[270]Canzona XXV.
W pierwowzorze miejscami bardzo przesadna.
Milczeć nie mogę — a znów strach mię: czyli
Wydoła słowo iść z mem sercem w parze?
I czy ja godnie wyrażę
Cześć tej, co z Nieba pieśni mojej słucha?
Do mnie Miłości! Jeśli w mym zamiarze
Jest myśl zuchwała, co w doczesnej chwili
Rzecz wieczną wskrzeszać się sili,
Ty racz jej dumę zgiąć w skupienie ducha —
Miłości! w tobie jedna mi otucha! —
Świat cały wiosną śmiał się nam radośnie,
Gdym ją raz pierwszy ujrzał. Wtedy, pomnę,
Powziąłem żądze niezłomne
(A to się stało także w dni mych wiośnie)
Mą pieśń jej święcić — gdyż mi się wydało:
Że się w jej serce wkradnę moją chwałą.
Mleczną twarzyczkę miała, włos świetlany,
W usteczkach perły, — a z tych ust świeżości
Tchnienie, jak można najprościej
W serce mi zbiegło, i już tam zostało —
W tem — patrzę — zbrojny Bóg w jej oczach gości,
I ten tak srogie w pierś mi zadał rany.
Że jeszcze dotąd, bez zmiany
Jakby dziś było, krwawię jego strzałą —
Niestety — razem dano w pierś jej białą,
Z diamentu serce, w którem sama jedna
Panować chciała, niby król nieczuły, —
A mnie po głowie się snuły
Myśli: że ból mój pychę jej przejedna —
[271]
Słowem, los przyszły tak mi coś odsłania:
Żem wziął ztąd w siebie radość i wzdychania.
Więc tam, gdzie zrazu barwność łąk wesoła
Niebaczną stopę razi cierni trwogą,
Przeciwko którym nie mogą
Poradzić nawet Nieśmiertelne Bogi.
W ten krzew co majem wiecznym kwitnie błogo
Ufny, wprost wszedłem do błędnego koła,
Z którego nikt już nie zdoła
Fortelem żadnym znajść do wyjścia drogi —
Lecz, jak on człowiek, który w toni srogiej
Lada pociechy chętnie upatrywa,
Tak ja, w tę piękną co mię więźniem trzyma,
(Przerażonemi oczyma
W niej widząc wszystkich miejsce i czasów dziwa!)
Począłem patrzeć, z takim żądz zapałem,
Że w mej niedoli siebie zapomniałem.
Tak bezwładnego, gdy mię ta dziewica
Z Ziemi do Nieba bierze Rajskim szałem,
Czuję: istnieniem że całem
W głaz się przemieniam zdobny w cudowiska!
Gdy w tem niewiastę przy mnie zkądś ujrzałem
Poważną wiekiem, choć młodzieńczą z lica —
Ta, widząc jak mię zachwyca
Postać co z środka Lauru mi wybłyska:
— Chodź do mnie — rzekła — jam ci wielce bliska!
Odkąd stworzony świat, ja mam tę władzę,
Że radość w smutek, i, jak wiatru tchnienie,
Smutek w wesołość przemienię —
Przyroda jest mi miano! Więc ci radzę:
W słońcu tem śmiało utkwij orle oczy,
I słów mej mowy słuchać bądź ochoczy.
W dniu jej urodzin, gwiazdy, które z dali
Dwóm waszym dolom świetnie przewodniczą,
Wspólnej miłości słodyczą
Tlały, w przeczyste Niebios mknąc odmęty —
Wenus z swym Ojcem, przy nich, tajemniczo
[272]
Po stronie waszych szczęśliwości stali,
A wszelki blask co się pali
Złośliwym wpływem, z dróg ich precz był wzięty....
Nigdy podobnej nie znał świat ponęty!
Rozkosznym dreszczem drżała ziemska bryła —
Wiał z wód i wiatrów duch przedziwnie młody —
Alić, wśród chwil tych pogody,
Na widnokręgu chmurką mię strwożyła
Łez gorzkich wróżbą, którą Bóg jedynie
Odwrócić zdolny, gdy Litością skinie.
Zstąpiwszy w byt nasz lichy, w którym była
Przeczystą perłą w szczere wziętą złoto —
Rzecz nie do wiary — lecz oto
Już nawet w lata swoje niemowlęce
Nadprzyrodzoną zdała się istotą,
Którą Miłości niezmożona siła
Ku pocieszeniu nam zsyła.
Cobądź dotknęły stopy jej lub ręce,
Wszystko się zdało służyć tej Panience:
Na jej spojrzenie błonia w kwiat się stroją —
Jej uśmiech niwy od nawałnic broni —
Słowem, skinieniem swej dłoni
Złośliwość wszelką gnie pod władzę swoją;
By znał oślepły świat wśród głuchej ciszy,
Jakie jej z Niebios światło towarzyszy.
Potem, gdy owo dziwnych cnót pąkowie
W kwiat się młodzieńczy zwolna przeistoczy,
Piękności równie uroczej
Nie oglądano nawet w snów krainie!
Gdzież równie skromne w swej pogodzie oczy?
Gdzie zbawcza Mądrość w równie słodkiej mowie?
I jakież słowo wypowie
Szczęśliwość, która w świat bywało płynie
Wprost z Niebios przez nią? Ty sam wiesz jedynie,
Któryś wdziękami duszy jej i ciała
Do głębi płonął: że ta córa słońca,
Swej równej mieć nie mogąca,
Sennem się niemal przywidzeniem zdała —
[273]
I wiem: że tracąc błogie to mamidło,
Wcześnie ci życie swą gorzkością zbrzydło! —
To rzekłszy, znów się zwróci do wrzeciona,
Na którem wartko wątek życia przędzie,
Milczeniem smutku wieszcząc najboleśniej:
Że wkrótce — o moja pieśni! —
Laura, bez której pustka mi jest wszędzie,
Miała już wiecznie dla mnie być stracona...!.
A któż piękniejszy od niej kiedy skona?! —