Pieśni Petrarki/Canzona XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Francesco Petrarca
Tytuł Pieśni Petrarki
Wydawca nakładem tłumacza
Data wyd. 1881
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Źródło Skany na commons
Indeks stron
Canzona XXVIII.

Ten mój odwieczny, słodki Pan, a srogi.
Gdy mię zapozwał raz przed sąd królowej,
Co cząstce naszej duchowej
Wierna, w szczerości dobro zna jedyne —

Ja tam, z pod serca dobytemi słowy.
Jąłem spowiadać mych miłości drogi.
Nie tając grozy, ni trwogi,
Że niepomszczoną śmiercią może zginę:
— Pani! — wolałem — toż ja w złą godzinę
Wszedłem w tej służby obowiązki twarde,
Gdziem tylko gniew i pogardę
Zyskał, i razem duszą mą i ciałem
Tyle się mąk wycierpiałem.
Że już nie mogąc dłużej tak zawzięcie.
Boleć, byt własny miałem w dziwnym wstręcie!

Odtąd, w męczarniach płonne pędząc chwile,
Ileż korzyści, ileż zaniedbałem
Rozkoszy Rajskich, mym szałem
Służąc chytrego okrutnika sprawie!
I jakież słowo może być dość śmiałem,
By wypowiedzieć krzywd i nieszczęść tyle?
O! sprawiedliwie nań kwilę.
I łzy w mym głosie mam, i sercem krwawię —
Bo mi pociechy żadnej nie dał prawie! —
Na lep słodyczy złudnych przezeń wzięty.
Jam żółci tylko znał wstręty!
A kiedy mniemam. Rajskie śniąc rozkosze,
Że przezeń w Niebo się wznoszę,
On ze mnie zdrajczo męztwa zdjąwszy zbroję,
Znagła mi spokój wziął i pchnął mię w boje!

On to mię skłonił mniej niż należało
Miłować Boga, i strzedz własnej części,
I dla urody niewieściej
Chwały się wyrzec co wraz ze mną wzrosła!
On się doradcą przy mnie gdy umieści,
Mych żądz się wodzem zrobił — chcąc, bym śmiało
Puścił się w toń rozszalałą,
Gdzie mię ni żagle zbawią, ani wiosła.
Biada mi! Serce czyste, myśl podniosła,
Pragnienia szczytne, na cóż mi się zdały?
Gdy dziś, złamany, zwiędniały,
Niźli się żądzy mojej wyrzec, wolę

Mą niezaszczytną niewolę!
Tak to ten, co go moim zdrajcą mienię,
Żyć gorzko w słodkie zmienił mi istnienie!

Zmusił mię wkroczyć w puszcz zapadłych knieje,
Gdzie w cierniach tłuszcza zbójców i zbrodniczej
Źwierzęcej gnieździ się dziczy,
Kędy ogników błędnych straszy trwoga —
W manowce, w klęski, jakich nikt nie zliczy —
W bezdroża, z których blada groza zieje,
I gdzie, żegnając nadzieję,
Człek opuszczonym zda się być przez Boga!
Tam on, tą moją co mi wiecznie wroga,
Równie na jawie dręczył mię jak we śnie,
I jeślim z tego przedwcześnie
Dotąd nie umarł, Nieba mię ustrzegły,
Nie zaś ten zdrajca przebiegły,
Co mem zbawieniem jak sam chce pomiata —
Gdyż mu jest pastwą ból mój i zatrata!

Odkąd mię posiadł, chwile moje miały
Niepokój wieczny, tak, że senne zioła
Ni zaklęć moc już nie zdoła
Módz ukołysać duszę nią — albowiem
Czarami swemi obiegł mię dokoła —
Gdziebądźbym uciekł, to dzwon rozbujały
Wszystkie swe nocne hejnały
Wydźwięczy wprzódy, nim się ja z wezgłowiem
O sen ugodzę!... — Wreszcie szczerze powiem:
On mi robakiem w głąb’ się serca wwierci,
Że mam byt gorszy od śmierci,
Podwójną znosząc cierpień moc, jeżeli
Nikt ze mną mąk tych nie dzieli!
Więc oto czemu dwaj nieprzejednani
Przed tobą stają. — ty zaś sądź nas Pani! —

