Pieśń doroczna na dzień ocalenia życia i zdrowia J. K. Mości
←Szczęśliwość | Pieśń doroczna na dzień ocalenia życia i zdrowia J. K. Mości Wybór poezyj Liryków księga trzecia Adam Naruszewicz |
Do poety starego→ |
Wdzięczne kadzidło w słodkiéj niosąc dani,
Błagajcie Twórcę, życzliwi kapłani;
Kropcie przed jego wiecznym majestatem
Ołtarze kwiatem.
Niechaj lud wierny, nucąc pean święty,
Za dar dziękuje wiekiem nieobjęty,
Jaki ten tylko, co dał morzu łoże,
Sam zdarzyć może.
Dzień-to pamiętny, którego on ranę
O wątłą nader położywszy ścianę
Z życiem ojczyzny, schylił na jéj żale
Litosnéj szale.
Nie zeszła jeszcze nam z pamięci ona
Brudna ponurych opryszków zasłona,
Którą utkały z Erebowéj pary
Pluta pieczary.
Gdy pod jéj mglistym płaszczem zbójcze plemię,
Skaza twéj, Lachu, niewetowna ziemie,
Na boskiéj władzy noszącego znamię
Podniosło ramię,
A wśrzód narodu mętnéj zawieruchy
Tłumiąc ostatniéj iskierkę otuchy,
Na los go podać już miało surowy
Z upadkiem głowy;
Jęknęły głuchych murów nieme głazy:
A cóż te serca, gdzie żywe obrazy
Łask jego wdzięczność wiekopomną złotem
Wyryła dłotem?
Czarny żal nocnym ukirzony mrokiem,
Zasępił domy; a gorzkich potokiem
Brocząc ulice łez, powrócił one
Wieki strapione;
Kiedy twe króle płaczem niewzruszona,
Na zimne mary kładła Persefona,
Polsko żałosna! łamiąc onych dziką
Berła motyką:
A ożywione ich śmiertelnym losem,
Wabiąc chrapliwym bezkrólewia głosem;
Na łup okrutny podawała z twojem
Szczęście pokojem.
Patrzał Bóg na to z gwiaździstéj wierzchnice,
Skąd nieprzeskoczne wymierza granice
Światu, dokąd iść mają, i którędy
Ludzkie zapędy;
Póki niewinność ma płakać ujęta
W potwarcze spony; i póki odęta
Duma przewodzić, a szlifować swoje
Niezgoda zbroje.
Na jego palców zakres nieprzełomny,
Cofa swe grzbiety gwałt morza ogromny;
Mdleją pożary, a dłoń moru blada
W pochwy miecz wkłada.
I wy mocarze! pod których zdeptany
Niewolniczemi brząka lud kajdany,
Macie swe kresy: o jego się ramię
Każda moc łamie.
Szydzi na górze on z niesilnéj dumy,
I na swe szwanki przewrotne rozumy
Często nicuje: czyniąc, że w swe sieci
Sprawca sam leci.
Więc kiedy ludzkiéj już pomocy zgoła
Nie stało, ruszył dzielnego anioła;
Anioła, który od twéj, Wazo! skroni
Uchylił broni:
Gdy nań mózgowiec wypuścił ukryty
Z ceklarskiéj pięści czekan miedziolity,
Chcąc sprzątnąć zbrodzień za jednym zawodem
Króla z narodem.
On i drapieżnym lwom wydzierać trzony,
I smocze karki własnemi ogony
Umiał zadzierzgać, i targać z paszczęki
Dzicze osęki.
Ten skoro złote rozpiął nad nim skrzydła,
Wionęły, jak proch, niezbędne straszydła:
Strach je ozionął, giermek nieodstępny
Zdrady posępnéj.
Zmartwiały dłonie i kordy ze stali;
A ci, co pierwéj Boga się nie bali,
Siebie się zląkszy; w téj, skąd się wykradli,
Nocy przepadli.
Nikt ich nie ścigał, złość służebna podle
Siedząc na tymże za jeźdźcami siodle;
Siekła, bicz wziąwszy z padalców utkany,
Konie i pany.
Stróż zaś ująwszy jednego z téj trzody,
Na większe mocy niebieskiéj dowody
Cisnął o ziemię; tak ja, mówiąc, sprawię,
Mój Stanisławie!
Wszystkim, co na cię miotają kłam żywy;
Żaden nie ujdzie Boga ręki mściwéj.
Jak dzień słoneczną idzie za pochodnią,
Tak kaźń za zbrodnią.
Onę niezgodę sprosną z piekła kmochę,
Co jadowitym jędza mózgi płoche
Mącąc ozorem, wielo-gęba szepce,
Noga ma zdepce.
Pod łaskawemi opiekuna pióry,
Który cię wyniósł, i który cię z góry
Teraz ratował; zwalczysz jeszcze srogie
Przygody mnogie.
Niewinność z prawdą na wierzch się wyjawi;
Pan mój po burzy jasny pokój sprawi:
Lecz czy korzystać będziesz po twéj szkodzie,
Biedny narodzie!
1772, VI, 277 — 285.