranionego uczucia.
Dziś wstydzę się przyznać, że potrafiłam już wówczas być na tyle złą, że w cichości obmyślałam katusze jakie zadam Hance, skoro się do mnie zbliży. Hanka zaś stała zawsze pod swojem płotem z wypchniętym jak zwykle przedsię brzuszkiem, z brudnym palcem w pyzatej buzi, patrząc we mnie czerwonemi oczyma — zuchwale. — Tak mi staje w tej chwili w pamięci ta biedna brzydota, jakbym ją co dopiero widziała.
Ja, siedząc na moim koralikowym świecie niby udzielna królewna, wymyślałam męki dla przestępczyni.
— Rozedrę na niej gałgany — była pierwsza myśl kary; ale z nasunięciem się gałganów przyszło powątpiewanie w srogość kary, — bo czyż jedno więcej rozdarcie podartych gałganów zmartwiłoby winowajczynię?
— Włożę palec w czerwone ślepie! — było następne postanowienie, lecz z uprzytomnieniem czerwonych ślepi doznałam jakiejś odrazy. Po chwili więc namysłu zadecydowałam:
— Złapię za kołtuny i nakładę pięścią: ale i tu z wspomnieniem dotknięcia kołtunów nie mniejsza odraza mną owładnęła. — Po niejakimś namyśle, ograniczyłam swą złość na.. wytknięciu języka...
Musiałyśmy stanowić pocieszny obrazek: ja siedząca na moim skarbie — trzymając się obu rękoma trawy — z wytkniętem językiem i uporem w oczach, — Hanka, z wypchniętem naprzód brzuszkiem, z brudnym palcem w piegowatej buzi o czerwonych oczach błyszczących zuchwałością. A ani na chwilę nie oderwałyśmy od siebie mściwych oczu.
Matka niechybnie baczne na nas miała oko, — a niechcąc dozwolić rozpanoszyć się zemście w młodem mem serduszku, dla zmniejszenia winy Hanki, jęła raz jeszcze tłómaczyć na inny sposób i mianowicie dowodziła, że perła napewno zginęła w piasku. — Argument ten, przypadł mi wreszcie do przekonania, choć silnie wierzyłam, że Hanka perłę zabrała, ale sprzykrzyły mi się dnie samotności, więc udając wiarę w słowa Matki — łagodziłam w sobie srogość uczucia, czego wynikiem gotowam była przypuścić Hankę do współzabawy...
Ale jak się pogodzić?..
Matka wprawdzie (odgadując każdą naszą myśl) powiedziała raz: — bawcie się! — ale to do pojednania nas nie wystarczyło. Odniosło jednak ten skutek, że już na drugi dzień, schowawszy języczek za zęby, posunęłam się z moim skarbem w stronę Hanki o cały łokieć. A ta, nie wyjęła wprawdzie paluszka z buzi, gdyż ten prawie zawsze miał tam miejsce, ale posunęła się też ku memu królestwu, co najmniej o dwa łokcie, tak, że już trzeciego dnia znalazłyśmy się obok siebie.
Bawiłyśmy się... Ale ufność przepadła bezpowrotnie.
Ani na chwilę nie powierzyłam Hance mego skarbu. Wyjmowałam tylko po kilka koralików, które potrafiłam obliczyć nie cyframi, a barwami. — O — bo ja je wszystkie tak znałam jak jeden!.. One stanowiły mój świat! moje królestwo! Wpatrywałam się w kolory, w rozmiar ich pilniej jak we wszystko inne na świecie, — one uczyły mnie myśleć i kochać. Każdy głębiej zauważony przedmiot w domu lub za domem przenosiłam czem prędzej na który z ukochanych koralików. Była w nich treść mej duszy dziecięcej, — tylko “perły — matki” brakowało...
Wśród tego życia w pamięci mej zarysowuje się gwałtowna zmiana. Jedziemy w daleką podróż. — Matka tuli mnie zapłakaną, usiłując wmówić, że skoro zajedziemy na miejsce odzyskam moje koraliki. Ale ja z jej głosu i kilku słów wyrzeczonych pocichu do mej starszej siostry poznaję, że koralików zapomniano, że zostały one daleko za nami... i — na myśl nie ujrzenia ich już więcej — zaczynam płakać na nowo.
