[275]Canzona XXVI.
Od źródeł życia, nieraz w świat szeroki
Bywało w lądy gdzieś zamorskie gonię,
By prześladowczych znaleźć gwiazd odmianę —
Jednak — o dziwne tkliwych żądz uroki! —
Zawszem w to błogie wracać chciał ustronie,
Gdziem znał: że w domu mych nadziei stanę...
Lecz dziś! niestety! daję za wygrane —
Gdyż w głębi mego rozdartego łona,
Już mi nadzieja żadna się nie święci.
A nie straciłem pamięci,
Tak, że choć dusza żądzą jest karmiona,
To niemniej wiecznym nienasytem kona.
Jak rumak, gdy mu zbrakło jadła w drodze,
Rad nie rad krok swój zwalnia od południa.
Choć zwykł dnie całe biedź aż po wieczory —
Tak strudzonemu gdy mi wzięła srodze
Mej duszy pokarm ta, co świat wyludnia.
Ustałem nędzny! — i od owej pory,
Duch mój nadziei wszelkiej głodem chory,
Życie w pogardzie ma, choć śmierć go trwoży —
I w niepewnościach swych, jak mgła na wietrze,
Który ją tchem w niwecz zetrze,
Chciałby się w nicość rozwiać gdzie w bezdroży —
Byle się prędzej spełnił wyrok Boży!
Nigdym nie cenił życia, tylko tyle —
(Miłość mi świadkiem, co zna żądz mych tajnie)
[276]
Ile mu Laura błogą dniała zorzą!
Dziś, gdy się budząc niebu, śpi w mogile.
O! gdyby można, pragnę nadzwyczajnie
Iść jej śladami w tę jej drogę Bożą!
Lecz cóż? wspomnienia tak mię dziwne trwożą,
Jakich człek sobie nigdy nie przebaczy —
Bo gdym w jej, pomnę, patrzał lica blade,
Spóźnioną słyszałem radę:
Że niźli bez niej długo mrzeć z rozpaczy,
Chwilę mi przed nią umrzeć było raczej!
Tak jest. W tych oczach, w których sercem całem
Gościć niepłonną śmiałem mieć nadzieję,
Póki w nich dniały blaski życia hoże,
Litości sprawą, z po załez, czytałem
Niedoszłe szczęścia chybionego dzieje:
— Niestety! Więcże prawda to? Więc może
Czasby mi było umrzeć w owej porze? —
O! tak. Nie cały zmarłbym wtedy przecię —
Z Laurą część lepszą zostawiając ze mnie...
Dziś — mieć otuchę daremnie —
Gdy prochu bryła dobro moje gniecie,
A ja drżąc z bólu, idę sam po świecie!
Gdybym mógł w on czas całą moją wolę
Przeczuciu oddać, które dziś mi tyle
Wyrzutów czyniąc, żyć wśród cierpień życzy —
Te słowa byłbym zgadł na Laury czole:
— Przez wielką gorycz, która potrwa chwilę,
Idź do trwających wieczny czas słodyczy! —
To usłyszawszy, w sposób tajemniczy
Doczesnej z siebie zbywszy precz osłony,
Poszedłbym, wolen trosk i więzów ciała,
Tej która na nią czekała
Stolicy w Niebie, pierwsze dać pokłony
Gdy dziś tam wejdę mocno już spóźniony!
Mów szczęśliwemu, smutna moja pieśni:
— Umieraj — choćby najwcześniej!
[277]
Gdyż jest od cierpień Zbawcą śmierć w swej porze,
I niech się śpieszy, kto wczas umrzeć może! —