Pieśń o starym żeglarzu/Część szósta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Samuel Taylor Coleridge
Tytuł Pieśń o starym żeglarzu
Część szósta
Pochodzenie Poeci angielscy
Wydawca Księgarnia H. Antenberga
Data wyd. 1907
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CZĘŚĆ SZÓSTA.
GŁOS PIERWSZY.

«Mów bracie mów! Niech język twój
Przemawiać się nie wzbrania:

Powiedz, co robi morze to?
Kto okręt ten pogania?»


GŁOS DRUGI.

«Jak w służbie człek przed panem swym,
Tak morza toń milcząca
Rozwartem okiem patrzy wciąż
W srebrzystą twarz miesiąca.


A on czyż wie, gdzie wieść je ma —
Boć on kieruje morzem!
Odwróć się doń, patrz, jak on toń
Spojrzeniem pieści bożem».


GŁOS PIERWSZY.

«Lecz powiedz mi, jak okręt ten
Bez wiatru mknie i fali?»


Żeglarz zapadł w letarg, albowiem moce anielskie kazały okrętowi spieszyć prędzej, aniżeliby to ludzkie życie wytrzymać mogło.
GŁOS DRUGI.

«Za nim obcina się ich prąd,
Nie idzie przed nim dalej.


Hej, bracie, hej! Do wyży swej
Uchodźmy — zwłoka szkodzi!
Gdy żeglarz ten swój prześni sen,
Zwolnieje bieg tej łodzi!»


Zbudziłem się. Płyniemy snać
Na sprzyjającej toni
Księżyca moc rozprasza noc,
A przy mnie stoją — oni!


Zwolniał ruch nadprzyrodzony; żeglarz się budzi i rozpoczyna swą pokutę na nowo.

Tak! na pokładzie stoją wciąż,
Zamiast spoczywać w trumnie!
W blasku miesięcznym blask ich ócz
Ciągle się zwraca ku mnie.


Klątwa i ból śmiertelnych chwil
Wciąż im się w oczach szkliły:
Chciałem się cofnąć, modlić się,
Ale mi zbrakło siły...


Pierzchły uroki... Oto znów
Spojrzałem po głębinie,
Lecz, co zobaczył wprzód mój wzrok,
Tylem też widział ninie.


Klątwa została ostatecznie odpokutowaną.

Byłem, jak człek, co biegnie gdzieś
Odludziem, zdjęty trwogą:
Spojrzał raz wstecz i oczy już
Odwrócić się nie mogą,
Spostrzegłszy — ach! —, że straszny wróg
Podąża za nim drogą!


W tem zawiał wiatr... Łagodny wiatr
Dotknął się mojej skroni;
Nad morzem szedł, nie krając wód,
Nie marszcząc gładkiej toni.


Podnosił włos, głaskał mi twarz,
Jak słodkie tchnienie wiosny;
Zdawał się igrać z trwogą mą,
A spokój niósł radosny.


Chyżo, chyżo okręt mknął
Lekką się pianą zlewał;
Cicho, cicho wicher wiał,
A ku mnie wciąż zawiewał.


O śnie rozkoszny! Czyż to blask
Tej naszej morskiej wieży?
Kościół to mój na wzgórzu tam?
Moich to pas wybrzeży?


I stary żeglarz spostrzega ziemię rodzinną.

Wjeżdżamy w port... O Boże mój,
Nie skąp mi swej opieki!
Spraw, bym się zaraz zbudzić mógł,
Albo niech śpię na wieki!


Śród ciszy wkrąg zatoki toń
Lustrzane miała lica:
To księżyc legł na wody śnieg,
To leżał cień księżyca.


Lśnił skały szczyt i kościół lśnił,
Co na tym szczycie leży,
W miesięcznych blasków cichych skrach
Kąpał się kur na wieży.


W miesięcznych skrach zatoki toń,
W tem z głębi jej, ku górze,
Jakichś się cieniów podniósł huf,
A każdy był w purpurze.


Aniołowie porzucają umarłe ciała, zjawiając się już w własnych, świetlistych postaciach.

Tuż przy mym statku stały wraz
Te cienie płomieniste!

Zwróciłem znów na pokład wzrok —
I cóżem ujrzał?!... Chryste!


Pokotem trup przy trupie legł,
A zaś, — o Krzyżu Święty! —
Nad każdym lśnił anielski duch,
Serafin wniebowzięty.


Cicho, bez słów anielski huf —
Wabi mnie, wzniósłszy dłonie,
A każdy z nich, jak zbawczy znak,
Od lądu w ogniach płonie.


Cichy, bez słów, anielski huf —
I z miejsca się nie ruszy,
Lecz, jak muzyka, tak mi szła,
Ta cisza do mej duszy!


A w tem retmana słyszę głos
I pluskające wiosła:
Odwrócę głowę — ach, to łódź,
Łódź ku mnie woda niosła,


To retman, tak! i jego syn!
Zaraz się do mnie zwrócą!
O jaka rozkosz! Tej mi już
Zmarli snać nie zakłócą.


Jest i ktoś trzeci — słyszę go...
To nasz pustelnik! Chwali
Stwórcę tą pieśnią, którą sam
Wysnuł w swej leśnej dali.


On z rąk mi ptaka zmyje krew!
On duszę mi ocali! —







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Taylor Coleridge i tłumacza: Jan Kasprowicz.