W pół chorą z tęsknoty za moim światem przywieziono mnie na miejsce. Tu, czekało na mnie mnóstwo zabawek, których nikt oprócz mnie nie dotykał — byłam wyłączną ich właścicielką, więc powoli i o koralikach potrosze zapomniałam. Miałam cały rząd prawdziwych gęsi, śliczną białą owieczkę z dzwoneczkiem na szyi, malutki gołębnik z gołębiami, dwie — wyraźnie dwie lalki z prawdziwemi włosami, pajaca czerwonego, który pociągnięty za sznurek skakał pociesznie, piecyk do gotowania, naczynia kuchenne, całą zastawę do stołu, jednem słowem bogactwa, które pięcioletnią wyobraźnią łatwo do siebie przynęcić mogły. Wzięłam się też tak szczerze do mojego nowego gospodarstwa, żem nawet odjazdu Matki nie zauważyła.
Odtąd, każdy dzień wnosił w mą pamięć coś wyraźniejszego. Ciągłe nowe zabawki przykuwały do siebie, każąc zapomnieć przeszłość, a jednak — pamiętam dobrze — tęskniłam bardzo za zabawą w koraliki u nóg drogiej Matki. Alboż moje uciechy zmartwienia i wrażenia rozumiał kto tak jak Ona?
Zaczęłam się też uczyć. W taki sposób przeszły dwa lata, zacierając po troszę rodzinnego domu wspomnienie. Naraz, nawiedziła mnie choroba w postaci szkarlatyny i jakiejś jeszcze drugiej również niebezpiecznej choroby. — Pamiętam zaczęło się pod wieczór bólem głowy i wymiotami i odtąd niewiem już co się ze mną działo.
Ponieważ dni moje były policzone, posłano przeto po Matkę rozstawione konie (najszybsza podróż w ówczesnym czasie).
Nie wiem jak długo leżałam bezprzytomna, nie wiem kiedy Matka przybyła. — Pamiętam tylko, że raptem obudziłam się jak rano po zwykłym śnie, a widząc pochylonego nad sobą Wuja, którego bardzo kochałam, objąwszy go rękoma za szyję — powiedziałam mu jak zwykle “dzień dobry”. Może przy tym ruchu dojrzałam niewyraźnie Matkę i to wywołało następne rojenie, może ją wyczułam — ja nie wiem. Ale wiem, że dziwne rojenie to było tem dziwniejsze, że sprawdziło się co do joty.
Z ramion Wuja opadłam na poduszki i oto mrok jakiś zaczął mnie otaczać; powoli, w ciemności tej, wyłoniła się murawa, na której ongi się bawiłam, a na niej ujrzałam Hankę w takiej pozie jak w dzień naszego gniewu o zaginioną perłę. Wtem, Hanka uśmiechnęła się dziwnie, co wywołało jasność dookoła, a potem powoli — zaczęła zamieniać się w ślicznego Anioła, z którego coraz większe biło światło. — Patrzałam zdumiona w Hankę-Anioła, a ona rzucała w okół mnie jeden po drugim znane koraliki. Wszystkie już leżały u stóp mych oprócz — “perły-matki”
— Hanka!! Moja perła? — zawołałam wyciągając ręce do Anioła.
Anioł znów zaczął się zmieniać w bosą, brudną Hankę, a ta podając mi upragnioną perłę z tym samym uśmiechem, z którym przyszła — powiedziała:
— A widzisz, żem ci ją oddała!
Rzuciłam się gwałtownie naprzód z okrzykiem — Moja perła! — i z temi to słowy zerwawszy się z pościeli padłam Matce w ramiona.
Nigdy w życiu potem nie było mi tak dobrze, jak wówczas w drogiem mi objęciu. — Słyszałam wszystko co dokoła mnie się działo, alem się ani ruszyła, ani wydała głosu.
