Pustelnik on ma w puszczy schron,
Nad morzem schron ma błogi.
Pieśń jego zbożna idzie w świat;
On nas, żeglarzy, wita rad,
Powracających z drogi.
Pustelnik leśny
Do modłów klęka w noc i dzień
W zielonej swej dąbrowie;
Mchami porosły dębu pień
To jego jest wezgłowie.
Zbliża się łódź... «Ha! dziwna rzecz!»
— Tak, słyszę, mówią oni —
«Gdzie się podziały światła te,
Ten znak na morskiej toni?
Tam uszy — mówi święty mąż —
Są na nasz okrzyk głuche!
Lecz patrz na zeschłe dyle te,
Patrz na te żagle suche!
Cóż podobnego widział kto?
Chyba, że w zawieruchę.
zbliża się zdumiony do okrętu.
Szkielety drzew, co w puszczy mej
Chylą się nad mą wodę,
Gdy sowy huk napełnia bór,
Dla wycia wilka godny wtór,
Żrącego wilczę młode».
«Panie!» — rzekł retman — «boję się!
Tam licho nas przywita!»
«Płyń naprzód, płyń! Bez trwogi płyń!»
Odpowie eremita.
Coraz to bliżej sunie łódź —
Lecz jam był skamieniały!
Już się ze statkiem równa łódź —
W tem grzmoty-ż to zagrzmiały?!»
Z pod wody szedł ten straszny trzask,
Coraz to głośniej, dalej:
Dosięgnął statku, rozdarł toń —
Statek się zapadł w fali.
Okręt nagle idzie na dno.
Ogłuszon hukiem, który snać
W niebo i morze godzi,
Byłem, jak on topielca trup,
Miotany w fal powodzi,
A w tem się naraz, niby w śnie,
Ujrzę w retmana łodzi.
Stary żeglarz znalazł ocalenie w łodzi retmana.
Śród wiru, pian, gdzie okręt znikł,
Łódź krąży, łódź się nurza...
Ucichło wszystko, tylko wieść
O huku szła od wzgórza.
Ruszyłem usty; retman w krzyk —
Wraz go zabiła trwoga!
Pustelnik oczy w górę wzniósł
I modlił się do Boga!
Ja wiosła w dłoń! Retmana syn
— Do dziś szalony zgoła —
Zaśmiał się w głos i, dzikich ócz
Ciskając skry dokoła,
«Ha! ha!» — jął krzyczeć «teraz wiem,
Jak czart wiosłować zdoła!»
Potem uczułem stały ląd —
Ojczysty kraju miły!
Pustelnik, łódź rzuciwszy swą
Zaledwie stać miał siły.
«Daj rozgrzeszenie, księże, daj!»
On, jakby chciał mieć pieczę,
Wprzód się przeżegnał, potem rzekł:
«Powiedz, kim jesteś, człecze?»
Stary żeglarz błaga pustelnika, aby go rozgrzeszył.
I ciało moje przebiegł dreszcz
I zdjął mnie ból złowrogi:
Opowiedziałem dzieje swe
I byłem już bez trwogi.
I pozbywa się swej kary.
Od tego czasu nieraz, ach!
Ten ból się na mnie wali —
I opowiadam powieść swą,
Bo mi się serce spali.
Atoli mimo to ból jakiś zmusza go do wędrówki od kraju do kraju
I z kraju w kraj, jak ciemna noc,
Tak ja podążać muszę;
A komu z lic wyczytam wieść,
Że może żal mój ciężki znieść,
Temu otwieram duszę...
Hałas się wzmógł, weselny próg
Zalewa fala żywa,
W ogrodzie brzmi poślubna pieśń,
W przestworach się rozpływa,
A tam wieczorny dzwoni dzwon,
Co mnie do modłów wzywa.
Samotną była dusza ta
Wśród bezmiernego morza,
Tak, że nie mogła prawie czuć,
Czy jest gdzie Istność boża.
Dla mnie — weselny gościu, wierz —
Nad wszystko jest wesele,
Gdy do kościoła mogę iść,
Gdzie lud się kornie ściele.
Gdy do kościoła mogę iść
I padać na kolana —
Gdzie wszyscy, starcy, dzieci, młódź
Jedyną tylko żywią chuć,
Aby uwielbiać Pana!
Bądź zdrów! bądź zdrów i pomny słów,
Że ten się modli szczerze,
Kto szczerze kocha wszelki płód —
Człowieka, ptaka, zwierzę.
i do rozbudzania swym własnym przykładem miłości ku wszystkiemu, co Pan Bóg stworzył i kocha.
Kto szczerze kocha wszelki płód,
Ten modli się najprościej:
Bóg, co nas kocha, stworzył świat
I ma go w swej miłości!»
Oddalił się ten siwy człek,
Żeglarz płomieniooki,
A za nim w ślad weselny gość
Do domu zwrócił kroki.
W głębokiej wskróś zadumie szedł
Od ucztujących ludzi:
Jutro się z rana mędrszym on
I posępniejszym zbudzi.