[167]Canzona XVII.
W manowcach myśli, jak przez gór bezdroże,
Miłość mi jedna wodzem; zdawna bowiem
Z dróg uczęszczanych zbiegłem w mym obłędzie
I czy u zdroju, wśród skał, w głuchym borze,
W czaharów gąszczach, między wydm pustkowiem
Spokoju szukać zechcę, — Laura wszędzie
Obecną myśli mej będzie!
Śmiech, płacz, obawa, radość, najszaleniej,
W miarę jak w duszy gości mi otucha,
Lub z niej zwątpienie wybucha,
W twarzy się mojej tak bez końca mieni,
Że biegli w rzeczy o mnie już gadali:
— Oczarowany! Cóż z nim będzie dalej? —
[168]
W samotnych jednak miejscach, precz od ludzi,
Lżej mi, i przeto tam, gdzie szlak otwarty,
Nieszczęśliwego więcej nie ujrzycie.
I choć się we mnie zniechęcenie budzi,
Że Laura sroga wciąż obraca w żarty
Niezmierną boleść w którą wkładam życie,
To jednak, szepcze mi skrycie
Coś, ile razy szukać pragnę zmiany:
— W służbie miłości nie chciej przykrzyć sobie.
Możesz się stać w prędkiej dobie
Tyleż kochany, co dziś pogardzany! —
Więc znów się krzepię, niemal rad z mej biedy —
Lecz czyli zmiana przyjdzie? jak? i kiedy?
— Gdzie cień ponury wzniosła rzuca jodła,
Głaz napotkawszy śnieżny na mej drodze,
Oglądać mniemam postać dumnej pani.
W tem, spostrzegając jak mię gorzko zwiodła
Myśl, obłąkaną śpiesznie wstecz odwodzę.
Lecz wyobraźnia, raz spocząwszy na niej,
Jak czynią oczarowani,
Coraz u parciej luby obraz bada,
W bezprzytomności chętnie lgnąc bezprawia.
Miłość albowiem to sprawia,
Że jest ułudzie własnej dusza rada —
Gdyż tak ją jasno oczy oglądały,
Że oby błąd ten mógł być wiecznotrwały!
Toćżem ja nieraz (nikt mi wiary nie da!)
Laurę oglądał: w źródło, w mgły przestrzenie
Patrząc. I wtedy urok mi ją czyni
Taką: iż sama przyznać mogła Leda,
Mówiąc o własnej córce swej Helenie:
Że jak przy słońcu gwiazda — zgasła przy niej.
I im się w głuchszej pustyni,
W im samotniejsze schronię od niej knieje,
Tem obraz luby w żywsze barwy zdobię.
A kiedy w ocknienia dobie
Rzeczywistości podmuch błąd mój zwieje,
[169]
Na zimnym głazie siadłszy, jak on zimny,
Ku czci mej pani łzawe składam hymny.
To znów uczuwam niepozbytą żądzę
Wbiedz na najwyższy jaki szczyt, z którego
Ziemia się człeku po pod stopy chyli.
Ztamtąd, gdy tęscłmy w dal oczyma błądzę,
Aż przetwór cały między mną spostrzegą
I tą niewdzięczną, co jest w każdej chwili.
Czy zdala odemnie czyli
Przy mnie, tak samo blizka jak daleka —
Pierś mi wezbraną dziwna rozkosz przejmie,
Gdyż coś w niej szepcze uprzejmie:
— Kto wie czy Laura również nie narzeka
Żeś od niej odbiegł? — Och! tą myślą błogą
Dni moje biedne krzepią się jak mogą!
O pieśni moja! leć śmiało
Tam — w tę szczęśliwą stronę — nad wybrzeża
Szemrzącej strugi, gdzie woń wiecznie świeża
Lauru obwieszcza się chwałą!
Tam serce moje wiernie zamieszkało
Przy tej, co duszą mego jest kochania —
Tu się albowiem tylko cień mój słania! —