Szczęśliwość (Naruszewicz)
←Na spodziewane zamęście Księżniczki Doroty Jabłonowskiéj... | Szczęśliwość Wybór poezyj Liryków księga trzecia Adam Naruszewicz |
Pieśń doroczna na dzień ocalenia życia i zdrowia J. K. Mości→ |
Patrz, jak na niebie w niezgasłym orszaku
Każda pilnuje zorza swego znaku,
A niezmieszanym od wieku szeregiem
Hetmańskim słońca bieg swój mierzy biegiem.
Wszystko się stało i trwa pewnym rządem
Ląd się z wodami, woda wiąże z lądem.
Jeśli się ten świat i żyje i rusza,
Tysiącem istot jedna władnie dusza.
Ona wiatrami rządząc naprzemiany,
Morskie podnosi i muszcze bałwany.
Jéj rozrządzeniem jedna łączy sfora,
Od człeka aż do lichego komora.
Rząd a powszechne dobro, moim zatem
Prawdziwym dobrem. Jeśli mącę światem
I z przepisanéj sam kluby wypadam;
Próżno się chełpię, że szczęście posiadam.
Na wszystkie członki jedna się rozlewa
Boleść i zdrowie: gdy jeden omdlewa,
W powszechnym związku, długo-li, krótko-li,
Drugi téż wyznać musi, że go boli.
Równym spojeni na świecie ogniwem,
Żyjemy ludziom: kto bliźniemu krzywem,
Będzie i sobie; a taż sama wada,
Co innym szkodzi, i na niego spada.
Więc jeśli serce powolne nie skaża
Swych powinności, jeśli nie obraża
Spólnéj osnowy, interes, mych chuci
Gnuśny niewolnik, gdy mi nie wyrzuci
Żaden, iż w sobie samym rozkochany,
Ludzkich towarzystw wszystkie psuję stany;
Gdy czyniąc sobie, drugim dobrze czynię:
Wtenczas się nazwę szczęśliwym jedynie.
Mętnych rozkoszy źrzódło swym wypadem
I najkraśniejszy kwiat zaraża jadem:
Nakoło złotych dachów smutek lata,
A bojaźń i puch łabęci ugniata.
Słodka wesołość w czystym tylko rada
Sercu przebywa; tam gniazdo zakłada,
Gdzie jéj poczciwe wskazuje sumnienie,
Bądź carski pałac, bądź smutne więzienie.
Temu gdy ufam, niewiele dbam o to,
Że chciwa na krew i przemożne złoto,
Ślepym podkopem czyha na mię zdrada,
Zazdrość mię szarpie, a gmin płocho gada.
Bym miał do zgonu żywot pędzić lichy,
Nie chcę ja żebrzeć o litość u pychy,
Gardzę szafunkiem ludokupnéj dłoni,
Co mi chcąc cnotę wydrzéć, workiem dzwoni.
Wdzięczny pokoju, darze w ludziach rzadki!
Idź ze mną, proszę, choć do kmieciéj chatki,
Kędy na łonie nieszkodnéj rozkoszy
Niewinność snów mi słodkich nie wypłoszy.
Nie Epikurskiéj gnuśny uczeń szkoły,
Oddaję panom łzami zlane stoły,
Przestając na tym, co ubóstwem ścisłem,
A mądrym stawię na obrus przemysłem.
Ten był od wieku los mieszkańców świata,
Że się wesołość frasunkiem przeplata:
Raz kwiaty sypie, lecz czasem chcąc wiernie
Od szwanku odwieść, prowadzi na ciernie.
Lecz kiedy ów czas przyjdzie, gdy przed oczy
Cała się rzeczy śmiertelnych zatoczy
Osnowa, którą przed ułomnym wzrokiem
Bóg niedostępnym zawinął obłokiem,
Tam się dopiéro prawdziwie ucieszę,
Gdy równym torem do kresu przyśpieszę;
A same troski, podjęte dla cnoty,
Wieniec mi włożą w potomności złoty.
1773, VII, 353 — 8.