Pieśń nad pieśniami (Słoński)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pieśń nad pieśniami |
Pochodzenie | Wiśniowy sad |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Nowina” |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Piotr Laskauer |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Przyjdź do mnie... Czekam ciebie w każde rano
i czekam w każdą przedwieczorną ciszę,
a ledwie szelest najlżejszy usłyszę,
to drżę i szepczę twoje słodkie miano.
O, niech się ziszczą, niech się ciałem staną
wizyjnych przeczuć czary i haszysze,
gdy nas zmierzch cichy do snu ukołysze
swych mrących szumów melodyą harfianą.
Przyjdź do mnie... Kwieciem uwieńczymy głowy
pękami miodnych ziół z naszej dąbrowy,
jak ołtarz, ślubne umaimy łoże,
i będziem kochać, śnić i patrzyć w zorze,
a gdy śmierć przyjdzie, rozgrzeszy nas może
naszej miłości jeden świt różowy...
...I przyszłaś... Ogniem twoje oczy płoną
i ogniem płoną usta purpurowe...
Echa cię do mnie przywiodły borowe
pieśnią od sosen i od mchów zieloną.
Drobne twe stopy w białem kwieciu toną,
białe motyle obsiadły twą głowę,
jak mgły przed świtem od zmierzchów liliowe,
pod gwiazd gasnących zamarłe koroną.
A usta twoje, jak wrzące krynice,
a oczy twoje, jak dwie błyskawice,
a piersi twoje, jak dwa grona winne!
Więc ukochałem cię nad wszystkie inne
i tak czekałem śród nocnej pomroki,
aż cię urzekły moich snów uroki.
Nie płoń się, nie wstydź! Jutro nas rozdzieli
i nie spojrzymy sobie więcej w oczy.
Życie nas swoją szarzyzną otoczy,
starość siwizną nam skronie pobieli,
uczucia zgasną, a każde spopieli
swój ślad na sercu... Więc śnijmy uroczy
sen, wykąpani w tych blasków roztoczy
na ziół pachnących królewskiej pościeli.
Dziś nasze święto... Jutro gardła nasze
swem zimnem cielskiem wąż żalu opasze
i wyssie wszystką naszą krew z pod serca.
I przyjdzie starość, w ciche odwieczerze,
jak dziad kościelny, szepcząca pacierze, —
bezzębna, starość, co wszystko uśmierca.
Wstań i chodź za mną! przyszedł czas śpiewania,
po ziemi wiosna, jak królewna, chodzi,
ziemia rozwarła swe łono i rodzi...
Macice winne rozkwitły, kochania
czar, jak mgła biała o świcie, się słania...
Wstań! dziś młodości święto — a my młodzi!
To dla nas słońce po błękitach chodzi
i księżyc srebrne prószy obłąkania.
Wstań i chodź za mną — przyszedł czas śpiewania —
od kwiatów ślubne zieleni się łoże,
niby winnica w czasie winobrania.
Ja ci pod głowę swe serce położę;
niech ono szmerem krwi w ten czas śpiewania
śpiewa pieśń słodką naszego kochania!
Niech mnie okryją twoich włosów sploty
złotych pierścieni mieniącym się zwojem,
niech mnie okryją i na łonie mojem
leżą płomienia pełne i tęsknoty.
Dnia wczorajszego sen od słońca złoty
zakwitnie sadem, zagra pszczelnym rojem,
zaleje serce trwożnym niepokojem —
sen rozbudzonej przez ciebie tęsknoty.
Już tęsknię... Zda się jabłonie kwitnące
szumią i palą się zorze gasnące,
i zewsząd wstają jakieś dziwne głosy...
Dzień zgasł już dawno.. noc idzie wieczorem
rośnym i kładzie się na sercu chorem,
jak twoje włosy, twoje złote włosy...
Dziś nas zbudziły szmery spadających
gwiazd zatopione w głębokiem jeziorze,
blade tęsknoty otoczyły łoże
i jęły mówić o zorzach gasnących.
Noc była pełna głosów... Od kwitnących
sadów szły wonie, i od sosen w borze
szły wonie... w mrokach budziły się zorze
i majaczyły widma odchodzących
snów... Szał nas porwał i rzucił na łoże.
Niech wstają zorze i niech gasną zorze!
Niech gromy biją, niech się świat zawali!
Co nas obchodzi świat, co gromów bicie?
My z miłowaniem przejdziemy przez życie,
my i za grobem będziem miłowali!
Blade świtanie siadło między nami
i obłąkało nas swojem jaśnieniem,
a z kątów na nas noc ogromnym cieniem
patrzała, mrokiem pachnąca i snami.
Usta wonnemi rozkwitły różami,
a w oczach ognie gorzały płomieniem —
pierwszej miłości owiani marzeniem,
pod gasnącemi staliśmy gwiazdami.
I była cisza od świtania blada
i od miłości naszej pełna dziwu.
A my słyszeliśmy, jak kwiat opada
z jabłoni i jak serca drżą z przypływu
krwi, i jak w piersiach zmartwychwstaje życie
pod gasnącemi gwiazdami w błękicie.
Słyszałem głos twój... Byłaś blizko... Duże
twe oczy, zda się, widziałem przy sobie,
czułem na oczach twoje ręce obie,
czułem na ustach twych ust wonne róże...
Z rąk twych kapała myrra, a na murze
był cień postaci twojej i, jak w grobie,
zamarło wszystko... Tylko myśl o tobie
żyła — ta jedna myśl, jak piorun w chmurze.
Więc jąłem wołać cię, a głos ogromny
szedł i zamierał, jak modlitwa w dzwonie...
I drżały blaski, drżały kwietne wonie,
a ja szukałem ciebie nieprzytomny,
a ja łowiłem oczami błędnemi
każdy blask z nieba i każdy głos z ziemi...
Drzwi otworzyłem naoścież... Złociście
królewskie słońce weszło do komnaty,
na oknach blade ozłociło kwiaty,
kaktusów kolce i schnących palm liście.
A ja szalony czekałem na przyjście
twoje, więc wschodnie zasłałem makaty
i stół nakryłem, i przywdziałem szaty
świąteczne... Było dziwnie uroczyście...
Lecz ty nie przyszłaś... Tylko słońce złote
kędyś ze swego ogniowego tronu
siało po ziemi smętek i tęsknotę...
Więc owładnęło mną przeczucie zgonu
i żałość wielka, że nie mogę z tobą
dzielić się swoją ostatnią żałobą.
I przyszło święto śmierci... Stare dzwony
zagrały, kwiaty pochyliły głowy...
Na niebie gaśnie zachód purpurowy,
noc białych mgławic rozwiesza welony.
Krwawo uśmiecha się zachód czerwony,
a przez bagniste łąki, przez ostrowy
idzie z pod słońca jakiś dech niezdrowy
i mokrym chłodem siada na zagony.
To święto śmierci... Na czyimś pogrzebie
drżącym płomieniem palą się gromnice,
przy trumnie stoją widma bladolice
i wielkim płaczem wspominają ciebie,
i, niby kwiaty, pochylają głowy
na ten gasnący zachód purpurowy.