— Teraz o Pani! — rzekł on wróg mój srogi —
— Pozwól, niech druga strona głos zabierze,
I niech otwarcie i szczerze
Ja znów opowiem jak istotnie było,

Ten tu, z młodości, nawykł był w złej wierze
Kłamliwe słowa nieść przed sądów progi[1]
Żem ja go odwiódł z tej drogi,
Dziś mu to rzeczą zda się być mniej miłą —
A jednak, sam on. wszystkich żądz swych siłą.
W swe zło mniemane biegł jak żwawe dziecię —
I słusznie działał — boć przecię
W dolę tę słodkie w wiodły go ponęty,
Gdy, jego małością tknięty,
Umysł mu wzniosłem ku tak górnej chwale,
Jakby go nigdy sam był nie wzniósł wcale.

Wie on: że często, chuć poniżająca,
Najznamienitsze nawet w dziejach męże,
(Jak pamięć ludzka zasięże,
Czy z męztwa słynne, czy też z cnót zasługi,)
Wziąwszy im z serca czystość, z rąk oręże,
W miłostek lichych toń niesławną strąca, —
A jemu przecież, z tysiąca
Tych, co są zdobne w Rajskich świateł strugi,
Wybrałem taką, jak nie było drugiej,
Choćby Lukrecyę nawet wspomnieć czystą —
I razem, takim lutnistą
Stał się przezemnie: że od owej chwili,
Czy się raduje, czy kwili,
Myśl w nim Anielska bije żywem źródłem —
I oto, czem go, jak on rzekł, uwiodłem!

I oto srogie żółci tej gorycze,
Słodsze nad rozkosz, którą drugich poję!
I oto zyski są moje,
Żem z duszy z serca służył jego sprawie!
Żem go pod skrzydeł moich wziąwszy zwoje.
Dał mu uciechy, jakich i nie zliczę!
I oto moje zbrodnicze
Czyny, któremi tak go dzielnie sławię.

Że już zakątka nigdzie nie znajść prawie,
Kędyby o nim ludzie nie wiedzieli!
Bo czyż mu krzywda, jeżeli
Równie na dworach jak w prostaczym gminie
Sprawą Miłości on słynie
Przez tę, co moją była uczennicą,
I którą Nieba słusznie dziś się szczycą?

I wreszcie dłużnym nie chcąc mu pozostać.
Precz go od tylu lichych spraw odwiodłem.
Że z żadnem dążeniem podłem
Już on nie zdoła więcej wejść w przymierze —
Gdyż żyć począwszy pod zaszczytnem godłem,
Silić się musiał tej koniecznie sprostać,
Której uroki i postać
W swe serce wziąwszy, Miłość w serce bierze —
A tak. w nadziei zyskał co i w wierze,
Wszystko to od nas dwojga mu przypadło —
I nigdy senne widziadło
Marnych urojeń trwogą tak nie straszy,
Jak człek ten, co z łaski naszej
W Łasce u Boga będąc i u ludzi,
Swą krzywdą siebie sam i drugich łudzi!

W końcu, żem własne dał mu wzniosłe loty
W Niebios dziedziny — za cóż on złorzeczy?
Że ponad niskość wszechrzeczy
Zbiegłszy, o własnej doli swej stanowi —
Że w proch wdeptawszy lichy byt swój człeczy,
Zasługi drogą mógł, i drogą cnoty
Poprzez światłości szlak złoty,
Ku Przedwiecznemu wznieść się początkowi,
Jestże w tem krzywda? — Teraz, duch on wdowi
Mnie wraz potępia z tą niezapomnianą,
W której pamięci mu dano
Życia otuchę! Teraz on dokoła
Zawodzi głośno i woła:
— Dał mi ją — wziął ją! cóż ja teraz zrobię? —
A przecięż nie ja, lecz ją Bóg wziął sobie. —


Tu, gdy on śmiało, ja zaś z drżeniem łona,
Oba zwróceni twarzą ku Królowej,
Wspólnemi rzekniem jej słowy:
— Teraz niech Pani Sąd się twój dokona—
Na to z uśmiechem nam ona:
— Skarg waszych słuszność rozważywszy ściśle,
Nim wyrok wydam, niech się wprzód namyślę. —







  1. Stosuje się to do zawodu prawniczego, od którego jak wiadomo Petrarka rozpoczął.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Francesco Petrarca i tłumacza: Felicjan Faleński.