Słyszałam jak lekarz z sąsiedniego miasteczka — dobry przyjaciel naszego domu — żegnał wujostwo powtarzając — uratowana! Czułam łzy matki na mej twarzy, głaskanie mych rąk przez sługi, szepty, chodzenie, ale co mnie to mogło obchodzić? — mnie było tak dobrze... tak błogo... tak anielsko...
Po długim śnie, w następnym dniu, dowiedziałam się o mojej chorobie, o przyjeździe matki, o wszystkiem...
Potem, zaczęły się dnie dogadzania mi, a potem, śmiechy, historyjki wymyślane ku mej rozrywce.
Matka, ciekawa o ile też jeszcze pamiętam dom, wspomniała to i owo z dziecięcych mych chwil. Słuchałam jak snów czarownych, przerywając je od czasu do czasu jakimś pytaniem. Wśród serdecznych tych zwierzeń, zrozumiałych tylko dla matki i dziecka, pewnego razu, matka moja powstała i wyszła do dalszych pokoi. Po chwili wróciła, niosąc w ręku znane mi pudełeczko z koralikowem mem światem. Nie rzuciłam się ku niemu tak radośnie jak w owym śnie wobec Hanki, ale raczej z zamartem sercem patrzałam w nie osłupiała.
Tyle wrażeń! Mała moja głowa pomieścić ich nie mogła.
Wyciągnęłam wreszcie po skarb mój rękę i uśmiechając się do matki wyszeptałam: — Moja perła!
— Masz ją! Hanka ci ją oddała zanim poszła do nieba — odpowiedziała matka.
Zadumałam się, nie rozumiejąc tych słów. Czyżby matka widziała mój sen? Czyżby widziała jak Hanka-Anioł oddała mi perłę?
Widząc moje zmieszanie otworzyła pudełeczko ulubionych koralików, gdzie na samem wierzchu leżała biała perła.
Następnie opowiedziała, że Hanka w sześć tygodni po mojem wyjeździe umarła jak wszyscy twierdzili z tęsknoty za mną.
Matka moja odwiedzała biedną, opuszczoną nędzę do ostatniej chwili jej życia. Na dwa dni przed śmiercią wskazała spruchniałe w podłodze miejsce, w którem ukrywała moją perłę. Kazała sobie ją podać i pieściła ją do ostatniego tchnienia. Przed śmiercią mówiła do swej matuli:
— Matulu, oddać ten kościół Halince, (Hanka tylko jedna nazywała mnie Halinką) Halinka bawiła się ze mną, gdy inni mnie bili lub uciekali odemnie; Hanka pójdzie do nieba bawić się w perły Jezusowe, a tę oddać Halince.
Matka moja będąc bardzo uczuciową i religijną opowiadała to z wielkiem wzruszeniem i przejęciem co czyniło na mnie nader silne wrażenie.
Na razie, nie potrafiłam powtórzyć osobliwego snu w czasie przesilenia choroby, ale nie zatarł się on nigdy w mej pamięci.
Wszystkie te wspomnienia związane razem, były moim Aniołem Stróżem w dzieciństwie, gwiazdą przewodnią w wiosennej młodości, ratunkiem w burzy kwiecistego lata.
Nie! nie zapomniałam ich nigdy! one są treścią mego żywota. Niewinne marzenia dziecka u stóp matki stały się jego tarczą — jego wiarą!
Barwy koralików odbite pierwsze na czystej duszy dziecięcia, wytworzyły w niej świat tęczowych marzeń... Świat ten, wypełnia mi dziś życie. Z niego snuje powieści i powiastki, jakby sznur korali; jednego niestety koralika w zbiorze mem brakuje a mianowicie tego, któryby otaczający mnie nazwali — “perłą.”
Czy wydobędę kiedy z głębi uczucia mego taką “perłę” — nie wiem.
Hanka — brzydota, — nie! — Hanka-Anioł czuwa nademną, kładzie mi w myśli te skromne koraliczki barwnych utworów, — kto wie, może z czasem poda mi i — upragnioną “perłę”.